Pewnego razu był sobie Świt Blady. Blady i senny, w poranniku ciemnym spacerował powoli pustymi ulicami. Lekki rumieniec pojawiał się na jego twarzy dopiero po pierwszym łyku porannej kawy, wypitej w kafejce na rogu. Zaglądał we wszystkie okna, czasami dla zabawy stukał w parapety a potem patrzył rozbawiony jak ludzie wstają, potykają się o meble i poruszają w tempie jakby zwolnionym. Codziennie, niezmiennie z głębokiego snu budził ptaki, psy i ludzi. A potem znikał w swym poranniku za rogiem, mijając się z Dniem po drodze, który nadchodził krokiem szybkim i zdecydowanym