Pewnego razu żaby
zebrały się na brzegu jeziora
Bo w końcu wszystkie uznały
że to najwyższa pora
Zazieleniło się, rozkumkało
Ustały harce, zabawy
Aż swoje szepty przerwały
Wysokie w jeziorze trawy
Problem do rozstrzygnięcia
miały żaby nie mały
Woda w jeziorze była brudna
I żaby w niej szarzały
Szare żaby być może
i występują w przyrodzie
Ale są szare z natury
A nie dzięki brudnej wodzie
Zielone żaby to znany gatunek
I ich szarzenie to zły kierunek
Dlatego zebranie na dzisiaj zwołały
I obradują już dzień cały
Co jednak po ich obradach
Na brudną wodę trudna rada
Trzeba by znaleźć nowe jezioro
Jest ich tu w okolicy sporo
Gwarancji jednak nikt nie da
Że tam jest lepsza i czysta woda
I że je przyjmą do grona aby
Żyjące w tamtym jeziorze żaby
Więc albo szarzeć dalej będą
Albo się brudu z wody pozbędą
Co jednak jest trudną sprawą
Jeśli się jest tylko żabą
Żaba na świat wpływu nie ma
świat toczy się gdzieś obok
Brudy w jeziorze zostawia
I życie żab w koszmar zmienia
Więc pozostaje żabom
Porzucić frustrację i złości
I zamiast próbować coś zmienić
Żyć dalej w tej szarości
To co życie przynosi
Traktować jak hojne dary
I zamiast zmieniać bieg świata
Pokochać ten kolor szary
Tylko… czy na pewno aby?
Niech zdecydują żaby…
reebee…
Pewnego razu były sobie dwa pociągi. Bardzo się przyjaźniły ale często też droczyły ze sobą.
– Nie umiesz jechać tak szybko jak ja – mówił jeden
– Właśnie, że umiem – odpowiadał drugi i rozpoczynała się gonitwa.
Albo innym razem :
– Nie dasz rady podjechać pod tę górę, na pewno.
– Dam radę, pokażę ci!
Nie było to zbyt mądre i niezbyt bezpieczne. Ale pociągi nie potrafiły inaczej. Musiały rywalizować ze sobą chociaż właściwie nie wiadomo po co.
Któregoś dnia dzień wstał piękny. Słońce świeciło od samego rana i ptaki śpiewały pięknie. Tak jak co dzień pociągi miały tego dnia dużo pracy. Ale zawsze po pracy zostawało im sporo wolnego czasu.
Dwa pociągi od rana dyskutowały zawzięcie. Trudno było zrozumieć dlaczego ciągle musiały się spierać, mimo, że lubiły się tak bardzo i jeden za drugim wjechałby w ogień. Może to męska rzecz ciągle się z kimś próbować.
– Na pewno nie jesteś taki odważny. Na pewno nie pojechałbyś sam torami przez las. Bałbyś się! – mówił jeden pociąg.
– A właśnie, że nie bałbym się wcale. Już nawet kiedyś nimi jechałem – odpowiadał drugi. I częściowo była to prawda. Jechał raz torami przez las ale nie sam, tylko z dwoma starszymi pociągami. Pomagał im wtedy przywieźć drzewo z tego lasu.
Tory w lesie były już stare i nie często używane. Pociągi nie lubiły jeździć tamtędy. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek to długo trzeba by czekać na pomoc. Nie to co na uczęszczanych trasach gdzie co chwilę mija się pociągi jadące w jedną i drugą stronę. Młodsze pociągi dodatkowo bały się lasu. Drzewa rosły tam wysokie. I były to bardzo stare drzewa, z grubymi pniami porośniętymi zielonym mchem. A pomiędzy drzewami rosły gęste zarośla. Wysoko w koronach drzew hałasowały ptaki. W zaroślach poruszały się zwierzęta. A kiedy dzień szarzał, w lesie robiło się ciemno i drzewa wyglądały jak nieziemskie istoty. Brrr…
Ale kiedy słońce świeci i dzień jest piękny, zapomina się o strachu i odwagę ma się wielką.
– Udowodnię ci – powiedział drugi pociąg – pojadę dziś sam do lasu i nie będę się wcale bał!
Pociągi wyruszyły do swoich zajęć i cały dzień ciężko pracowały. Ale jeden z nich cały dzień myślał o tym, co zamierzał zrobić po pracy. Mianowicie pojechać do lasu, żeby udowodnić koledze, że wcale nie jest tchórzem. Ciekawe było to, że ten drugi już dawno zapomniał o porannej sprzeczce bo sprzeczał się trochę dla zasady a nie dlatego, że uważał, że przyjacielowi brakuje odwagi.
Tymczasem jego przyjaciel skończył już swoją pracę i krzyknął do swoich kolegów na stacji :
– Jadę do lasu… Na przejażdżkę… Jakby ktoś pytał.
Potrzebował świadków swojego wyczynu. Był tak podekscytowany a trochę zdenerwowany, że nie usłyszał jak wołali za nim, żeby nie jechał do lasu bo to niebezpieczne…
Jechał przed siebie i dla odwagi pogwizdywał sobie cichutko. Kiedy już wjechał pomiędzy grube pnie drzew poczuł się niepewnie. Nie było to wymarzone miejsce dla pociągów. Korony drzew przesłaniały niebo i gdzieś tam wysoko co jakiś czas pokrzykiwały ptaki. W zaroślach, które rozrosły się gęsto pomiędzy drzewami, jakieś leśne żyjątka poruszały się wywołując drżenie serca pociągu. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że tory były już tak stare i pordzewiałe, że pociąg ledwo poruszał się po nich.
Tymczasem drugi pociąg skończył swoją pracę i wyruszył na poszukiwania przyjaciela. Zawsze po pracy spędzali czas razem. Ale nigdzie go nie było i nikt go nie widział. To było dziwne.
W końcu zawiedziony wrócił do lokomotywowni, gdzie mieszkały wszystkie pociągi. Martwił się jednak bardzo, bo zbliżał się wieczór a jego przyjaciel nie wracał.
Tymczasem w lesie powoli robiło się coraz ciemniej i straszniej. I czas był najwyższy, żeby wracać. I pociąg już zaczął się wycofywać gdy nagle – trach!!! Koło pociągu utknęło w pęknięciu toru, który najwidoczniej nie nadawał się już do szybszej jazdy.
– O nie… – przeraził się pociąg – będę musiał tu zostać na noc. Nikt mnie tu teraz nie znajdzie…
Na szczęście są jeszcze na świecie przyjaciele. Kiedy zrobiło się już naprawdę ciemno, drugi pociąg zwołał kolegów w lokomotywowni i oznajmił, że potrzebuje ochotników do pomocy. Kiedy jakiś pociąg wpada w kłopoty to inne bez wahania ruszają mu na pomoc. Bo wiedzą, że następnym razem to one mogą być w potrzebie. Przez chwilę zastanawiano się, gdzie może być zaginiony ale wtedy ktoś przypomniał sobie :
– Mówił, że jedzie do lasu. Odradzaliśmy mu ale chyba nie usłyszał. Jakby coś go gnało w tamtą stronę. Co też mu przyszło do głowy??
Pociągi wyruszyły razem a kiedy jest się razem z innymi, i w dodatku w takiej ważnej sprawie jak pomoc przyjacielowi, to nawet ciemny las przestaje być taki straszny.
Szybko odnaleziono zgubę. Stał zmarznięty i podśpiewywał sobie-dla odwagi. Kiedy zobaczył przyjaciela ucieszył się bardzo. A przyjaciel nie mógł się nadziwić jego odwadze.
– Odwaga odwagą – mruknął jeden ze starszych pociągów – a co by było gdybyśmy cię nie odnaleźli? Zmarniał byś tutaj. Dobrze, że masz takiego dobrego przyjaciela.
Ale drugi pociąg wiedział, że wcale nie jest dobrym przyjacielem. Niepotrzebnie droczył się ciągle i tym samym spowodował to wszystko.
Na drugi dzień powiedział do przyjaciela:
– Czasami mówię głupoty. Nie słuchaj ich. Nie ważne czy jesteś szybszy czy odważniejszy, czy może wręcz odwrotnie. I tak jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Pociągi nadal ścigały się ze sobą i siłowały podjeżdżając pod górę. Widocznie to męska rzecz próbować się ze sobą. Ale już nie podchodziły do tego tak poważnie. Bo najważniejszą próbę – odwagi i prawdziwej przyjaźni – oba zdały na piątkę z plusem.
Pewnego razu był sobie mąż i żona. Albo odwrotnie – jak kto woli. Żyli razem wiele lat i życie płynęło im spokojnie. Czasami za spokojnie.
Żadnych niespodzianek, żadnych zwariowanych emocji.
To było dobre życie. Wielu chciałoby takie. Była w nim miłość i spokój. Bliskość i wspólne chwile. Nie było kłopotów i trosk. Do pozazdroszczenia. No niby wszystko w porządku.
Tylko trochę tak, jak… duszone ziemniaczki – ale bez soli. I mąż i żona czasami czuli, że czegoś brakuje.
Można tak żyć? Można. Pewnie. Ale można też się znudzić. Albo zatęsknić za jakimiś emocjami. Za huśtawką uczuć. Bo chociaż twierdzimy, że chcielibyśmy żyć bez trosk i problemów, bez konfliktów i kłótni, to ilu z nas nie lubi huśtawek? Już jako dzieci uwielbiamy to uczucie – wiatr we włosach, dreszcz na plecach, serce podchodzące do góry, emocje i gdzieś w głębi lęk, kiedy huśtawka niemal sięga pręta, na którym jest zawieszona. Nikt nie chciałby spaść ale czuć te emocje – tak. I jak przyjemnie zejść potem z huśtawki na ziemię!
Niektórzy twierdzą, że ktoś kieruje naszym losem. Dba o równowagę w pewnych sprawach. I o sens w innych. Nie jestem o tym przekonana ale kiedy patrzy się z boku na życie ludzi, coś w tym może być.
Kiedy życie kobiety i mężczyzny coraz bardziej przypominało danie pozbawione przypraw, nagle z sufitu, na głowy, zaczął im kapać deszcz. Kropla po kropli, prosto na nich, na stół i na krzesła. To zadziałało tak, jakby ktoś zbudził ich ze snu codzienności. Zerwali się na równe nogi i zaczęli ustawiać wszędzie miski i wiadra. A potem rozpoczęli rozmowę, jakiej dotąd nie prowadzili :
– Trzeba naprawić dach.
– Najlepiej wezwać kogoś.
– Kto może znać się na tym?
– Ile to może kosztować?
…
Ta rozmowa wytrąciła ich ze zwykłego rytmu dnia. Zwykle o tej porze ona zmywała talerze a on wycierał je i układał. Teraz talerze stały brudne a oni ustalali co i kiedy należy zrobić.
Od tego wydarzenia się zaczęło. Działy się różne rzeczy i wszystkie one wymagały działań i ustaleń. Życie przestało toczyć się powoli i spokojnie. Teraz skakało po wybojach i nie dało się przewidzieć co przyniesie kolejny dzień.
Były w nim problemy z pieniędzmi, bo naprawa dachu to nie jest tania sprawa. Potem zepsuł im się komin – bo chyba ten, który naprawiał dach, wrzucił coś do komina. A potem oboje musieli więcej pracować, bo pieniądze ciągle się kończyły.
Czy ich uczucia zmieniły się przez to? Zasadniczo nie. Nadal byli przecież mężem i żoną. Starali się spędzać razem wieczory i ze spokojem zjadać razem posiłki. Ale gdzieś w środku było w nich tyle emocji, że utrudniały wszystko.
Takie problemy bywają jednak męczące. Dobrze kiedy można odpocząć. A bywa, że los postanawia nie oszczędzać nam emocji. Emocje zamieniają się w zmęczenie, zniecierpliwienie i złość.
Pewnego razu więc żona rzekła :
– Mam tego dosyć! Chciałabym znowu żyć spokojnie. Nie chcę już problemów. Takie życie mi nie odpowiada.
– Mi również nie – odpowiedział mąż – nie chce mi się już słuchać twoich narzekań. Staram się, jak mogę, ale to nic nie daje.
– Ja też się staram, ale jestem już zmęczona.
I postanowili się rozstać.
Czy to już koniec bajki? Nie. Wcale nie. Dobry los, który czuwał nad nimi, podrapał się po siwej brodzie. Nie o takie zakończenie mu chodziło…
Więc kiedy już postanowili, że się rozstaną to wtedy nagle zaczęły im się przypominać różne dziwne rzeczy. Na przykład jak przeciekał im dach i lało się z sufitu i śmiali się, że nie muszą zmywać talerzy. Bo deszcz je umyje. Albo jak zepsuł się komin i wieczorem tak z niego huczało, że on musiał ją ciągle trzymać za rękę bo tak się bała. I różne takie tam … Poza tym dzięki wspólnemu wysiłkowi udało im się naprawić dach i komin, i jeszcze kilka innych rzeczy i mieli teraz więcej pieniędzy.
I właściwie czy te emocje, które pojawiły się w ich życiu były takie aż złe? Zobaczyli siebie nawzajem w zupełnie nowym świetle. Może więc dalej pójdą jednak razem? Tylko teraz już lepiej przygotowani na niespodzianki od losu.
Tak właśnie postanowili. I żyli razem a ich życie było spokojne ale nie pozbawione trosk. Nie jak tłuczone ziemniaczki bez soli. Ale jak całkiem normalne danie dla zdrowego człowieka.
Podobno są tacy, którym życie wiedzie się wspaniale. Nie mają żadnych problemów, tylko same nagrody od życia. Podobno, ale pokażcie mi ich. Czy rzeczywiście mają takie doskonałe życie? Czy nie muszą borykać się z żadnymi przeciwnościami?
Nawet jeśli tak bywa to najważniejsze jest, żeby na szalonej huśtawce życia ktoś był obok nas. Dobry los wie co czyni i po co. Bywa, że się myli, ale wcale nie tak często. Dobrze jest mu zaufać.
Dla Dawidka 🙂
Pewnego razu było sobie małe miasteczko. Spokojne i całkiem zwyczajne. Mieszkało w nim wielu ludzi i prawie wszyscy mieli auta. Duże, małe, średnie… I różnokolorowe.
Ludzie mieszkali w małych domkach a samochody w garażach, które stały przy tych domkach. W miasteczku była też szkoła, przedszkole, ważny urząd i przychodnia. Jedzenie można było kupić w sklepach lub na małym bazarku. Były tam też sklepy z ubraniami i butami.
I niby wszystko to było tak jak trzeba ale brakowało jednej bardzo ważnej rzeczy. W całym miasteczku nie było ani jednej stacji benzynowej. A jak wiadomo auta, żeby jeździć, potrzebowały gdzieś tankować benzynę. Bez benzyny nie mogłyby jeździć.
Były stacje benzynowe w sąsiednich miasteczkach. I jeśli komuś kończyła się benzyna to musiał wybrać się tam odpowiednio wcześniej. Było to duże utrudnienie ale wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić. Bo kiedy nie ma się innego wyjścia to po prostu trzeba przyzwyczaić się do tego co jest.
Życie w miasteczku płynęło spokojnie. Ludzie pracowali, dzieci się uczyły, lekarz leczył, sprzedawca sprzedawał. A auta jeździły w jedną i drugą stronę po ulicach miasteczka parkując pod sklepami, urzędem, domami.
Któregoś dnia zdarzyło się jednak coś, co nieco zmieniło jego zwykły rytm. Oto przy głównej ulicy, na dużym pustym placu, pojawiła się wielka koparko-ładowarka. Kilka osób kręciło się po placu, oglądając na dużych kartkach papieru jakieś plany i projekty. Na głównej ulicy przez chwilę z tego powodu zrobił się nawet korek, bo ulica była nieprzejezdna.
Wszyscy mieszkańcy miasteczka zastanawiali się co takiego zostanie wybudowane na tym placu.Ale ponieważ w takim miasteczku ludzie znają się pomiędzy sobą i nić wzajemnych znajomości oplata całe miasteczko, wkrótce rozeszła się wieść, że w miasteczku wybudują stację benzynową. A wieść ta pochodziła od samego burmistrza.
Odtąd wokół placu zbierał się tłum gapiów.Wszyscy byli bardzo ciekawi jak będzie wyglądała ta stacja benzynowa.Czy będzie duża czy raczej mała.Ile aut jednocześnie będzie można tu zatankować.
Stacje benzynowe w sąsiednich miasteczkach były niewielkie ale bardzo funkcjonalne. Auta ustawiały się grzecznie jedno za drugim jeśli żaden z dystrybutorów nie był akurat wolny. A potem podjeżdżały powoli i ustawiały się równolegle do dystrybutora. Tak żeby wąż, którym nalewa się paliwo, mógł dosięgnąć do wlewu paliwa w aucie.
Już niedługo można było dostrzec, że stacja benzynowa w małym miasteczku będzie większa od okolicznych stacji.
W krótkim czasie budowniczowie postawili konstrukcję nowoczesnego budynku i zadaszenie. Budynek był niemal cały oszklony a nowiutkie szyby lśniły w słońcu. Ściany budynku pomalowano jasnymi kolorami. Przygotowano miejsce na trzy dystrybutory a także specjalne stanowisko z odkurzaczem i kompresorem.
Minęło tylko kilka tygodni a stacja benzynowa była już niemal gotowa. Wokół stacji zasiano zielony trawnik. Pusty plac zniknął a w jego miejsce pojawiła się piękna, nowoczesna, pachnąca nowością stacja benzynowa.
Auta mieszkańców miasteczka nie mogły doczekać się chwili, w której będą mogły podjechać do nowiutkiego dystrybutora i zatankować benzynę, dzięki której będą mogły podróżować nawet daleko poza miasteczko.
Kiedy stacja była już gotowa mieszkańcy miasteczka przyszli tłumnie na wielkie otwarcie. A właściwie nie przyszli tylko przyjechali swoimi kolorowymi autami. Burmistrz wielkimi nożycami przeciął wstęgę i stacja była otwarta.
Dystrybutory pracowały pełną parą ale benzyny starczyło dla wszystkich.
Stacja benzynowa czynna była całą noc i dlatego tankować można było kiedy tylko się chciało.Można też było kupić wiele rzeczy przydatnych w aucie,ale też napić się kawy lub zjeść kanapkę.Tak bardzo użyteczne to było miejsce.
Poza tym życie w miasteczku biegło znowu swoim tempem. Ludzie chodzili do pracy, dzieci do szkoły, lekarz leczył a sprzedawca sprzedawał. Tylko po benzynę nie trzeba już było jeździć do sąsiednich miasteczek. Bo stacja benzynowa przy głównej ulicy służyła wspaniale wszystkim mieszkańcom i nie tylko.