Pewnego razu była sobie choinka. Piękna, zielona, pachnąca, z rozłożystymi gałęziami. Stała w salonie, dumna, i patrzyła z góry na wszystkich. Duma nie pozwalała jej trząść się ze złości ale była zła. Cała została obwieszona kolorowymi bombkami, różnej wielkości i kształtów. W dodatku oplatał ją sznur mrugających lampek. Choinka stała i myśli kłębiły się jej w głowie:
“Co to za paskudztwo, te bombki, kolorowe, pstrokate. Kolory gryzą się ze sobą. To zupełnie nie w moim stylu!… “
…“A ta gwiazda na czubku?! Takie gwiazdy dawno wyszły z mody. Wstyd się w tym pokazywać!…” – prychała w duchu choinka.
“I te lampki! Ruszyć się w nich nie mogę. Mrugają bez przerwy, zdrzemnąć się nie da! I to ma być niby ładne??? Okkkropność!”
Tak złościła się choinka. A potem odpływała myślami na jasną polanę pośrodku lasu. I marzyła o zielonej sukni z igieł, białym śnieżnym szalu na ramionach, o ptaku, który przysiadł na gałęzi, o zającu, który mieszkał tuż obok. O świetle księżyca i o gwiazdach na niebie….
“O tak… zieleń, biel, taki właśnie jest mój styl, bezapelacyjnie…
Ale co Wy wiecie o dobrym stylu???” – wzdychała choinka patrząc z góry na wszystkich.