Pewnego razu był sobie Stary Płot. Był stary, kołysał się na obie strony i skrzypiał straszliwie. Tak straszliwie skrzypiał że aż uszy pękały.
Ktoś w końcu wpadł na pomysł żeby rozebrać ten stary płot. Bo z desek można zrobić nowy. No i ile można słuchać tego skrzypienia.
Pewnie, można zawsze przerabiać stare rzeczy na nowe, albo je wyrzucać na śmietnik.
Z desek można zrobić nowy płot. Nowy płot będzie stał równo i cicho i będzie spokój. I wszyscy będą zadowoleni… Będzie tak stał, i stał….aż zrobi się stary i zacznie się kołysać i zacznie skrzypieć, tak straszliwie, że aż uszy będą pękały….
Pewnego razu był sobie Świat, okrągły jak piłka. Na tej piłce mieściły się i morza i oceany i kontynenty. I to co na lądzie i to co pod ziemią i jeszcze to co pod wodą… I jeszcze miliony małych światów wszystkich istot zamieszkujących ziemię.
Świat – piłka kręcił się bezustannie ale nikt z niego nie spadał, ani kropla wody nie wylewała się z mórz i oceanów.
A w dodatku ten wielki Świat był tylko małą częścią wielkiego Wszechświata…pełnego innych takich planet – piłek, piłeczek i opiłków….
Zapach kawy unosi się w powietrzu aż do sufitu – jak bezbarwna serpentyna. Nad barwną filiżanką unosi się obłoczek pary. Kawowy duszek skacze po talerzach słodkich herbatników i zagląda do cukiernicy gdzie brązowy cukier rozsiadł się wygodnie. Na podłużnym talerzyku śmieją się cichutko półksiężyce pomarańczy. Powietrze jest lekkie i przenika je tysiące zapachów. Krzesła pysznią się tym jak są miękkie i wygodne a stół pęka z dumy jakby był królem… Może się tak czuć – wszystko skupia się wokół niego.
Kiedy życie ma smak sobotnich poranków to jest prawie bajką, w której dobro zawsze zwycięża zło i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Pewnego razu żył sobie Smok. Był wielki, cały pokryty łuskami, ciemno-zielony i wygląd miał straszny. Mieszkał w bardzo ciemnej grocie, w najdalszym jej zakątku. Z dala od błękitnego nieba, białych obłoków, promieni słońca i zielonej miękkiej trawy. Smok żywił się małymi stworzeniami żyjącymi tak jak on w tej grocie i popijał je wodą ze źródła,które znalazł pomiędzy skałami.
Smok mieszkał tu odkąd wykluł się ze swego jaja. Nie znał swoich rodziców i nie znał życia poza grotą.
To wszystko sprawiało,że Smok nie czuł się królem życia, był raczej zamknięty w sobie i odczuwał pewnego rodzaju niedosyt …
Na dodatek Smok miał trzy głowy. Nie było więc tak, że czuł się samotny. Jednak co trzy głowy to nie jedna. Głowy komunikowały się ze sobą i nie rzadko dochodziło do sprzeczki pomiędzy nimi. To był dodatkowy kłopot Smoka. No bo jak miał odpoczywać w spokoju, kiedy głowy zaczynały sprzeczkę o to, która jest najbardziej znużona. Albo kiedy w każdej z głów rodziła się właśnie myśl jakaś, w każdej inna ale jednocześnie… Albo po
ciężkostrawnym posiłku we wszystkich trzech głowach szumiało niemiłosiernie. Nie wspominając o zawrotach głowy – nie jednej, ale trzech naraz!
Życie Smoka trudno nazwać więc życiem spokojnym i szczęśliwym. Szczęście w tym wszystkim, że smoki nie zastanawiają się zbyt często nad życiem, nawet mając do dyspozycji trzy głowy….
Pewnego razu był sobie chłopiec, który bardzo lubił kąpać się w wannie. Pławił się jak rybka, w ciepłej wodzie, a dookoła pływały zabawki. I wcale nie przeszkadzało mu, kiedy woda z ciepłej robiła się zimna. Nadal tkwił w niej i nie chciał wyjść. Może kiedyś był rybą? Kto wie….
Mimo, że w wannie miał mnóstwo zabawek, najbardziej lubił wlewać wodę do kubka i oblewać tą wodą wszystko dookoła. Twierdził, że myje ściany i kran, ale woda wylewała się na podłogę i wszystko robiło się mokre od tej wody. Mama się złościła. Prosiła: “Nie rozlewaj. Wszystko pomoczysz!” Ale on nie słuchał, jak to z dziećmi bywa. Tak lubił rozlewać, że było to ważniejsze niż złość mamy. Któregoś więc razu mama stanęła nad wanną, nachyliła się do chłopca i powiedziała: “Jak będziesz tak rozlewał, to w łazience będzie tyle wody, że zalęgną się w niej ryby, mnóstwo ryb. Będą cię szczypały w kostki aż wyrośnie ci ogon i płetwy….” Chłopiec popatrzył na mamę z szeroko otwartą buzią i zastygł na chwilę. Ale ponieważ wiedział, że mama bardzo lubi żartować, kiedy tylko wyszła z łazienki rozlewał wodę dalej i zapomniał o świecie…
Nagle usłyszał plusk. Wyraźny, tuż obok. A potem drugi. Rozejrzał się, zabawki spokojnie kołysały się w wodzie w wannie. Chłopiec już chciał wrócić do zabawy, ale na wszelki wypadek wyjrzał z wanny i aż krzyknął …. cała łazienka była w wodzie, dywanik unosił się na niej jak kolorowa tratwa. A w wodzie roiło się od ryb! Chłopiec zamarł na chwilę a potam szybko wyskoczył z wanny. Chwycił miskę i szybko zaczął wlewać wodę spowrotem do wanny. Ryby szczypały go w kostki. Próbował je łapać ale wywijały mu się, jak to ryby… Miejsca w wannie nie było tak dużo jak ryb, które kręciły się po całej łazience. Poukładał więc szybko zabawki na wannie, żeby zyskać chociaż trochę miejsca. Musiał działać szybko. Dosyć już miał tego nieznośnego szczypania w kostki no i zaraz przyjdzie mama … Wtedy przypomniał sobie jej słowa. Przerażony spojrzał w lustro i … odetchnął z ulgą. Nie miał płetw ani ogona, nadal był chłopcem. Uff! Tylko jak wytłumaczy mamie taką ilość ryb w wannie?
W tym momencie w drzwiach łazienki stanęła mama.
– Już wyszedłeś? … I posprzątałeś??? – chłopiec rozejrzał się niepewnie -rzeczywiście, łazienka lśniła, zabawki leżały równo poukładane na wannie, a w wannie…nie było ani jednej ryby! Chłopiec uśmiechnął się do mamy a mama uśmiechnęła się do niego.
Czy od tej pory nie rozlewał już wody podczas kąpieli…? A jak myślicie..?☺
Pewnego razu był sobie Świt Blady. Blady i senny, w poranniku ciemnym spacerował powoli pustymi ulicami. Lekki rumieniec pojawiał się na jego twarzy dopiero po pierwszym łyku porannej kawy, wypitej w kafejce na rogu. Zaglądał we wszystkie okna, czasami dla zabawy stukał w parapety a potem patrzył rozbawiony jak ludzie wstają, potykają się o meble i poruszają w tempie jakby zwolnionym. Codziennie, niezmiennie z głębokiego snu budził ptaki, psy i ludzi. A potem znikał w swym poranniku za rogiem, mijając się z Dniem po drodze, który nadchodził krokiem szybkim i zdecydowanym