Monthly Archives: October 2015

Pralka

Futrzaku – specjalnie dla Ciebie z życzeniami samych niezwykłych – zwykłych rzeczy w życiu : )

Pralka – oto wynalazek. Na miarę wieku dwudziestego. Rzecz to przydatna i prosta w obsłudze. Lecz jak się okazuje – nie dla każdego. W środku jest bęben, co się kręci, wiruje, i wszystko dokładnie wypierze. Poza tym kilka niedużych pojemniczków, z których pralka proszek – i nie tylko – sama sobie bierze. Trzeba je tylko wcześniej napełnić – ot, filozofia cała. Wcisnąć przycisk i pozwolić by resztę pralka już wykonała.
Proste to niby, lecz nie dla każdego – są tacy, dla których rzeczy przyziemne bywają najbardziej tajemne.
Pewnego razu był sobie Futrzak – całkiem bystry. Schludny i czysty. Jak już się do czegoś zabierał to starannie. Czasami tylko w obłokach bujał. Życie wiódł spokojne i zaplanowane. Ale od czasu do czasu stawał przed wyzwaniem, które w nerwowość go wprowadzało. Bo oto znowu zrobić trzeba pranie, a pranie zawsze go stresowało. Pralkę posiadał, a jakże, wrzucał więc do niej brudne ubrania. Potem nasypywał w odpowiednie miejsce odpowiednią ilość proszku do prania. Program nastawiał, włączał – i gotowe!!! Hmm, ale teraz dopiero … Futrzak drapał się po głowie. Wgapiał się w zegar, minuty liczył, pralkę wciąż obserwował. A kiedy minęło dwanaście minut, znienacka podskakiwał. I w tej samej chwili w wielkim pośpiechu do pralki swej doskakiwał. Szybko i zestresowany do granic – przeklinając wiecznie brudzące się ubrania – wlewał do pralki z wielkim skupieniem płyn do płukania. A potem oddalał się trochę niepewnie, żeby w końcu ze spokojem, móc usiąść w fotelu i czekać w pokoju na koniec prania. Pot z czoła ocierał, oddychał głęboko, czasami nawet przymknął oko. Wreszcie mógł oddech złapać. Po głowie przestawał się nerwowo drapać. I tylko jedna myśl powodowała nerwowe powiek drganie – że za dni kilka znów będzie musiał zrobić kolejne pranie.
Pralka to wynalazek na miarę wieku dwudziestego. Wrzucasz wszystko do środka i włączasz – nic prostszego. Lecz założę się, że chociaż nigdy się o tym nie dowiedziecie, jest więcej takich jak Futrzak na tym świecie. Takich, dla których pranie, to prawdziwe wyzwanie. A skoro tyle ich kosztuje zrobienie prania to czy są gotowi na inne wyzwania – trudniejsze – jakie szykuje dla nich życie?
Ale prawda jest taka, że wszyscy ciągle się czegoś uczymy, chociaż przyznawać się do tego nie lubimy. Więc kiedy tak stoicie nad swoimi pralkami i spokojnie napełniacie je brudami, zastanówcie się czasami – ile dla Was jest jeszcze rzeczy tajemnych na świecie, o których nic kompletnie nie wiecie. Wszystkim nam zdarza się w życiu pogubić i zatęsknić za … przejrzystą instrukcją obsługi.

Niewidzialny człowiek

Pewnego razu był sobie niewidzialny człowiek. Każdego ranka stawiał wysoko kołnierz swojej niewidzialnej kurtki i przemykał do autobusu, niezauważony przez nikogo. Do pracy wchodził niepostrzeżenie i cicho siadał za biurkiem. Pracował cichutko, niedostrzeżony przez innych, zasłonięty szczelnie stertą papierów. A potem znikał nagle, jak duch. Jego przezroczysta postać wciskała się w najdalszy kąt autobusu, niewidzialny kapelusz zsuwał prawie na oczy i całą drogę patrzył w okno. Po powrocie do domu zrzucał z siebie niewidzialny garnitur, wdziewał domowe ubranie i oddychał głęboko. Garnitur musiał wyglądać dobrze każdego dnia. Nawet niewidzialny garnitur, na niewidzialnym człowieku musi mieć fason. Niewidzialność z niczego nikogo nie zwalnia. Wręcz odwrotnie nawet. Pognieciony garnitur mógłby przyciągnąć czyjąś uwagę. A wtedy… nici z niewidzialności.

Chłopiec w lustrze

Pewnego razu był sobie mały chłopiec. Wyglądał zwyczajnie ale nie był zwykłym chłopcem. Mieszkał w lustrze. Zwykle siedział sobie w kącie lustra i przyglądał temu co dzieje się po drugiej stronie. I zwykle nie działo się tam nic ciekawego. Ale czasami widywał małego chłopca, podobnego do niego. Tamten chłopiec biegał po mieszkaniu, skakał i podśpiewywał sobie podczas zabawy. Chłopiec z lustra widywał jak chłopiec wbiega do mieszkania a potem biegnie do swoich zabawek. Chłopiec z lustra chętnie pobiegłby z nim. Nazywał go w duchu “prawdziwym chłopcem”, bo wydawał mu się bardziej prawdziwy niż on sam.
Któregoś dnia stało się coś niezwykłego. Prawdziwy chłopiec przechodził obok lustra i nagle zatrzymał się i spojrzał na chłopca w lustrze. Chłopiec z lustra wyprostował się. Stali tak naprzeciwko siebie jakąś chwilę. W końcu prawdziwy chłopiec odezwał się:
– Cześć. Jestem Aleks. A ty jak masz na imię?
Chłopiec z lustra nie przypominał sobie, żeby miał jakieś imię. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć cokolwiek usłyszał:
– Będę cię nazywał drugi Aleks, dobrze?
– Dobrze – odpowiedział chłopiec z lustra. Posiadanie imienia jest przecież wspaniałe. Dzięki niemu jest się jakby trochę bardziej.
Odtąd Aleks często rozmawiał z chłopcem z lustra. Czasami przychodził ze swoimi zabawkami i wtedy Aleks drugi mógł też pobawić się nimi.
A kiedy rodzice Aleksa – tego prawdziwego – nie widzieli, chłopiec z lustra wyciągał do niego rękę i Aleks po chwili znajdował się w lustrze. W lustrze czas płynął jakby w inną stronę. I wszystko było trochę na odwrót. Kiedy chciało się pójść w prawo, szło się w lewo, a kiedy chciało się pójść w lewo to szło się właśnie w prawo. Ale poza tym w lustrze było dużo spokojniej. Nie docierał tutaj hałas z ulicy, nie docierał szum wiatru i stukanie deszczu o parapet. Było cicho i bezpiecznie.
Prawdziwy chłopiec bardzo lubił spędzać czas w lustrze. Miał jednak swoje prawdziwe życie i musiał do niego wrócić.
Dni i tygodnie mijały. Mijały lata. Chłopiec w lustrze nadal był małym chłopcem, który chętnie by się bawił. Jednak prawdziwy chłopiec był coraz starszy. Zaczął chodzić do szkoły i miał mniej czasu na zabawę. Potem poszedł do kolejnej szkoły i w ogóle nie bawił się już zabawkami. Chłopiec w lustrze znowu siedział w swoim kąciku i przyglądał się temu co dzieje się po drugiej stronie. A po drugiej stronie wszyscy mieli tyle spraw na głowie, że nikt go nie zauważał.
Któregoś dnia przed lustrem stanął już całkiem duży chłopiec. Chłopiec z lustra aż podskoczył z radości.
– Aleks, pobaw się ze mną – powiedział chłopiec z lustra.
– Nie mam już zabawek – powiedział prawdziwy chłopiec.
– To podaj mi rękę, pobawimy się u mnie! – zaproponował chłopiec z lustra.
– Nie mogę, jestem już na to za duży – odpowiedział prawdziwy chłopiec i wrócił do swoich zajęć.
Chłopiec z lustra posmutniał. Poczuł się zupełnie niepotrzebny. Tak bardzo lubił prawdziwego chłopca a teraz zawiódł się na nim. Uznał, że powinien odejść, na zawsze.
Kiedy prawdziwy chłopiec stał się dorosły, zatęsknił bardzo za drugim Aleksem. Chciał znaleźć się na chwilę w lustrze, poczuć tak spokojnie i bezpiecznie jak wtedy kiedy był mały. Podszedł więc do lustra. Ale tam nikogo nie było. Próbował odnaleźć drugiego Aleksa. Szukał go wiele lat, nawet wtedy kiedy miał już całkiem siwą głowę. Jednak nie odnalazł go nigdy. I bardzo tego żałował. Wiedział, że gdyby wtedy, przed laty, zgodził się pobawić z nim przez chwilę, chłopiec z lustra nigdy by nie odszedł. I miał też wrażenie – czuł to właściwie od początku ale teraz był niemal pewien – że ten chłopiec z lustra był dużo bardziej prawdziwy niż on.

Kot z jednym uchem

Pewnego razu był sobie kot co miał jedno ucho.
I tym uchem uważnie wszystkiego słuchał.
Słuchał jak śpiewa ptak i jak mówią ludzie.
Słuchał dobrych rad i skarg słuchał, wszystko to mu wpadało do tego jednego ucha.
Słuchał i głową kiwał i wszystko traktował poważnie.
I zapamiętywał.
Czasami nie rozumiał ale częściej tak.
I mogło to przecież dziwić, że z jednym uchem a wszystko słyszy. I że z tym jednym uchem nie jest właśnie na wspak – czyli odwrotnie – że mniej słyszy i rozumie mniej.
Ale jedno ucho ma przewagę nad dwoma bo musi podwójnie pracę wykonać. A poza tym nie dotyczy go porzekadło, że jednym uchem wpadło a drugim wypadło.
Jedno ucho musi za dwoje słuchać a kiedy już coś wpadnie do tego ucha, to wypaść nie ma jak.
Bo drugiego ucha brak.

Oko

Bajka dla wszystkich bardzo zapracowanych królewien, wpatrzonych przez osiem godzin dziennie w monitory swoich komputerów, w liczby, zamówienia, faktury, zestawienia, zapytania i odpowiedzi … bez końca

Pewnego razu była sobie królewna. Królewna żyła za siedmioma górami i siedmioma rzekami, jak to królewna, i życie płynęło jej spokojnie. Królewna nie miała większych zmartwień, poza tym, że musiała sama zapracować sobie na chleb. Bo to była taka współczesna królewna.
Pewnego dnia w życiu królewny pojawiła się spora komplikacja. Królewna przestała widzieć na jedno oko. Oko przesłoniła mgła i królewna poczuła się z tym bardzo źle. Nie mogła pracować ani też myśleć o niczym.
W końcu postanowiła: po co jej takie oko, które tylko doskwiera. Wyjmie to oko, w końcu ma drugie. Drugie oko pracuje bez zarzutu. Królewna nie zastanawiała się dłużej – wyjęła oko i odłożyła na bok. Teraz mogła pracować. Z jednym okiem nie było tak źle, przynajmniej to drugie nie przeszkadzało.
Tymczasem oko – to, które leżało sobie z boku, nagle – hyc, na podłogę! I potoczyło się w najdalszy kąt pokoju. Zawsze było ciekawe co znajduje się pod szafą, i co pod kaloryferem. Wreszcie mogło zajrzeć gdzie tylko chciało…
Królewna, tknięta złym przeczuciem, spojrzała w stronę oka i zbladła. Gdzie to oko? Gdzie się podziało? Przestraszona zaczęła biegać po pokoju i szukać wszędzie. W końcu to było jej oko, z jednym tylko okiem długo tak się nie da przecież!
W końcu znalazła. Oko leżało sobie na parapecie i spokojnie patrzyło na świat. Czuło się wypoczęte i zrelaksowane. Najchętniej leżałoby tak do wieczora i obejrzało jeszcze księżyc i gwiazdy… Królewna szybko chwyciła oko i umieściła na miejscu. Oko pracowało bez zarzutu. Mgła zniknęła i królewna mogła pracować dalej.
Przez resztę dnia królewna zastanawiała się co takiego stało się z jej okiem, że tak nagle zaniemogło. A przecież… każde oko potrzebuje czasami odpocząć…

Banan i Księżyc

Pewnego razu był sobie banan. Żółty i uśmiechał się głupio. Taki już miał wyraz twarzy. A na to niestety nic nie poradzisz. Uśmiechał się patrząc na sierp księżyca i tak mówił do niego:

– Niewiele się różnisz ode mnie. Kształt i kolor zbliżony. Ale ty panujesz nad światem a ja wkrótce… będę zjedzony…
Tak mówił banan i uśmiech głupawy z twarzy mu wciąż nie schodził.

A Księżyc jak zwykle spokojnie noc całą z góry oczami wodził. I odpowiadał:
– Cóż, nie każdemu dane jest panowanie ale… choć czasami na wyraz twarzy nic się nie poradzi – spróbuj choć raz, to wcale nie trudne, zdobyć się na powagę. Może wtedy twój krótki żywot mój drogi bananie, sensowniejszym przynajmniej się stanie…

Lecz na co niektórym sensu mniej lub więcej w życiu. Na wiele się nie zda czasami poważna mina. Banan przecież i tak bananem zostanie, choćby nie wiem jak Księżyc przypominał.

Melon

Pewnego razu był sobie Melon. Okrągły i zielony. Zupełnie jak kula ziemska. Chociaż Melon nigdy o kuli ziemskiej nie słyszał. Do poczucia szczęścia wystarczyło mu bycie Melonem.

Właśnie dostarczono go do sklepu. Leżał sobie w drewnianej skrzyni i czekał aż zostanie mu przydzielona półka na stoisku warzywno – owocowym. Na jednej z półek leżały już piękne owoce. Śmiejące się do wszystkich pomarańcze, żółte i zagięte jak księżyc banany, jabłka, winogrona i gruszki. Doborowe towarzystwo! W sam raz dla niego. Jakże chciał znaleźć się wśród nich.
Nagle do skrzynki podeszła pani ekspedientka i zawołała głośno, na cały sklep:
– A to co za cudo???
– Melon! – odkrzyknęła inna – wrzuć go na półkę!
– Hmm, ale owoc to czy warzywo?
– A bo ja wiem… a jak wygląda?
– Nijak… – mruknęła ekspedientka, przyglądając się małej kuli ziemskiej.
Melon miał ochotę zaczerwienić się ze wstydu. Ale nie potrafił. Jak można nie wiedzieć co to Melon? Cóż za niewiedza niewybaczalna. “Jestem owocem”- krzyczało wszystko wewnątrz Melona. Najchętniej wykrzyczałby to na cały sklep, ale nie mógł… A już po chwili znalazł się – jakże mógł liczyć na ludzką domyślność – na półce z warzywami. Pomidory, ogórki, sałata, buraki, ziemniaki… wszystkie warzywa przyglądały mu się nieufnie. Nie wyglądał na jednego z nich. A jednak był tutaj. Warzywa odsunęły się nieco, patrząc nań z ukosa…
Leżał więc dzień cały pomiędzy warzywami, pomstując na ludzką ignorancję. Czuł się samotny i nie na miejscu. Nawet gdyby tego chciał, gdyby postanowił, że godzi się na bycie warzywem – trudno już, niech tak będzie – warzywa nie pozwoliłyby mu poczuć się tu swobodnie. Wyraźnie dawały to do zrozumienia zerkając na niego ponuro. Melon spoglądał tęsknie na wesołe i barwne owoce. Tam czułby się jak w domu, z pewnością.
Następnego dnia rano inna ekspedientka od rana krzątała się po sklepie. Spojrzała na zielonego Melona i cofnęła się zdumiona. A potem bez zbędnych ceregieli podniosła go i zaniosła na półkę z owocami. Melon odetchnął z ulgą i zadowolony rozejrzał się po swoich nowych towarzyszach. Wreszcie był tam gdzie powinien. Uff! Chciał się od razu przywitać i opowiedzieć o tym co go wczoraj spotkało, o tym wczorajszym nieporozumieniu, trochę żartobliwie nawet, z przymrużeniem oka. W końcu było minęło, już po wszystkim. Chciał już nawiązać kontakty z pobratymcami. Ale… cóż to? Pomarańcze, banany, jabłka, winogrona i gruszki odsunęły się od niego nieufnie. “Nie jest owocem. To warzywo – usłyszał szepty – wczoraj leżał na półce z warzywami, widziałam wyraźnie…”
Melon o mało nie pękł ze zdumienia. Leżał teraz osamotniony mimo, że wśród braci i w duszy zadawał sobie pytanie jak mogło do tego dojść? Jak los może być tak perfidny?
Tak minął kolejny smutny dzień.
W końcu jednak los zlitował się nad Melonem – lub coś w tym rodzaju – i wylądował okrągły, zielony, jak kula ziemska – w czyimś koszyku. Kołysał się spokojnie w drodze do kasy i nie zastanawiał już nad tym co go czeka. Czuł ulgę, wyzwolony od krzywdzących uprzedzeń.

Asteroidy – rozmowa

– Mamo, a wiesz, kamienie latają!
– Nie, to nie kamienie, to grad synku.
– Ale ja nie mówię o tym. Asteroidy! To kamienie, które latają wysoko wysoko, a potem – spadają na ziemię z góry
i robią w ziemi wieeelkiee dziury!

Droga Mleczna

 

Bajka napisana specjalnie dla Lenki S.

Pewnego razu była sobie mała dziewczynka. Miała na imię Lena i bardzo lubiła patrzeć w niebo. Marzyła o tym, żeby móc bez przerwy wznosić się wysoko i oglądać z bliska okrągłe planety i księżyce. Chciała dotykać pierścieni saturna i sprawdzić co kryje się w czarnych dziurach.
W nocy, kiedy jej rodzice spali mocno, Lena nie mogła spać. Siadała przy oknie i patrzyła na miliony jasnych gwiazd na granatowym niebie, które wyglądały jak małe lampki na choince.
A kiedy tak siedziała i wyobrażała sobie jak pędzi Wielkim Wozem po ciemnym niebie i łapie do kieszeni gwiazdy, jak świetliki, na parapecie zjawiał się mały świetlisty ludek, jakby utkany ze światła.
– Jeśli chcesz, dzisiaj znowu zabiorę cię na spacer po Mlecznej Drodze – odzywał się ludek.
Lena bardzo chciała. Mleczna Droga była srebrzysta i miękka, jak pianka w ptasim mleczku. A tuż nad nią zawieszone były girlandy gwiazd, jak jasne lampiony.
Droga uginała się lekko kiedy Lena szła po niej, tak jakby to był miękki materac.
Po chwili wszystko zaczynało wirować, jakby zrywał się wiatr. Gwiazdy zaczynały kołysać się coraz szybciej i nagle miliony drobniutkich okruszków zaczynały sypać się na głowę i ramiona Leny. Świetlisty ludek mocniej ściskał jej dłoń i szybko unosili się a potem przemierzali ciemne przestworza kierując się ku ziemi, która stąd wyglądała jak duża zielona piłka.
Wkrótce Lena była znowu w swoim domu, przy oknie, a świetlisty ludek kłaniał się jej nisko i znikał. Lena jeszcze raz spoglądała wysoko, na granatowe niebo, a potem kładła się pod ciepłą kołderkę i z uśmiechem na buzi zasypiała mocno.
Rano rodziców Leny budził głośny kaszel dziewczynki. Lena budziła się także. Rodzice przybiegali z lekarstwami a mama Lenki miała łzy w oczach, tak bardzo się o nią martwiła.
Lena siedziała na łóżku i uśmiechała się do nich. W jej jasnych włosach było mnóstwo srebrnego pyłu a dookoła, na kołdrze, leżały maleńkie srebrzyste gwiazdki.
– Nie martw się Mamusiu – mówiła Lenka – to tylko okruszki gwiazd. Kiedy je wykaszlę będę już całkiem zdrowa.
A potem, kolejnej nocy, znowu leciała ze świetlistym ludkiem i okruszki gwiazd obsypywały ją jak śnieg. Kaszel męczył ją później, ale miłość do Mlecznej Drogi była silniejsza.
W końcu więc postanowiła, w swojej małej mądrej główce: kiedy tylko dorośnie to zostanie astronautką. Będzie lśniącym kosmicznym promem wznosić się tak wysoko jak jeszcze nikt dotąd. Będzie jak piórko unosić się w tym promie, zostawiając grawitację przeciętniakom chodzącym po ziemi. I wtedy uodporni się całkiem na okruszki gwiazd i więcej nie będzie już kaszleć a jej kochana mamusia nie będzie musiała się już o nią martwić.