Gdzie podział się śnieg? Biały i puszysty. Skrzący się srebrzyście w blasku świateł.
Małe srebrne gwiazdki. Tańczące w powietrzu elfy zimowe. Spadające lekko na czyjąś głowę. Znikające tak nagle jak się pojawiły.
Białe domy i drzewa i całe ulice. Cały świat przykryty lekką białą kołdrą. Jak ze snu.
W takim świecie, jak w bajce, szło się po białej drodze. Rzęsy miało się białe.
Można było pomyśleć, że się komuś tam w górze, wiadro mleka wylało.
Albo, że to są może lody waniliowe, które płyną jak rzeka i spadają na głowę.
Można było się położyć w miękkim śniegu na ziemi. I do góry popatrzeć na niebo.
Sople lodu sztukaterią ozdabiały domy. Szyby okien fantazyjnie przystrajały się szronem. Malując kwiaty i ptaki i gwiazdy na szkle.
A w tle… była noc – granatowo – biała.
Dzień srebrzysty mroźnym oddechem budził ze snu skostniałe drzewa. W gałęziach których aż do samej wiosny żaden już ptak nie zaśpiewał. Najwyżej skulił skrzydła zmarznięte i tęsknie spojrzał na słońce. Które schowało w białym szalu swoje ramiona gorące.
Śnieg usypiał świat cały. Uspokajał, wyciszał. Spowalniał ruch na ulicach. Codzienną gonitwę nie wiadomo za czym.
Pod zimnym oddechem zimy drzewa, chmury i myśli – jakby zaczarowane -zatrzymywały się w bezruchu, jak na jakimś obrazie.
I tylko gdzieś w oddali ktoś dzwonił dzwoneczkami. I śnieg biały, puszysty, skrzypiał pod butami…