Główny bohater tej bajki i wszystkie inne naczynia i nie tylko, istnieją naprawdę i mieszkają w naszej kuchni:)
Pewnej nocy zegar tykał tak głośno, że nikt nie mógł spać. Chociaż… czy rzeczywiście tak było?
Nie był to zabytkowy zegar, ale na taki wyglądał. Okrągły, biały i nieco pękaty, na dwóch małych i grubych nóżkach. Pośrodku kremowej tarczy namalowano bukiecik róż w bladoróżowym i kremowym kolorze.
Wskazówki przesuwały się miarowo z subtelnym: tyk, tyk, tyk… jak bicie serca. Stał sobie na półeczce w kuchni i cierpliwie odmierzał czas.
W dzień, kiedy w kuchni panował hałas, w ogóle nie było go słychać. W nocy – miarowe tyk, tyk budziło czasami tych, którzy mieli lżejszy sen.
– Co za hałas – biały czajnik otworzył jedno oko – spać się nie da.
– Właśnie – westchnęła niebieska cukiernica – oka nie zmrużyłam. Czy mógłby pan ciszej?
– Nie mógłbym – odparł zegar grzecznie, ale i stanowczo – nic nie poradzę.
– Wie pan – mruknął czajnik – nie wszystkie zegary tak mają.
– Jak mogą nie mieć? – zapytał zegar.
– Ten na regale w pokoju w ogóle nie tyka, a chodzi.
– Chodzi??? – zachichotała cukiernica.
– To zegar całkiem nowoczesny. One nie tykają – powiedział smutno zegar – a mój pradziadek na przykład to stał pośrodku pokoju i co pół godziny bił…
– Kogo bił? -zapiszczała cukiernica. Była może i ładna, ale niezbyt mądra.
– Wybijał godziny – odpowiedział jej czajnik karcącym tonem – ale te czasy na szczęście już minęły. A my chcemy spać.
Zegar spojrzał na niego i nic nie powiedział. Co mógł zrobić, gdy tykanie miał już w naturze? Była to może dla niektórych wada. Ale przecież są i tacy, którzy lubią tykanie zegara.
– Może na noc powinni pana wstawić do szafki? Tej z talerzami na dole – odezwał się czajnik, ziewając.
– O to to to… – pisnęła cukiernica przysypiając już trochę.
– No wie pan… – zegar chciał zaprotestować.
Nagle coś zachrobotało w szafce na dole. Talerze wybudzone ze snu ożywiły się nagle.
– Wystarczy, że tam na górze robicie hałas – krzyknął największy z talerzy – jeszcze tutaj nam potrzebne tykanie zegara!
Teraz to już w kuchni nie spał nikt. Sztućce zaczęły kręcić się niespokojnie, srebrny garnek otworzył szeroko oczy i spoglądał nieprzytomnie spod szklanej pokrywki, kolorowe filiżanki na bocznej półeczce popychały się nawzajem, żeby tylko zobaczyć, kto to tak dyskutuje.
– Widzisz pan co narobiłeś? – czajnik spojrzał z wyrzutem na zegar, który teraz minę miał nietęgą. Nie chciał zbudzić nikogo. Dotąd nikomu nie przeszkadzał. A tu taka afera.
– Powinien pan wyprowadzić się z kuchni – kontynuował czajnik.
– Kto ma się wyprowadzić? – dopytywały filiżanki.
– Zegar chyba – odparł garnek – to podobno on tak hałasuje.
– Tak, zgadzamy się, powinien się wyprowadzić – odezwały się chórem sztućce.
– Wszystkim przeszkadza.
– Nie daje nam spać!
Teraz głosy dochodziły z różnych stron. Zegar wsunął się głębiej pomiędzy gliniany wazon i drewniane pudełko z herbatą, na którym ktoś namalował żółtą cytrynę. Nie rozumiał co się dzieje. Stoi tu od wielu lat, zna te naczynia i sztućce jak własną rodzinę. Dlaczego nagle wszyscy są przeciwko niemu?
Rwetes się zrobił i hałas. Jeśli jeszcze gdzieś w kąciku którejś szuflady któraś łyżeczka albo deserowy talerzyk lub deska do krojenia do tej pory spały, to teraz właśnie już na pewno się obudziły, taki był gwar.
Zrobiło się prawdziwe zamieszanie. Aż w którymś momencie ktoś to powiedział – całkiem głośno:
– Zegar musi się wynieść! Nie chcemy go w kuchni! Albo… niech oddaje baterie!
Zapadła cisza. Zegar zbladł i poczuł się słabo. Jak to baterie? Przecież bez nich… nawet nie chciał o tym myśleć. Dzisiaj żaden zegar nie przeżyłby bez baterii.
Mogło to się skończyć bardzo źle. Ale wtedy gliniany wazon odezwał się poważnym głosem:
– Bardzo nieładnie. Jak możecie? Przecież zegar mieszka tu z nami tyle czasu. Nikomu nie wadzi.
– Ale spać nie można…
– Kto nie może spać? Kogo obudziło tykanie zegara? Niech się odezwie – zagrzmiał wazon.
Cisza wokół zrobiła się gęsta jak śmietana. Nikt się nie odzywał.
W końcu dał się słyszeć czyjś cichutki głos :
– Mnie obudził ten duży talerz z szafki na dole, który tak krzyczał.
A po chwili kolejny głos dodał:
– A mnie sztućce, kiedy tak zaczęły się kręcić.
– A mnie te wasze rozmowy.
– A mnie czajnik… Tak głośno narzekał…
– Ach taaak? – zapytał wazon przeciągle – czyli to nie tykanie zegara was obudziło?
– Nie, właściwie wcale go nie słychać.
– Tak, to tykanie to właściwie nie przeszkadza…
Zegar słuchał i powoli rytm jego serca wracał do normy. Czajnik stał z obrażoną miną. A talerze, filiżanki, sztućce i deski do krojenia w ogóle już się nie odzywały. Srebrny garnek zsunął sobie szklaną pokrywkę na oczy i odpłynął…
Cukiernica ziewnęła głośno i rzekła :
– To może chodźmy już spać?
Była całkiem ładna i czasami nawet udawało jej się powiedzieć coś mądrego.
Po chwili wszystko ucichło. Wszystkie sprzęty i naczynia poszły spać. Nawet czajnik zasnął i pochrapywał cicho.
W nocnej ciszy słychać było tylko bardzo subtelne: tyk, tyk, tyk… jak bicie czyjegoś serca. Zegar nie spał. Cierpliwie odmierzał czas, przeznaczony na sen, na pobudkę, na pracę i odpoczynek. Taka była jego natura. I nie mógł jej zmienić. Ale właściwie po co miałby to robić? Są przecież tacy – i jest ich całkiem sporo – którzy lubią tykanie zegara. No i o co ten cały hałas?
Bajka dla Kasi N.
Pewnego razu był sobie król i królowa. Brzmi to bardzo dorośle ale król i królowa byli jeszcze całkiem młodzi. W dodatku królowa była bardzo piękna. Cały dwór zachwycał się jej urodą, stylem i smakiem. I cały dwór ją wielbił. Jednak królowa nic o tym nie wiedziała.
Król rządził królestwem, podbijał obce ziemie, odpierał ataki wrogów. A kiedy panował pokój jeździł na polowania i doglądał spraw w królestwie.
Królowa dobrze wypełniła swą rolę, bo urodziła mu synów i dobrze się nimi zajmowała. Poza tym to dzięki niej w zamku panował ład i porządek, w ogrodzie rosły piękne kwiaty i smaczne warzywa, a służba czuła się odpowiednio doceniona.
Wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka idealnie.
Jednak nie do końca takie było.
W historycznych książkach wiele pisze się o dzielnych i dobrych królach. Dużo rzadziej o królowych. To królowie rządzą, dzielą, scalają, godzą. Królowe rodzą dzieci i bywają piękne lub nie. I jeśli nawet gdzieś pojawia się wzmianka o jakiejś niezwykle mądrej królowej, to łatwo zapada w pamięć bo jest czymś wyjątkowym.
Królowa dobrze rozumiała swą rolę i starała się spełniać ją jak najlepiej. Czuła jednak, że czegoś jej brakuje. To, że wyróżniała się urodą, to był dar od losu. Bo nawet nie musiała mocno się starać – jej uroda była naturalna, nie wypracowana jakimiś specjalnymi zabiegami. Natura obdarzyła ją też niezwykłą umiejętnością łączenia barw i fasonów tak, że efekt końcowy zawsze był oszałamiający. Do tego była niezwykle dobrze zorganizowana i uporządkowana. A jednak… jej ambicje sięgały dużo dalej. Kochała swoje dzieci i czas spędzany z nimi. Ale interesował ją świat i ludzie i chciała być bliżej nich.
Król cenił swoją królową ale nie zawsze tak, jak na to zasługiwała. Niektórzy mężczyźni – chociaż nie jest to ich wina – sądzą, że rola kobiety kończy się na byciu ozdobą lub najwyżej wsparciem w pewnych sytuacjach. A z drugiej strony wymagają od niej wielozadaniowości, przenikliwości i właściwie zajmowania się wszystkim i wszystkimi wokół. A na koniec nie ma nawet słowa “dziękuję”. A co tu mówić o wzmiance w historycznych księgach! Zajmować się wszystkim i pozostawać w cieniu. Oto rola kobiety. Oczywiście jest garstka wybitnych kobiet, którym udało się zaistnieć w historii. Ale i cała masa nie wybitnych mężczyzn, którzy zapełniają całe stronice! Ech…
Dlatego królowa stawała czasami przy oknie i patrzyła w dal. I rozmyślała. Ale od tego rozmyślania tylko bolała ją głowa bo czasami pewne sprawy wydają się przegrane z góry.
Pewnego razu król pojechał na kolejną wojnę. Jak to król. Miał wrócić niebawem ale mijał kolejny tydzień a króla nie było. A tymczasem w królestwie było mnóstwo spraw do załatwienia, sterty dokumentów do podpisania, dyplomaci z sąsiednich królestw przybywali w różnych sprawach. Ktoś musiał rządzić pod nieobecność króla.
Na szczęście była królowa – wyjątkowa kobieta – ambitna i niezależna. Bez chwili wahania podjęła się tego zadania.
Nie było to łatwe ale królowa uczyła się bardzo szybko. Wkrótce coraz szybciej podejmowała ważne decyzje i były one coraz lepsze. Poddani ufali jej i wielbili jeszcze bardziej niż przedtem. A królowa czuła się nareszcie spełniona.
Któregoś dnia ogłoszono radosną nowinę. Król wracał zdrowy i cały do domu. Wyleczył rany, które odniósł w ostatniej wojnie i mógł wrócić do swojego kraju. Wszyscy łącznie z królową cieszyli się bardzo.
Jednak kiedy tylko król wrócił, królowa została odsunięta od zadań, których się podjęła. Król przyjrzał się uważnie jej pracy i nie mógł nie przyznać, że wykonała ją bardzo dobrze. Ale czy to męska duma, czy też przywiązanie do tradycji sprawiły, że w ogóle tego nie skomentował. Nakazał tylko wrócić do poprzedniego podziału obowiązków.
Wielu poddanych wolałoby nadal przychodzić do swojej królowej bo w pewnych kwestiach jej wrażliwość i rozumienie świata zdawały im się bardziej pomocne. Ale król postawił sprawę jasno – to on tutaj rządzi, nie ona.
Dziwni są niektórzy mężczyzni. Chociaż król doskonale zdawał sobie sprawę, że królowa jest mądra i że jest prawdziwą podporą jego królestwa, nie wiadomo dlaczego nigdy jej tego nie mówił.
Królowa zajmowała się więc dziećmi i zamkiem a król rządził krajem w swoim gabinecie.
Pewnego razu w królestwie zapanował niepokój. Ludzie spierali się pomiędzy sobą, nie potrafili podzielić pracą i dobrami, które im dawała. Król miał już do czynienia z różnymi problemami ale z czymś takim spotkał się po raz pierwszy. Niepokój przyszedł z sąsiedniego kraju, gdzie jakiś czas temu wybuchła rewolucja. Król tamtego kraju stłumił ją krwawo ale pomogło to tylko na chwilę. Ludzie ciągle siali zamęt i żyło się tam bardzo źle. A król tamtego kraju ciągle drżał o swoje życie.
Król też chciał natychmiast zwołać wojska. Niech one rozprawią się z ludem. Niestety, królom często wydaje się, że taki sposób jest dobry. Może i czasami jest, ale na krótką metę. Tak czy owak trzeba było zrobić coś bardzo szybko bo inaczej wkrótce zabraknie jedzenia dla wszystkich w królestwie i na stałe zapanuje nieład i niepokój.
Królowa obserwowała to wszystko ze swoich komnat i czuła, że wie co zrobić. Tylko, żeby król chciał ją wysłuchać…
Król nie chciał. Nakrzyczał na nią, żeby nie wtrącała się do męskich spraw. Cóż, królowie bywają mało delikatni. Ale królowa była mądra i wiedziała, że nie powinna się tym przejmować w obliczu problemów w kraju.
– Kocham cię królu i szanuję. Ale już czas, żebyś ty też zaczął szanować mnie. Ty jesteś królem ale nie zapominaj, że ja jestem królową. Dbam o ład i porządek w naszym zamku. Wychowuję naszych synów, którzy w przyszłości też będą królami. Zaufaj mi proszę i potraktuj jak partnera a nie jak kogoś kto jest mniej ważny niż ty.
Król zaniemówił. Zbierał w nim gniew, że królowa odważył a się tak do niego mówić. Jednak z drugiej strony… kochał ją i czuł, że może mieć rację. Trzeba tylko, żeby on odrobinę zmienił perspektywę swojego patrzenia na pewne sprawy… To przecież nie jest aż tak trudne.
Doradcy króla poparli propozycję królowej. Pamiętali jej dobre rządy, kiedy król nie wrócił z wojny. A królowa szybko zabrała się do pracy. Zebrała wszystkie informacje o powodach niepokoju. Spotkała się z najbliższymi podanymi, żeby dowiedzieć się więcej. A ponieważ ją cenili i ufali, opowiedzieli jej wiele. Postanowiła spotkać się z tymi, którzy stali na czele zamieszek. Porozmawiać z nimi i wspólnie zastanowić się jak rozwiązać problemy. Król nigdy by się na to nie zdobył, zbyt był dumny. Ale ona wiedziała jak rozmawiać z ludźmi.
Wkrótce w królestwie zapanował spokój. To nie oznaczało, że niepokoje i problemy nie wrócą. Jak to w życiu i w każdym państwie. Zmieniło się jednak wiele. Bo teraz królowa rządziła razem z królem. Król postawił jej biurko w gabinecie i ramię w ramię rozwiązywali problemy. Czasami się spierali, czasami to król wiedział lepiej. Ale kiedy indziej oddawał sprawy w ręce królowej.
W zamku nadal panował ład i porządek. W ogrodzie rosły najpiękniejsze kwiaty i najsmaczniejsze warzywa. A synowie króla i królowej rośli i dojrzewali pod opieką obojga swoich rodziców, nie wyróżniając żadnego z nich.
Poddani szanowali króla jeszcze bardziej odkąd on zaczął szanować królową, którą wielbili i cenili.
Czy to oznacza, że tak powinno być zawsze? Że każda królowa powinna rządzić królestwem ramię w ramię z królem?
Pamiętajcie, że ta królowa była wyjątkowa. Nie każda taka jest. Są też mniej mądre królowe i nie rozumiejące świata tak dobrze. I one wcale nie powinny rządzić. I wcale nie chcą. Ale są też niezbyt mądrzy królowie, ktoś jednak daje im prawo czuć się lepszymi od innych.
Są takie kobiety – rozejrzyjcie się wokół – dzięki którym świat się kręci. Chociaż nikt tego nie dostrzega. Albo dostrzega niewielu. A przy tym są piękne, zadbane i potrafią być oparciem dla innych. Mądra królowa myślała, że nikt nie widzi jej starań. A przecież nie chodziło jej o poklask i sławę. Tylko o to, żeby świat się kręcił a ludzie z niego nie pospadali. Całe szczęście, że król w porę docenił jej intelekt. To musiał być też bardzo mądry król.
Pewnego razu był sobie las, w którym rosły bardzo mądre drzewa. Były to stare i młode drzewa. Wszystkie były mądre, bo poza tym, że były coraz mądrzejsze z wiekiem, to też rodziły się od razu mądre. I nawet kiedy były jeszcze bardzo młode i ich pnie były jasne i chuderlawe, to już wiedziały bardzo wiele i chciały wiedzieć coraz więcej. Młode uczyły się od starych a potem przekazywały to, co wiedziały, młodszym.
Mądre drzewa sięgały swoimi czubkami niemal błękitnego nieba. Często też w niebo spoglądały. Bo wiele mądrości można stamtąd uzyskać. Poza tym stały nieruchomo i spokojnie, a spokój sprzyja rozmyślaniom. Czasami tylko kołysały się w jedną i drugą stronę.
Dlatego ludzie, którzy mieli jakiś problem, przychodzili do tego lasu.
Samo słuchanie mądrzejszych od siebie wcale jednak nie wystarczy. Trzeba jeszcze umieć usłyszeć. Usłyszeć i zrozumieć. A to wcale nie jest łatwa sztuka.
Pewnego razu do lasu przyszedł człowiek, który był bardzo zły. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć wściekły. A wściekłość brała się stąd, że nie potrafił poradzić sobie z problemami, jakie miał. Różne to były problemy, jak to u ludzi : brak pieniędzy, brak zrozumienia, brak czegoś, co sprawiłoby, żeby życie było łatwiejsze. Tak jakby życie miało być łatwe.
I ten człowiek ze złością potrącał dłońmi gałęzie drzew a te, które spadały, ze złością kopał nogą. Czasami takie wyładowanie złości bardzo pomaga. Ale są do tego specjalne worki treningowe, całe sale ćwiczeń, piłka, którą można kopać kiedy się chce. Kopanie gałęzi i łamanie ich nigdy nie będzie dobrze widziane.
– Co cię tak złości Człowieku – zapytało jedno z drzew.
– Życie mnie złości, ot co – odpowiedział człowiek niegrzecznym tonem.
– Całe życie cię tak złości? – pytało drzewo.
– Dzisiaj tak, całe. Czuję, że mi się nie udało.
– Mało prawdopodobne – odpowiedziało drzewo – żeby nie udało się komuś całe życie. Zawsze jest coś, co udało się jednak.
– Nie potrafię tego dostrzec – warknął człowiek.
– Hmm… – drzewo zawiesiło głos – to już co innego. Nie udało się, czy nie potrafisz dostrzec tego, co się udało?
– Nie mam ochoty na rozmowę – powiedział człowiek, bo słowa drzewa zdenerwowały go. Odwracały jego uwagę od złości, którą wyhodował w sobie i zmuszały do namysłu.
– To po co tu przyszedłeś? – drzewo nie dawało za wygraną. Nie dlatego, że było wścibskie ale dlatego, że chciało zapobiec dalszemu łamaniu i kopaniu gałęzi, które na to nie zasługiwały.
– Bo… chciałem pomyśleć, w spokoju.
– Dlaczego więc tego nie robisz?
Na to człowiek już nie miał prostej odpowiedzi. Drzewo miało rację. W końcu było bardzo mądre.
– Wiesz – powiedział człowiek – nie jestem zadowolony z tego co osiągnąłem w życiu.
– A jednak nazywasz to osiągnięciem.
– Nie, to żadne osiągnięcie.
– Ale przecież takiego określenia użyłeś przed chwilą.
– No tak…
– Czyli coś osiągnąłeś, a to duża rzecz.
– Ale dla mnie nic nie znaczy.
– A co miałoby dla ciebie znaczenie? – zapytało drzewo.
– Gdybym miał inne życie…
Takie rozmowy drzewa toczyły bardzo często. Bo ludzie często mówili, że chcieliby innego życia bo ich nie jest zadowalające.
Czy po to ludziom dana jest świadomość i inteligencja, żeby mogli narzekać na swoje życie? Zając, lis czy wiewiórka nigdy nie skarżyły się drzewom na swój los. Nie w taki sposób. Mogły martwić się małą ilością pożywienia zimą i tym, że zima się przeciąga i nie chce skończyć. Ale nie patrzyły na życie w kategoriach osiągnięć lub ich braku.
Któregoś dnia do lasu przyszedł inny człowiek. Był smutny i przygnębiony. Chodził po lesie zgarbiony i ze smutną miną.
– Co ci jest – pytały drzewa
– Mam problemy
– To widać, ale jakie?
– Duże – uśmiechnął się człowiek gorzko – nie potrafię dogadać się z bratem. Kiedyś byliśmy tak blisko a teraz…
A wszystko przez pieniądze. Zupełnie zwariował na ich punkcie. O niczym innym nie myśli, wszystko przelicza na pieniądze. Nawet rodzina nie jest już dla niego ważna.
– Może to on powinien przyjść tu i posłuchać mowy drzew a nie ty.
– On nigdy nie zechce. Nic go nie obchodzi co mówią inni.
– To trudna rada. Jeśli ktoś nie chce pomocy to nie może jej otrzymać.
Jednak za kilka dni do lasu przyszedł brat tamtego człowieka. Minę miał strapioną. Chodził w kółko i coś mruczał pod nosem.
W końcu na głos powiedział :
– Mam tego dosyć. Nikt mnie nie rozumie. Dbam o to, żeby rodzinie nic nie brakowało, pracuję ciężko a oni chcą ode mnie nie wiadomo czego. Że zapomniałem o urodzinach syna??? Nie zapomniałem, miałem ważne spotkanie. Kiedyś mi za to podziękuje. I że pokłóciłem się z rodzicami… Oni nie rozumieją dzisiejszych czasów. Kiedyś było inaczej…
Chciałbym żeby wreszcie ktoś mnie zrozumiał!
Mądre drzewa rozmyślały o tym i też chciały żeby ludzie w końcu coś zrozumieli. Jednak nawet najmądrzejsze drzewo nie potrafiło wytłumaczyć ludziom, że życie ma się dane jedno i może być oceniane różnie tylko w zależności od tego, kto ocenia.
Na przykład to, co dla jednego będzie osiągnięciem, dla drugiego nie będzie znaczyło nic. I odwrotnie.
Ludzie mimo wszystko uważają się za tych, którzy wiedzą najlepiej. Więc w lesie, w którym rosły mądre drzewa, ludzie pojawiali się coraz rzadziej. A drzewa nie mając okazji do rozmowy, w końcu zapomniały mowy ludzkiej. I kiedy ktoś przychodził ze swoimi problemami milczały, kołysząc się tylko dostojnie w jedną i drugą stronę. Człowiek mógł jedynie wsłuchać się w szum ich liści. I kto wie, może z tego szumu mógł usłyszeć więcej niż ze słów.
Bo przecież nie o to chodzi, żeby słuchać tylko o to, żeby usłyszeć. I zrozumieć. A najlepiej jest kiedy usłyszy się samego siebie. Bo kto lepiej zrozumie człowieka niż on sam. Kiedy wsłucha się w swoje własne narzekania i żale to może zrozumie, że tylko on sam może znaleźć odpowiedź na swoje pytania i rozwiązanie dla swoich problemów. Albo dojść do wniosku, że bardzo często nie mają większego sensu. Czyli do tego, do czego mądre drzewa doszły już dawno.