Pewnego razu była sobie Róża. Zwykła róża, nic specjalnego, jednak piękna jak to róże. Niektórzy uważają, że róże to królowe wśród kwiatów. Ale są też tacy, którzy wolą tulipany, fiołki albo lilie. Róże nie robią na nich takiego wrażenia.
Ta Róża zdawała sobie z tego sprawę. Stała skromnie w wazonie i starała się nie rzucać w oczy. Musiała być jednak wyjątkowa, bo mimo upływu dni nie więdła, jej płatki nie brązowiały i trzymały się mocno na szyjce. Jakimś cudem wyglądała dokładnie tak jak w dniu kiedy ją zerwano i przyniesiono z ogrodu. Im dłużej tak stała tym bardziej starała się być niezauważalna. Mimo, że pięknie prezentowała się w obłym szklanym wazonie, odwracała głowę w stronę okna, żeby nikt nie pomyślał, że się wywyższa. Takie sterczenie na środku pokoju to dla niektórych prawdziwa męka. I te ochy i achy, że taka piękna ta Róża i w ogóle…
Dni mijały a uroda Róży – nie.
Któregoś dnia Różę zobaczył pewien malarz. Zachwycił się jej nieprzemijającym pięknem. Zapragnął ją namalować. Róża myślała, że zapadnie się pod ziemię z zażenowania. Tak bardzo chciała uniknąć rozgłosu. Jeśli zostanie utrwalona na obrazie to tak, jakby już wiecznie miała tkwić w tym wazonie, na środku pokoju, wystawiona na spojrzenia innych. Cóż mogła jednak zrobić? Nie da się zwiędnąć na zawołanie. Nie da się schować nigdzie, kiedy jest się różą w wazonie…
Malarz wykonał swoje dzieło. Róża w końcu zwiędła – los wszystkich jest przypieczętowany. Jednak jej męka pozostała, utrwalona na wieki, na płótnie…