Mamo wiesz,
bawiliśmy się z Frankiem
że on jest psem a ja kotem.
Tylko Franek nie pozwalał na to, żebym miauczał.
Mi nie pozwalał miauczeć a sam hauczał!
🙂
Pewnego razu było sobie małe miasteńko. Nie miasteczko, bo miasteczka nie są jeszcze takie małe. Miasteńko było maciupeńkie i mieściło się w jednej małej dłoni. Dłoni małego chłopca.
Myślicie, że w takim małym miasteńku to pewnie niewiele jest uliczek, domków, drzewek…? Ale jest ich tam akurat tyle, ile trzeba, żeby miasteńko mogło być miasteńkiem.
W miasteńku mieszkali maleńcy ludzie i jeździli maleńkimi autkami. Nad miasteńkiem świeciło maleńkie słoneczko a czasami padał drobniutki deszczyk. Bywało nawet, że sypały maciupkie płatki śniegu. I wtedy na uliczkach i w parkach robiły się malutkie zaspy. Chociaż dla mieszkańców miasteńka wcale nie były takie malutkie. I tak samo złościł ich deszcz i zasypane śniegiem ulice. I tak samo lubili śnieżny puch i promienie słońca. Wszystko zupełnie jak w normalnym mieście, tylko na miarę miasteńka.
Dzień budził się w miasteńku o świcie. Malutcy mieszkańcy śpieszyli do swojej malutkiej pracy i zajmowali się swoimi drobnymi sprawami. Dbali o swoje malutkie rodzinki i spotykali się na małą kawkę ze swoimi maciupkimi przyjaciółmi. W malutkich i przytulnych kawiarenkach. Ich życia były wiele razy mniejsze od małej dłoni małego chłopca.
Ich maleńkie autka warczały małymi silniczkami ale było to warczenie sto razy bardziej ciche niż brzęczenie muchy.
Czy to oznacza, że ich życie i życie miasteńka były bez znaczenia? Oczywiście, że nie. Z perspektywy maciupkich mieszkańców miasteńka ich codzienne problemy wcale nie były takie malutkie. Były całkiem spore, niektóre nawet wydawały się dużo większe od samego miasteńka. To zresztą akurat jest stała cecha wszystkich problemów na całym świecie. Zawsze wydają się ludziom dużo większe od nich samych.
Dopóki nie okaże się, że większość z nich wcale nie jest taka duża.
Po ulicach miasteńka chodziły malutkie kotki i malutkie pieski. Na drzewach mieszkały malutkie ptaszki. I wiecie co jeszcze? Były tam też maciupkie myszki, które mieszkały w piwnicach małych domków! Tak maciupkie, że gdyby któraś z nich chciała ugryźć w dłoń chłopca, to w ogóle, ani trochę by tego nie poczuł!
W miasteńku życie codziennie toczyło się jak w każdym innym miejscu na świecie. Rano można było dostać świeże bułeczki w sklepiku za rogiem. Z perspektywy dłoni małego chłopca były jak ledwo widoczne albo po prostu niewidzialne okruszki. Można było iść na spacerek piękną lipową alejką. Która z perspektywy dłoni małego chłopca była cienką niteczką. I cieszyć się promieniami złotego słoneczka, które dla mieszkańców miasteńka było tak samo odległe jak dla każdego mieszkańca Ziemi. A wieczorem nad miasteńkiem wschodził srebrny mały księżyc, jak błyszczący medalik na cieniutkim łańcuszku. Kiedy dłoń małego chłopca zamykała się w nocy, w miasteńku robiło się całkiem ciemno. I tylko gdzieniegdzie w maleńkich okienkach malutkich domków dostrzec można było ciepłe światełko maluteńkiej lampeczki.
Pewnego razu był sobie Smok, który niczego się nie bał. Był największym smokiem na całym świecie, czegóż więc miałby się bać? Nikt nie był tak wielki jak on. I nikt nie był tak silny jak on. I nikt nie był tak przerażający jak on. Smok wiódł więc spokojne życie w swojej jaskini, odpowiednio wielkiej. I nie miał żadnych trosk. Wiecie jak to jest nie mieć trosk? Pewnie nie. Ja na przykład zupełnie nie wiem. Zawsze są jakieś troski choćby się wiodło najspokojniejsze i najszczęśliwsze życie pod słońcem. O ile to w ogóle jest możliwe. Bo na przykład pogoda jest nie taka jak oczekiwaliśmy. Albo jedzenie nie takie, na jakie mieliśmy ochotę. Albo ubranie leży nie tak jak trzeba. No zawsze jakieś zmartwienie się trafi. Smok nie miał takich zmartwień. Wstawał rano i spoglądał w niebo. Tak jakoś z przyzwyczajenia bo pogoda nie miała dla niego żadnego znaczenia. Potem wchodził do rzeki, która płynęła nieopodal i zażywał kąpieli. Nie przejmował się tym, że jednocześnie wychlapuje z rzeki wodę i niepokojąco obniża jej poziom. Naprawdę nie przejmował się niczym. Po kąpieli przychodził czas na śniadanie. Zwykle ofiarą padało jakieś błąkające się po okolicy zwierzątko, owca albo kózka. Coś smoki jeść muszą! A trawy nie trawią.
Po śniadaniu Smok odpoczywał. Potem znowu coś zjadał. Znowu spoglądał w niebo. I w ten mniej więcej sposób upływały mu kolejne dni.
Co za życie!!! Ktoś mógłby tak powiedzieć. Albo: co za życie???! Ze zgrozą. Życie bez trosk i trudów. Ale kiedy jest się największym smokiem na całym świecie to właśnie takie się ma życie.
Życie bez trosk wydaje się kuszące. Ale czy nie trochę nudne? Smok nie myślał w ten sposób. Właściwie wcale nie myślał. Bo kiedy wszystko przychodzi tak łatwo to myślenie nie jest do niczego potrzebne.
Pewnego razu pewien myśliwy zabłądził w lesie. Wędrował długo ale nie pochodził z tych stron i pomylił kierunki. Zbliżał się wieczór i zrobiło się całkiem ciemno. Myśliwy nie był strachliwy. Za to bardzo już zmęczony. Postanowił, że drogi poszuka rano. A teraz rozejrzy się za noclegiem.
W pewnym momencie natknął się na jaskinię. Dosyć dużą. Ale suchą i wydawała się idealnym schronieniem na noc. Myśliwy znalazł sobie wygodny kącik i podłożywszy sobie czapkę pod głowę, zasnął spokojnym snem.
Spał twardo do samego rana. Rano obudziło go bardzo dziwne uczucie. Takie mianowicie, że ktoś mocno mu się przygląda. Kto mógł być poza nim w tej leśnej jaskini?
Ledwo otworzył oczy, żeby to sprawdzić, i natychmiast zerwał się na równe nogi. Nie był co prawda strachliwy, nie ma mowy o pomyłce w tekście. Jednak widok olbrzymiego smoka wpatrującego się w niego uporczywie z wysokości swojej długiej, pokrytej łuskami szyi, u każdego spowodowałby strach a przynajmniej wprawił w osłupienie.
– Spokojnie – powiedział Smok – nie jadam ludzi. Nie mają smaku.
Myśliwy powoli odzyskiwał równowagę myśli i ciała. Gadający smok wielkości góry to zdecydowanie dużo na jeden poranek.
– Myślałem, że jaskinia jest pusta – powiedział myśliwy.
– Ale nie jest – odparł Smok – mieszkam tu i nie zapraszałem nikogo.
– Zgubiłem drogę – powiedział myśliwy już nieco śmielej – może byś mi pomógł ją odnaleźć ?
Smok spojrzał na myśliwego groźnie. Tego było już za wiele! Nigdy dotąd nikogo i niczego się nie bał ale też o nikogo i o nic się nie troszczył. Interesowało go zawsze tylko tu i teraz. I nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
– Zmiataj stąd póki nie zdenerwujesz mnie całkiem! – warknął Smok. Odwrócił się i wyszedł z jaskini ciągnąc za sobą ciężki ogon.
Myśliwy poczuł się urażony. Co to za zwyczaje??? Pochodził ze stron gdzie wszyscy sobie pomagali. Bycie największym i najgroźniejszym na świecie smokiem nie powinno z tego zwalniać.
Smok w tym czasie zdążył już dojść do rzeki i zanurzyć się w niej niemal po szyję. Woda w rzece podniosła się i rozlała na łąkę, która była obok. Trochę za dużo wody jak na jedno podlewanie.
Myśliwy podszedł do rzeki i spojrzał groźnie na smoka.
– Zdaje się, że ciebie nic nie obchodzi – krzyknął.
Smok zdziwił się. Nigdy dotąd nikt nie zakłócał mu spokoju. Nikt by się nie odważył. W związku z tym Smok nie bardzo wiedział jak powinien się teraz zachować. Dotąd nie musiał reagować na takie zachowanie.
– To, że jesteś największy i najgroźniejszy to jeszcze nie wszystko – zawołał śmiało myśliwy.
Myśliwy bez wątpienia nie był strachliwy. Może nie było zbyt mądre to, że zadzierał ze smokiem. Ale zawsze wychodził z założenia, że jeśli coś mu się nie podoba, to powinien to głośno powiedzieć.
Smok wstał i teraz wyglądał jak wielka góra, której czubek ginie wysoko w chmurach. Zastanawiał się co powinien zrobić. Czy potraktować myśliwego jak brzęczącą muchę? Jednak słowa myśliwego spowodowały mały mętlik w jego wielkiej głowie. Próbował je zrozumieć. Dotąd nic i nikt nie zmuszał go do myślenia. Do tego stopnia miał spokojne życie. Niczego się nie bał ale też nigdy nad niczym się nie zastanawiał. I to była wolność dużo większa niż wolność od strachu. I dużo gorsze wydawało się stracić tę wolność niż jakąkolwiek inną .
Przez to wszystko Smok zapomniał zjeść i rozbolał go brzuch. Zrobił się strasznie zły ale nie miał ochoty się mścić. Miał ochotę pójść do jaskini i położyć się w ciemnym kącie. Żeby uspokoić nerwy i ból.
Myśliwy musiał wrócić w swoje strony. Jednak nadal nie wiedział którędy powinien pójść. Smok nie był pomocny. Zresztą możliwe, że też nie znał drogi. Myśliwy ruszył więc przed siebie z nadzieją, że spotka kogoś kto wskaże mu kierunek. Wkrótce przestał zaprzątać sobie głowę smokiem, którego nic nie obchodziło. Zupełnie też nie zdawał sobie sprawy z tego, że popsuł smokowi cały dzień i może też kilka kolejnych.
Smok na drugi dzień wstał rano i przez chwilę zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Przypomniał sobie, że zwykle najpierw patrzył w niebo. Przy czym pogoda wcale go nie interesowała. Potem szedł wykąpać się w rzece, nie przejmując się tym, że wychlapuje wodę. Brzuch już go nie bolał za to głodny był bardzo. W głowie jeszcze mu szumiało od wczorajszych przeżyć. I chociaż już nie przejmował się tym co powiedział do niego myśliwy, to kiedy siedział w rzece nagle poczuł strach. Nie przed kimś lub przed czymś. Był w końcu największym i najgroźniejszym smokiem na świecie. Ale teraz bał się nie na żarty. Tego, że ktoś lub coś znowu popsuje mu cały dzień. I znowu będzie bolał go brzuch. A w głowie pojawi się mętlik.
Jaka szkoda, że nie lubił zjadać ludzi. Nie smakowali mu i już. Nigdy dotąd nad tym się nie zastanawiał. A teraz takie i inne myśli chodziły mu po głowie. I strach, że nie będzie już tak jak przedtem.
Jak widać bycie największym i najgroźniejszym to nie wszystko. I nie wystarczy, żeby móc tak zupełnie niczym i każdego dnia się nie przejmować.