Bajka napisana specjalnie dla Filipka N. Mam nadzieję, że mu się spodoba…
Pewnego razu było sobie autko. Niezbyt duże, raczej małe. Dosyć zgrabne. Kolor miało srebrny-metaliczny. I było autkiem całkiem nowej generacji.
Stało sobie na parkingu, pośród wielu innych aut. Większych i obszerniejszych niż ono. Auta stojące obok były nieco wyższe lub nieco dłuższe od srebrnego autka. Stały też ciężarówki, duże i wysokie, zasłaniając niebo swoimi kanciastymi sylwetkami.
Auta na parkingu trzymały się razem. Często dyskutowały – o pogodzie, o korkach w mieście, o cenach paliwa, wymieniały opinie o warsztatach samochodowych. Dyskusje, spory i żarty trwały często do późnej nocy.
Ale z małym srebrnym autkiem nikt nie rozmawiał. Nikt też nie zwracał na nie uwagi. Tak, jakby w ogóle go nie było. Autko rzadko wyjeżdżało w dłuższą trasę, rzadko bywało w warsztatach samochodowych i niewiele wiedziało o cenach paliwa. Miało niewielki silnik i benzyny starczało mu na długo. Ten mały silnik miał jednak naprawdę sporo mocy i autko nie miało powodów, żeby czuć się gorsze. Tego jednak co jest w środku nie widać tak od razu na zewnątrz. Dlatego stojąc na parkingu autko nie miało jak zwrócić na siebie uwagę pozostałych i mimo woli czasami czuło się gorsze od innych. Brakowało mu jednej ważnej cechy – pewności siebie.
Pewnego dnia na parkingu auta rozpoczęły dyskusję na temat prędkości i możliwości jakie ma każde z nich. Przechwalały się jak szybko są w stanie rozpędzić się i jak bez problemu potrafią wyprzedzić innych na szosie. Ciężarówki opowiadały o tym, jak mogą patrzeć z góry na auta, które mijają. I że mało kto próbuje je wyprzedzać kiedy jadą naprawdę szybko. Pewnie, nie jest łatwo wyprzedzić dużą ciężarówkę, bo jest dłuższa niż auto osobowe. Ale auta wiedziały, że pewnych szybkości żadna ciężarówka nie osiągnie. Nikt jednak nie próbował spierać się z większymi od siebie. Małe srebrne auto też mogłoby coś powiedzieć na temat wyprzedzania ale zupełnie nie miało odwagi. Przysłuchiwało się tylko dyskusji jeszcze uważniej niż zwykle.
Wśród aut było jedno, które wszyscy podziwiali choć nigdy głośno. Był to model sportowy, nie całkiem nowy ale z dużym i mocnym silnikiem. Jak tylko ruszał z parkingu już widać było jego moc i nikt nie miał wątpliwości, że jest to auto najszybsze ze wszystkich stojących tutaj.
To auto przysłuchiwało się długo tym sporom i dyskusjom aż w końcu rzekło:
– Zorganizujmy wyścig. Wtedy każdy będzie mógł się sprawdzić. I nie będzie więcej sporów.
Na parkingu zapadła cisza. Auta zaczęły tylko mrugać światłami zaskoczone tym co usłyszały. Ale potem podniósł się gwar:
– Kiedy, kiedy ten wyścig?
– Czy ciężarówki mogą ścigać się z osobowymi?
– Na jakiej trasie?
– Kto będzie sędzią?
Auta przekrzykiwały się i rzucały pytania. Ale wyraźnie pomysł im się spodobał. Bo spory sporami ale które auto nie uwielbia się ścigać? Bez względu na to kto pierwszy dojedzie na metę.
Wśród głosów aut dał się też słyszeć jeden słabszy głosik, który zapytał:
– Czy ja też mogę wziąć udział w tym wyścigu?
To było małe srebrne autko, które czuło, że serce bije mu mocniej. Tak bardzo chciałoby móc też, ramię w ramię – a raczej: lusterko w lusterko – ścigać się z innymi autami.
Wtedy głos sportowego auta oznajmił:
– Każdy może wziąć udział jeśli tylko zechce. Ja będę sędzią, bo ja ścigać z wami się nie będę. Widziałem sporo wyścigów w swoim życiu i chętnie zajmę się wszystkim.
Auta ściszyły głosy. Na parkingu zapanowała atmosfera podniecenia i jeszcze długo w nocy słychać było podekscytowane szepty.
Następnego dnia rozpoczęto zapisy. Auta mogły zgłaszać się do udziału w wyścigu. Chętnych było wielu i były to auta przeróżne! Duże, mniejsze, osobowe i ciężarowe, kombi, sedany, dwu i pięciodrzwiowe. Nikt nie rozdzielał ich na poszczególne kategorie. Bo
w tym wyścigu zmierzyć mógł się każdy z każdym.
Małe srebrne autko też stanęło w kolejce do zapisów. Nikt nie zwrócił na nie uwagi, jak zwykle. Gdzieś nad nim i obok toczyły się dyskusje. Tylko już przy samym zapisie kilka aut spojrzało na autko kiedy cichutko podawało swoje dane.
– Co to za jeden? – zapytał czarny opel – nie widziałem go tu przedtem.
– Ja też nie – prychnęło białe audi.
Ale potem auta wróciły do swoich rozmów.
Noc przed wyścigiem małe srebrne autko nie mogło spać. Czuło ekscytację ale i było podenerwowane. Mnóstwo lepszych i większych aut weźmie udział w rywalizacji. Ale takie zawody mają taką zaletę, że nigdy nie można przewidzieć co się zdarzy. Dlatego każdy może mieć nadzieję na sukces. Dla małego autka sukcesem będzie jeśli inni go zauważą i docenią moc jego niewielkiego silnika i naprawdę niezłe przyspieszenie.
Nadszedł ten dzień. Auta od rana były jakby spokojniejsze i bardziej skupione. Wszyscy wyruszyli na miejsce skąd miał rozpocząć się wyścig. Sędzia – sportowy samochód – objaśnił wszystkim zasady. Małe srebrne autko stało wraz z innymi przed linią startu i czuło jak wali mu serce. Gdzieś z boku doszedł do niego czyjś szept:
– A ten mały czego tu szuka? Chyba nie da rady …
Małe autko zacisnęło zęby i na sygnał sportowego auta, wśród tumanów kurzu i pisku opon – ruszyli!!!
Trasa była dosyć kręta ale droga szeroka i wygodna. Auta swobodnie mogły się wyprzedzać. Na początku na prowadzeniu było białe audi. Duży i mocny samochód. Blisko za nim trzymała się srebrna honda. Ciężarówki bez trudu pokonywały zakręty i niemal doganiały tych, którzy jechali z przodu. Faworytem wydawał się być czerwony lśniący ford. Szybko ale lekko pokonywał kolejne odcinki trasy.
Małe srebrne autko mocno trzymało się drogi. Jego silnik warczał lekko kiedy przyspieszało. Wkrótce udało mu się zostawić w tyle kilka aut.
Tumany kurzu przesłaniały drogę. Auta walczyły zacięcie. Jednak nie wszystkim szczęście sprzyjało. Citroen zgubił koło i musiał przerwać wyścig. Niebieski peugeot miał jakieś problemy z silnikiem. Niektóre ciężarówki miały problemy z utrzymaniem równowagi podczas pokonywania zakrętów. Wiele aut musiało się poddać. Na co dzień jeździły spokojnie po ulicach, często stojąc w korkach lub zatrzymując się na czerwonym świetle. Wyścig był sporym wyzwaniem dla nich wszystkich.
Ale małe srebrne autko nie poddawało się. Wyraźnie czuło moc swojego niewielkiego silnika. Bez problemu przyspieszało na zakrętach. Dzięki temu, że było małe, udawało mu się lepiej niż innym pokonywać opór powietrza. Wkrótce udało mu się wyprzedzić wiele większych aut i już nie jechało na samym końcu.
Wkrótce też na trasie zostało już tylko kilka aut, a w tym srebrne autko.
Stary sportowy samochód stał przy mecie i czekał na zwycięzców. Był doświadczonym wozem i wiedział, że życie lubi płatać figle a podczas wyścigu nigdy nie wiadomo kto ostatecznie będzie pierwszy. Dlatego szacunek należał się wszystkim autom, które zechciały wziąć udział w tej rywalizacji.
Do mety pierwszy dojechał ford, czerwony i lśniący, z radości zamrugał żółtymi światłami. Po nim w kłębach kurzu metę przekroczyła srebrna honda i zatrąbiła radośnie. Wszyscy czekali z zaciekawieniem na tego, który zdobędzie trzecie miejsce. Emocje sięgały zenitu, wymieniano głośno nazwy faworytów. Nagle zza zakrętu wyskoczyło małe srebrne autko i ku zdumieniu wszystkich radośnie przekroczyło metę.
– Czy dojechałem ostatni? – zapytało autko, szczęśliwe, że udało mu się dotrwać do końca wyścigu.
– Jesteś trzeci! – zawołał stary sportowy samochód – gratulacje!
Autko nie wierzyło w to co usłyszało. Jak to trzeci? Czy to możliwe? Tyle wspaniałych aut brało udział w wyścigu. To niemożliwe, że było trzecie.
Ale była to prawda. Sportowe auto z uśmiechem patrzyło na małe, srebrne autko, które było tak oszołomione, że o mały włos nie wjechałoby w nie kolejne auto przekraczające metę.
Wkrótce wszystkie auta zakończyły wyścig. Zwycięzca był jeden – czerwony ford. Ale najszczęśliwsze tego dnia było małe srebrne autko, które teraz stało otoczone przez inne auta i zasypywane pytaniami:
– Jakiej benzyny używasz?
– Jaki masz przebieg?
– Od dawna mieszkasz na naszym parkingu?
– Nigdy dotąd cię nie widziałem…
Autko było szczęśliwe nie dlatego, że pokonało tyle innych aut. Ale dlatego, że pokonało swoją własną niepewność. Już nie czuło się mniejsze i gorsze, bez względu na to co myśleli inni.
Odtąd małe srebrne autko już nie tylko przysłuchiwało się rozmowom na parkingu ale chętnie brało w nich udział a i inne auta bardzo chętnie pytały o jego zdanie.
Wyścig dobrze zrobił wszystkim autom. Nawet tym, którym nie udało się dojechać na metę. To było coś innego i coś nowego co sprawiło, że zbliżyły się do siebie. Bo łączyło ich tak wiele a przede wszystkim – zamiłowanie do dynamicznej, szybkiej jazdy. Jeden jest szybszy – drugi wolniejszy, jeden większy – drugi mniejszy, jeden czerwony – a inny zielony. Dobrze jest się różnić od siebie bo dzięki temu każdy może poczuć się wyjątkowy. A z autami jest tak, że czasami trudno powiedzieć czy któreś jest lepsze czy gorsze. Bo upodobania i potrzeby ich właścicieli są przeróżne. I o tym każde, nawet najmniejsze autko powinno zawsze pamiętać.
Pewnego razu była sobie królewna. Żyła za siedmioma górami i za siedmioma lasami i jej życie było spokojne i ciche. I tylko czasami … wiatr zrywał się nagle, huczał za oknem i w kominie i przywodził na myśl rzeczy pozaziemskie i pozaludzkie. Przy takim wietrze trudno spać spokojnie. Jakby sny porywał i myśli rwał na strzępy. Bo przy takim wietrze ciężko też się skupić.
Dopiero kiedy wiatr ucichał, chował się gdzieś w najdalszym kącie lasu, życie królewny, za siedmioma górami i siedmioma lasami, znowu było ciche i spokojne…
Bajka dla Zosi Ś…
Pewnego razu była sobie piękna i mądra królewna. Mieszkała za górami, za rzekami, oj, ładny kawał drogi…w pięknym zamku pod zielonym lasem. Zamek otaczał piękny ogród, który mienił się mnóstwem barw kwiatów, które w nim rosły. Królewna była bardzo pracowita. Sama pracowała w swoim ogrodzie i dlatego był taki piękny. Sama dbała o swój zamek, dlatego budził podziw mimo upływu czasu. Wspaniale gotowała i zapachy z jej kuchni wydostawały się niewidzialną nitką przez okno i rozchodziły po całym królestwie. I to wszystko sprawiało, że królewna była ciągle młoda i piękna, bo krew w jej żyłach płynęła szybko. Zupełnie jakby poznała tajemnicę wieczności. I życie mogłoby płynąć spokojnie jak w bajce gdyby nie to, że nie jest takie proste. Królewna miała wielkie zmartwienie. Doszły ją słuchy, że są tacy w jej okolicy, którzy chcieliby zabrać jej zamek i piękny ogród, o które tak dbała. Zły królewicz i jego świta zazdrościli królewnie jej pięknego zamku i tego, że była wiecznie młoda i piękna. Królewna tak bardzo się tym martwiła, że którejś nocy nawiedził ją sen. Śniło jej się, że zły królewicz zabiera jej piękny zamek a wtedy wszystkie kwiaty w ogrodzie więdną, wszystkie krzewy usychają, stają się brązowe i wyrastają im kolce, a zamek zamienia się w ponure zamczysko, mocno ponadgryzane zębem upływającego czasu. To był prawdziwy koszmar. Królewna wstała rano i do głowy wpadł jej pomysł. W krótkim czasie wokół swojego zamku i ogrodu wykopała fosę. Fosa była bardzo głęboka i szeroka. Królewna napełniła ją aż po brzegi wodą a do wody wrzuciła mnóstwo kamieni. Napracowała się bardzo. Odtąd nikt, żaden śmiałek, nie będzie mógł dostać się do zamku. Królewna mogła spać spokojnie.
Życie płynęło dalej a królewna nadal zajmowała się zamkiem i ogrodem. Była tak zajęta, że nie zauważyła, że fosa odgrodziła ją nie tylko od tych złych ale i od dobrych ludzi, którzy chcieli się do niej zbliżyć. Wiele osób przychodziło pod zamek, żeby poznać niezwykłą królewnę. Chcieli z nią pobyć, podarować owoce lub warzywa ze swoich upraw, żeby mogła z nich przygotować pyszne potrawy, i przede wszystkim ofiarować jej swą przyjaźń. Bo ludzie potrzebują siebie nawzajem i działa to w obie strony. Ale fosa odstraszała wszystkich. Pewnej nocy królewna znowu miała sen. Zobaczyła w nim złego królewicza, który podjeżdża do głębokiej fosy a potem wycofuje się bezradny i odjeżdża w dal. I mógłby to być koniec snu ale nie…nagle zobaczyła innego królewicza, był pogodny i miał bardzo dobre oczy. Podjechał do fosy i długo patrzył w stronę zamku. A potem…wycofał się bezradny i odjechał w dal. I królewna usłyszała głos w swojej własnej głowie: “Królewno, zatrzasnęłaś swoje drzwi przed złem i teraz wszystkie dobrodziejstwa, które ma dla ciebie życie, także nie mogą dostać się do środka…”
Królewna obudziła się i długo myślała. A potem wyskoczyła z łóżka i wybiegła przed zamek. Ponieważ praca nie była czymś czego by się bała, szybko wyrzuciła wszystkie kamienie z fosy a potem ją zasypała. Stanęła przed swoim pięknym zamkiem i czuła, że ma w sobie siłę i sama może stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Bo na tym polega życie. A nie na chowaniu się w zamku. Potem królewna urządziła wielkie przyjęcie dla tych wszystkich, którzy chcieli zbliżyć się do niej i ofiarować jej swą przyjaźń ale dotąd fosa ich zatrzymywała. Odtąd królewnę otaczało mnóstwo osób. Któregoś dnia pojawił się także dobry królewicz z jej snu. Był najprawdziwszy na świecie i ciągle się uśmiechał. Życie bywa jak bajka a bajka jak życie, wcale nie tak rzadko. W ogrodzie zakwitły róże i pachniały pięknie. Krzewy zieleniły się i obsypywały najpiękniejszym kwieciem.
A zły królewicz …. cóż, więcej nie pojawił się pod zamkiem królewny, bo ludzie którzy byli przy niej bronili dostępu do jej zamku, ogrodu i życia bardziej i skuteczniej niż najszersza i najgłębsza fosa…
Pewnego razu był sobie pies. Pies rasy bokser. Z nikim się nie boksował, bo to spokojna rasa, tylko trochę czasami się denerwował. Mieszkał w bloku, w malutkim mieszkaniu i czuł, że za małe jest to mieszkanie. Pan, pani, chłopiec i bokser. Ciężko było o wolne miejsce na wąskim tapczanie. Leżał więc bokser na dywanie. Dywan był miękki lecz miejsca na nim niewiele. I ciężko leżeć tak ze spokojem gdy kuchnia jest połączona z pokojem. Cały dzień zapachy drażnią nozdrza, pospać spokojnie nie można. W dodatku wyjście na dwór to wielkie ceregiele. Najpierw długi korytarz, potem jazda wąską windą, która przyprawiała go o ból głowy. O schodzeniu schodami nie było jednak mowy, bo to męczące dla ludzi. Bokser się więc nie łudził, że uda się zmienić ich zwyczaje.
Na podwórku co innego – trawa, powietrze świeże, wysokie drzewa. I inne psy, z którymi można o życiu pogadać. Na podwórku wreszcie można się wybiegać, nogi rozprostować. I wtedy bokser przestawał się denerwować. Bo przecież pan, pani i chłopiec bardzo go kochali, karmili go i dbali, żeby miał wszystko co potrzeba. Więc w końcu do wniosku takiego dochodził, że w sumie lubi to małe mieszkanie i lubi leżeć na miękkim dywanie. I że w sumie nie potrzeba mu nic więcej. I jeszcze – wielka to mądrość nawet jak na psa – że trzeba się w życiu cieszyć z tego co się ma.
Pewnego razu była sobie myszka mała. Cała biała. Mieszkała w mysiej norze, jak inne myszki. Różniła się wszakże od innych bo sera jeść nie chciała. Za żadne skarby! Za to uwielbiała mleczną czekoladę. Kiedy nikt nie widział cichutko uchylała kredensu szufladę, chwilę w niej myszkowała, aż w końcu wyjmowała z niej pyszną czekoladę. Zjadała ją w całości, nie zostawiając okruszka. Chętnie by się podzieliła z innymi myszkami, tym smakiem nie z tej ziemi, tym rajem dla podniebienia. Lecz żadna nigdy nie chciała pójść z nią do tej szuflady i spróbować choć kostkę wspaniałej czekolady. Mama ją strofowała: “Myszy są znane z tego, że się nie mogą obyć bez sera żółtego!” Tata ją ganił ciągle gdy wracała z kredensu: “Nie jedz tej czekolady, to przecież bez sensu! Jesteś myszą nie dzieckiem!” I tak w kółko. Cała mysia rodzina dawała jej ciągle rady – co jeść powinna a czego nie, i jakie ją – jako mysz – obowiązują zasady. A myszka ich rad słuchała, bo była grzeczną myszką, i główką tylko kiwała. A w duchu już planowała, kolejny wypad do szuflady. I jeszcze taka myśl jej się w głowie pojawiała: “Inaczej byście mówili, gdybyście choć raz spróbowali tej mlecznej czekolady!”
Bajka dla Lenki S.
Pewnego razu były sobie świnki. Niezbyt duże ale za to wyjątkowe. Mieszkały w małym białym domku, spały w małych łóżeczkach i jadły z małych miseczek. Wiodły spokojne i uporządkowane życie. Przy tym były bardzo wesołymi świnkami i z ich małego domku wciąż słychać było śmiech i śpiewy. Bo świnki bardzo lubiły muzykę.
Niektórzy uważają, że świnki to zwyczajne zwierzęta, takie jak inne. Ale czy ktoś widział taki śmieszny zakręcony ogonek? Albo taki zabawny okrągły ryjek? No i ten kolor! Inne zwierzęta są czarne, brązowe, bywają białe. A świnki – są całe różowe! Zupełnie nietypowo. Dlatego też świnki mają artystyczne dusze i kiedy tylko mają na to czas, śpiewają i grają na przeróżnych instrumentach. Ale mało kto o tym wie.
Któregoś razu w całej okolicy rozwieszono kolorowe plakaty. Wszyscy czytali i dowiadywali się, że oto wkrótce, na największym placu pod lasem, odbędzie się konkurs. Udział może wziąć każdy kto potrafi śpiewać lub grać. W grę wchodzą tylko własne kompozycje.
Wielkie poruszenie zapanowało wszędzie. Wszyscy mówili tylko o tym. Na konkurs wybierało się mnóstwo zwierząt i ptaków.
Wkrótce miał nadejść wielki dzień.
No i nadszedł. Na okrągłej polanie pod lasem stanęła prostokątna scena. Pod sceną zebrała się tłumnie widownia. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali występów.
Najpierw na scenę wskoczył pan Zając. Przystojniak, z długim wąsem i w ciemnym kapeluszu. Ukłonił się nisko i zaśpiewał pięknie, tenorem. Gromkie brawa długo odbijały się echem po całym lesie. Po zającu na scenę wskoczył Kogut. Z piersią wypiętą do przodu, w nieco ekstrawaganckim uczesaniu – ten to był oryginał. Piał raz nisko, raz wysoko, jakby grał na trąbce. Piękne to było i poruszające. Po Kogucie na scenie pojawiła się Kotka, cała w czerni. Obrzuciwszy zalotnym spojrzeniem wszystkich obecnych rozpoczęła murmurandum, które trafiało prosto do serc słuchaczy. Występy trwały długo i wielu jeszcze wykonawców pojawiało się na scenie: pan Lis, w ciemnej pelerynie – śpiewający ballady, pani Sarna – grająca na skrzypcach tak pięknie, że aż łza kręciła się w oku, pani Wiewiórka, z bujną rudą czupryną, która śpiewała z prawdziwą pasją. Jury już chciało zamknąć konkurs, wybór był i tak bardzo trudny. Wykonawcy pokazali wielką klasę. Ale w tym momencie na scenę zaczęły wspinać się małe świnki. Dźwigały przeróżne instrumenty i ciężko sapały, bo nie było to łatwe zadanie. Świnki mają krótkie nóżki i wspinanie się gdziekolwiek jest dla nich bardzo trudne. Podobnie jest z bieganiem. Widownia patrzyła zdumiona na nowych wykonawców, całych różowych jak ptysiowy krem. Zwierzęta nie znały pojęcia dyskryminacji, ale mimo to były zdumione. Nikt nie spodziewał się po świnkach specjalnych talentów. Świnki są zabawne. Śmiesznie chrząkają. Ale czy umieją śpiewać lub grać na czymkolwiek? Jury, choć bezstronne, miny miało sceptyczne. Ale dzisiaj każdy mógł wziąć udział w konkursie, także małe świnki. Widownia czekała więc w napięciu na to, co wydarzy się zaraz na scenie.
Świnki nieco stremowane rozlokowały się w końcu i gotowe były do występu.
Rozległa się muzyka. Na początku niepozorna, trochę cicha, ale wkrótce jakby i ona zaczęła wspinać się, coraz wyżej, tony stawały się wyższe, a zaraz potem obniżały się. Zupełnie jakby muzyka małych świnek wędrowała po pagórkach, w górę i w dół, a czasami zmieniała tempo – szybciej, wolniej. Zupełnie niezwykła była to muzyka. Teraz nikt już nie widział na scenie małych świnek, z krótkimi nóżkami i śmiesznymi ryjkami, tylko prawdziwych artystów! Świnki zresztą ledwo było widać zza wielkich instrumentów. Była tylko muzyka, która wypełniała wszystko. Widownię jakby ktoś zaczarował. To śmiała się, to płakała, tak działała na wszystkich muzyka małych świnek. Cała okolica zasłuchała się w tych niezwykłych dźwiękach.
Jury było już zdecydowane komu wręczyć główną nagrodę. I kiedy rozległy się gromkie brawa po występie małych świnek, jury naradziło się szybko i ruszyło na scenę z wielkim koszem słodkości.
Świnki nagrodę odebrały ale słodkości rozdzieliły pomiędzy wszystkich obecnych. A potem wróciły do swojej małej chatki i do swojego uporządkowanego życia. Spały w małych łóżeczkach, jadły z małych miseczek i grały i śpiewały, bo to kochały najbardziej. I wszystko było jak przedtem. Ale nikt już nie wątpił w to, że małe różowe świnki, ze śmiesznymi zakręconymi ogonkami są naprawdę wyjątkowe.