Pewnego razu był sobie bardzo dziwny stworek. Dziwność polegała na tym, że był niepodobny do nikogo i niczego na świecie. Wyglądał trochę jak kamień, a trochę jak źdźbło trawy. Trochę jak liść a trochę – jak kropla wody. Dziwne prawda?
– Witaj bardzo dziwny stworku – powiedział kiedyś do niego mały chłopiec.
– Witaj chłopczyku – odpowiedział dziwny stworek. I to było dziwne, że stworek potrafił mówić. I rozumiał co mówi się do niego.
– Jesteś bardzo dziwnym stworkiem – powiedział chłopiec – czy jest was więcej na świecie?
– Nigdy nie widziałem nikogo podobnego do mnie – odpowiedział stworek – więc pewnie nie.
-Pewnie też nikt inny nie widział nikogo podobnego do ciebie, na całym świecie. Jesteś bardzo dziwnym stworkiem.
– Czy “dziwny” oznacza coś złego? Czy to określenie jest miłe?
– Czy ja wiem – zastanawiał się chłopiec – to chyba zupełnie neutralne określenie.
– Czyli jakie – dopytywał się dziwny stworek. Oprócz tego, że był dziwny, był też troszeczkę nieufny.
– Czyli ani złe ani dobre. Po prostu – dziwny i już.
-Czy dziwność jest dobra – pytał dziwny stworek.
– Nie jest zła – odpowiadał chłopiec.
Dziwny stworek, który wyglądał trochę jak kamień, a trochę jak źdźbło trawy, trochę jak liść a trochę – jak kropla wody, zrobił bardzo dziwną minę. Chłopiec nie widział jeszcze takiej miny u nikogo. Wyrażała jakby smutek, ale pomieszany z radością. Jakby ciekawość ale pomieszaną z obojętnością. Bardzo dziwna to była mina.
Dziwny stworek żył sobie pomiędzy liśćmi nad rzeką. Żywił się malutkimi robaczkami, na które sam polował. Czasami kąpał się w rzece i wtedy w ogóle nie było go widać. Bo wtedy wyglądał jak woda, w której się zanurzał.
Któregoś dnia nad rzeką zjawiła się grupka dzieci. Nie były takie miłe jak tamten chłopiec i kiedy zobaczyły dziwnego stworka zaczęły się bardzo śmiać.
– Ależ dziwny stworek! – śmiały się dzieci – dziwaczny! I pokazywały go sobie palcami.
Bardzo dziwny stworek wszystko słyszał i wiele rozumiał. Nie rozumiał wszystkiego ale ten śmiech wydał mu się bardzo nieprzyjemny. Tego wieczora przyglądał się swojemu odbiciu w rzece, nad którą mieszkał. Wyglądał tak jak wyglądał od zawsze. Nigdy nie wydawało mu się to dziwne. Innego siebie nie znał.
Kiedy któregoś dnia mały chłopiec znów pojawił się nad rzeką, dziwny stworek zapytał:
– Czy “dziwaczny” to miłe określenie?
Chłopiec zamyślił się.
– Czy ktoś tak cię nazwał? – zapytał.
– Tak – odpowiedział dziwny stworek. I już chyba wiedział, że “dziwaczny” to nie jest miłe określenie.
– Dziwaczny to tak jakby dziwny ale trochę bardziej.
– Czyli jak? Co znaczy bardziej?
– Może temu komuś wydałeś się bardziej dziwny niż mi.
– Ale czy to miłe? – dopytywał się stworek.
– Niezbyt miłe – odparł chłopiec.
Bardzo dziwny stworek siedział strapiony na kamieniu.
– Ale wiesz co? Nie powinieneś się tym przejmować – pocieszał go chłopiec – każdy może wydać się komuś dziwaczny.
– Naprawdę? – zapytał dziwny stworek.
– Naprawdę – odpowiedział chłopiec. Tak myślę – dodał po chwili, bo nie był pewny. Ale to, że on nie jest pewny, nie oznacza, że tak nie jest. Nigdy nie ma pewności, bo przecież nie zna się i nigdy nie pozna wszystkich na świecie.
Dziwny stworek spędzał słoneczne dni nad brzegiem rzeki. Wygrzewał się na leżaku z liści i wtedy zupełnie nie było go widać. Bo wyglądał jak jeden z liści, wśród których wypoczywał.
Któregoś dnia dziewczyna z włosami długimi i jasnymi jak babie lato zobaczyła bardzo dziwnego stworka.
– Jakiż jesteś piękny – klasnęła w dłonie – piękny i wyjątkowy.
Dziwny stworek wiedział, że “piękny i wyjątkowy” oznacza coś miłego. I że to dobre. Bo kiedy to usłyszał poczuł się piękny i wyjątkowy.
– Wiesz – powiedział dziwny stworek do małego chłopca -sam już nie wiem co powinienem o sobie myśleć. Jaki jestem? Czy jestem dziwaczny? Czy tylko dziwny? Czy może piękny i wyjątkowy?
– Dla każdego jesteś trochę inny. A dla siebie samego powinieś być taki jaki chcesz być. Bez względu na to co mówią i myślą inni.
Bardzo dziwny stworek patrzył na swoje odbicie w zielonej wodzie rzeki, nad którą mieszkał. Wyglądał trochę jak kamień, a trochę jak źdźbło trawy. Trochę jak liść a trochę – jak kropla wody. Był niepodobny do nikogo i niczego na świecie. Dziwnie. Ale też zupełnie wyjątkowo. Nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiał ale skoro już to zrobił, to wiedział na pewno. Że bycie bardzo dziwnym stworkiem nie jest niczym złym. A jeśli ktoś uważa inaczej to… niech sobie uważa co tylko chce. Nie jest to przecież aż tak bardzo istotne.
– Co z tą bajką? – Wielkanocny Zając drapał się za uchem, wertując jednocześnie kartki w zeszycie – miała być na Wielkanoc, ale nic nie przychodzi mi do głowy…
Głowa zresztą bolała go trochę. Pewnie od tych ciągłych zmian pogody. Wiosna to wspaniały czas. Zieleni się wszystko i złoci w ciepłych promieniach słońca. Słońce nie pali jeszcze tak mocno. Wszystko budzi się do życia.
– Czy jesteś już gotowy? – Czarna Sroczka wpadła przez okno i usiadła na brzegu biurka – wszyscy dzisiaj będą! A może nawet będzie ktoś nowy. W zeszłym roku wieść o twoich niezwykłych bajkach i opowieściach rozniosła się daleko stąd!
– Nic nie wymyśliłem – Zając siedział zamyślony – nic nie przychodzi mi do głowy. I głowa boli mnie strasznie.
– Napij się różanej herbatki. Ona zawsze pomaga. I pisz!!! Ja lecę przygotować wszystko.
Czarna Sroczka była niezastąpioną organizatorką. Potrafiła wszystko tak urządzić, że miejsce było dla każdego i coś na ząbek i do popicia. Girlandy kwiatów oplatały siedziska gości, a wieczorami nad ich głowami kołysały się sznury barwnych lampionów.
Jednak tego wieczoru wszyscy i tak przychodzili głównie po to, żeby posłuchać Wielkanocnego Zająca – nie umniejszając roli Czarnej Sroczki. Każdy chciał posłuchać opowieści, która dawała radość, siłę, nadzieję, energię na kolejne dni i miesiące, które zaczną się tuż po Wielkanocy.
Zając nie był żadnym mędrcem. Był właściwie zupełnie zwyczajnym Wielkanocnym Zającem. Wcale nie czekoladowym w barwnym sreberku. Zwykłym szarakiem. Ale lubił i potrafił obserwować otaczający go świat, współmieszkańców i ich różne podejście do życia.
W tym roku chciał opowiedzieć coś jak zwykle, ale do ostatniej chwili kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy.
Znacie takie uczucie? Okropne!!! Pustka w głowie, której niczym nie udaje się wypełnić. Nawet jeśli to trwa tylko chwilę jest bardzo bolesne. Oczywiście szczególnie dla tych, którzy zwykle mają głowę pełną pomysłów, pytań, odpowiedzi i celnej riposty. Bo jeśli ktoś ma w głowie pustkę często… cóż, być może jest do tego przyzwyczajony ;).
Różana herbatka to rzeczywiście dobre lekarstwo. Pomaga na ból brzucha, na ból zmęczonych łapek, na ból głowy, a do tego jest po prostu wyśmienita i pachnąca. Nie do końca wiadomo czy słusznie przypisuje się jej te niezwykłe właściwości, ale na pewno nie zaszkodzi zaparzyć filiżankę i wypić kiedy nieco ostygnie.
No i najważniejsze – tego nie łyka się jak lekarstwo! Herbatkę należy pić powolutku i delektować się jej wyśmienitym smakiem. Tylko wtedy można przekonać się o jej działaniu.
Kiedy Zając delektował się smakiem herbatki i powolutku, nie myśląc o tym, że czas goni, że niedługo zbiorą się wszyscy goście i będą wyczekiwać jego opowieści i że zaraz wpadnie tutaj Czarna Sroczka i narobi hałasu, popijał łyk za łyczkiem, w jego głowie myśli płynęły jedna za drugą i układały się w sensowną całość. Nie była to jeszcze opowieść. Tylko obraz albo nawet kilka obrazów, które mogły opowieścią wkrótce się stać. Wystarczyło, żeby Zając ubrał je w odpowiednie słowa.
Skąd brały się słowa w głowie Wielkanocnego Zająca? Na pewno z książek, których przeczytał setki. Kiedy ma się tak dużo do czynienia ze słowami, potem nigdy ich nie brakuje. Na przykład kiedy chce się coś wyjaśnić. Albo tylko porozmawiać. Albo nawet coś opowiedzieć.
Obrazy w głowie szaraka były barwne, pełne ruchu i emocji. Nie zawsze były tylko wesołe chociaż zazwyczaj tak. A słowa płynęły jak rzeka, która pędzi przed siebie szerokim korytem.
Bywało tak, jak dzisiaj, że długo nic nie przychodziło mu do głowy. Ale potem nagle wpadało jedno zdanie – rzadziej jedno słowo – i stawało się początkiem opowieści. Bo do tych pierwszych słów wystarczyło dopisać kolejne i kolejne i kolejne… I tak aż do końca. I jakoś skądś się wiedziało, kiedy skończyć.
Taaak… Wielkanocny Zając był naprawdę niesamowity w tworzeniu opowieści.
– No i jak? Gotów?! – Czarna Sroczka zupełnie nie wiadomo kiedy znalazła się nagle tuż nad uchem Zająca – już prawie wszyscy są! Miejsca powinno wystarczyć dla wszystkich. Podano już przekąski i chłodne napoje. Wieczór jest ciepły.
Wielkanocny Zając naprawdę podziwiał Czarną Sroczkę. Była taka pomocna. Motywowała go do działania. Jej zapał był zaraźliwy. Może to właśnie dzięki niej udawało mu się co roku stanąć przed tymi wszystkimi mieszkańcami lasu, którzy przychodzili go posłuchać. I słuchali, dyskretnie sącząc przez kolorowe i zagięte słomki chłodne napoje.
– Chodź już! – Czarna Sroczka poganiała go – już czas. Mam nadzieję, że jak zwykle sprawisz, że wieczór będzie niezapomniany. Pokaż się, jak wyglądasz?
Zając wyprostował się i wygładził łapkami żółtą matową kamizelkę w zielone cętki.
– Dobrze… – Sroczka zmrużyła oczy przyglądając mu się przez chwilę uważnie – chodźmy.
Na zielonej polanie, wokół której rosły białe brzozy, stały drewniane siedziska. Oparcia ozdobione były zielonymi liśćmi. Wyżej, wokół polany, rozwieszono okrągłe lampiony, które otulą polanę ciepłym światłem, kiedy tylko słońce zajdzie. W pobliżu stały długie ławy zastawione misami pełnymi świeżych owoców. Napoje stały w wysokich dzbanach. Zgromadzeni jakby mimochodem korzystali z przygotowanego poczęstunku. Wszyscy czekali z niecierpliwością na Wielkanocnego Zająca, który zasiądzie pomiędzy nimi i będzie snuć swą opowieść – która oczaruje ich wszystkich.
Czarna Sroczka doskonale wiedziała kto jest bohaterem dzisiejszego wieczoru. Oczywiście, że Wielkanocny Zając! Cieszyło ją to. Wesoła pełniła obowiązki gospodyni i dbała o to, żeby nikomu niczego nie zabrakło.
Zając wyszedł na środek polany i usiadł w głębokim fotelu. Słychać było szepty z różnych stron: “Jest… już… będzie bajka… ciekawe o czym w tym roku… nareszcie…”
Tymczasem w głowie Wielkanocnego Zająca opowieść nabierała kształtów i rumieńców. To będzie bajka, ale zawierająca elementy z prawdziwego życia. Tylko takie bajki zapadają w pamięć. A bohaterowie tych bajek są jak najlepsi przyjaciele z dzieciństwa. Wielu z nich towarzyszy nam zawsze i kształtuje nas, pokazując nam jak być dzielnym, dobrym i mądrym przez całe życie. Takie są baśnie Andersena i bajki La Fontaine’a. Takie są setki bajek, na których wychowują się dzieci na całym świecie. I pamiętają je później jako dorośli. Gdyby były zupełnie oderwane od rzeczywistości nie zostawałyby tak długo w głowie i sercu.
Czarna Sroczka uciszała delikatnie towarzystwo. Ale za bardzo nie musiała. Wszyscy już czekali na kolejną bajkę na Wielkanoc.
Zając spojrzał z uśmiechem na swoją małą przyjaciółkę i powoli rozpoczął swoją opowieść. Wśród zgromadzonych panowała całkowita cisza. Słychać było tylko ciepły i niski głos Wielkanocnego Zająca:
– Pewnego razu była sobie Czarna Sroczka. Zupełnie wyjątkowa. Chociaż o tym wcale nie wiedziała bo zawsze dbała tylko o innych…
– Dość tego – powiedziała Niki rozprostowując skrzydełka – nie można tylko ciągle narzekać. Trzeba zacząć coś robić.
Nig westchnął trochę głośniej niż zamierzał i Niki spojrzała na niego groźnie.
– Wzdychanie też nie pomoże. Kiedy wzdychasz to zupełnie tak jakbyś rozkładał ręce w takim geście: nic nie poradzę, nic się nie da zrobić.
– A co możemy zrobić? – zapytał Nig – kwiaty na łące usychają. Niedługo wyprowadzą się wszystkie owady. Nawet myszy nie chcą już tutaj żyć.
– Dlatego musimy działać – powiedziała Niki stanowczo – a nie wzdychać. Musimy jak najszybciej znaleźć tego zwariowanego Straszyka, który opowiadał o deszczowej wiedźmie. Zaprowadzi nas do niej i poprosimy ją o pomoc.
– Wiesz, że to dziwak. Czy można mu ufać? I słyszałaś co o niej opowiadał… Może ona nie zechce nam wcale pomóc. Albo jeszcze gorzej – zażąda czegoś w zamian. Na przykład naszych skrzydełek!
Nig nerwowo zatrzepotał skrzydełkami, które były jak dwa małe listki, trzęsące się na wietrze. Potrafiły jednak unieść go wysoko i dzięki temu mógł oglądać łąkę z góry. Nie wyobrażał sobie życia bez tej możliwości.
– Nig, skrzydełka są ważne, ale woda dla łąki ważniejsza. Na co ci oglądanie łąki z góry, jeśli wszystkie kwiaty uschną? I trawa? I biedronki wyprowadzą się stąd i nie będą już rozwieszały kolorowego prania na łodyżkach?
Niki była niesamowita. Zawsze umiała patrzeć do przodu. A kiedy widziała problem, szukała rozwiązania.
Liść, pod którym siedzieli, poruszył się nagle. Po chwili tuż nad nimi pojawiło się ciekawskie oko pani Muchy.
– Jesteście tutaj? – zapytała – słyszę jakieś rozmowy.
Niki i Nig byli dosyć drobnej budowy. Oboje mieścili się na płatku stokrotki. Trzeba było przez chwilę przypatrywać się mocno, żeby ich dostrzec. I nie każde oko było w stanie ich zobaczyć. Oko pani Muchy było w stanie.
Oko muchy składa się z czterech tysięcy małych oczek. A mucha ma ich dwoje. W ciągu sekundy oczy muchy tworzą jednocześnie dwieście obrazów otoczenia. Wśród nich znajdzie się miejsce dla dwóch mikro stworzeń, które właśnie planują uratować całą łąkę.
Mucha ma trochę łatwiej. Łąka nie jest jej tak bardzo potrzebna do życia. Za przeproszeniem – mucha może żyć nawet na śmietniku. Tak już jest i nie ma co mieć o to do niej pretensje. Przydałyby się teraz jej szybkie oczy i skrzydełka, dużo silniejsze od skrzydełek Niki i Niga. Ale nie da się nikogo zmusić do pomocy.
– Straszyk – zastanawiała się pani Mucha – ten zwariowany patyczak, który opowiada niestworzone historie? Dawno go nie widziałam, czy on się nie wyprowadził z łąki?
– Na pewno nie – powiedziała stanowczo Niki – on kocha łąkę. Mieszka tu od urodzenia.
– Jak my wszyscy – westchnęła pani Mucha – ale nic nie trwa wiecznie.
Niki złościła się, kiedy ktoś poddawał się tak szybko. Przecież gdyby każdy tak robił, nikomu nie chciałoby się żyć. Bo trudności trzeba pokonywać każdego dnia.
– Zapytajcie Chrząszcza. On bywa w różnych miejscach, może widział tego waszego Straszyka – powiedziała na do widzenia pani Mucha i odleciała.
Oczywiście znali Chrząszcza dobrze. Chrząszcz interesował się głównie jedzeniem. Był to wyjątkowo żarłoczny osobnik. Miał jednak bardzo liczną rodzinę w różnych częściach łąki i obiecał, że popyta o Straszyka.
Chociaż mieszkańcy łąki woleli unikać Straszyka – uchodził za dziwaka i trochę się go bali.
– Ja nie dam rady pójść z wami do wiedźmy. Nie mam tyle sił w nogach – usprawiedliwił się nieporadnie Chrząszcz i oddalił szybko.
Deszczu nie było już bardzo długo. Kwiaty straciły swoje barwy, liście pomarszczyły się i pozwijały.
Bez wody prędzej czy później wszystko umiera. Mieszkańcy łąki nie będą mogli żyć tutaj, jeśli rośliny umrą. Jednak większość stworzeń poddaje się bez walki, nie dostrzegając szans na znalezienie sposobu. A jeśli nawet sposób jest, to wszystkim wydaje się zbyt trudny, żeby go użyć.
A wszystko to przez złą deszczową wiedźmę, która zabrała deszcz. Dlaczego go zabrała? Bo była złą i nieszczęśliwą wiedźmą, której przyjemność sprawiało tylko unieszczęśliwianie innych.
O deszczowej wiedźmie słyszeli wszyscy, chociaż nikt jej nie widział. To znaczy było paru, którzy twierdzili, że znają ją osobiście, ale byli to najstarsi mieszkańcy łąki, którzy nie wszystko już pamiętali.
Podobno deszczowa wiedźma mieszkała kiedyś obok nich na łące. Jednak z powodu, którego nikt już teraz nie pamiętał, pokłóciła się ze wszystkimi i wyprowadziła do lasu za łąką. Odtąd owady i myszy bały się zapuszczać w tamtą stronę. Deszczowa wiedźma zsyłała na nie różne dziwne choroby albo mieszała im w głowach. Tak jak podobno pomieszała nieszczęsnemu Straszykowi .
Teraz jednak posunęła się za daleko. Zabrała cały deszcz, jaki powinien spaść na łąkę o tej porze roku.
Rano Niki wstała bardzo wcześnie bo czuła, że energia ją rozpiera. Nazbierała kilka sporych kropel nektaru, żeby przyrządzić śniadanie sobie i Nigowi. Wiedziała, że Nig najchętniej nigdzie by się nie ruszał i czekał, aż problem rozwiąże się sam. Ale był dobrym elfem i kiedy się go ładnie poprosiło nie odmawiał pomocy.
– Nig – szepnęła mu tuż nad uchem Niki – zobacz, rodzina pająków pakuje się do drogi. Nawet one chcą stąd odejść…
Pająki miały to do siebie, że nie przejmowały się byle zawahaniami pogody. Były wytrzymałe i długo nie narzekały na brak deszczu. Teraz zdecydowały się odejść, bo łąka pustoszała i mieszkanie tutaj przestawało być przyjemne.
Niki była naprawdę zmartwiona. A Nig mocno jeszcze zaspany.
– Hej – krzyknęła w stronę pająków – możemy wszyscy pójść do deszczowej wiedźmy i poprosić ją o pomoc!
Ale pająki nawet się nie odwróciły w jej stronę.
– Co z nimi wszystkimi??? – złościła się Niki.
– Boją się – odpowiedział Nig – ja też się boję. Ty nie?
Nagle na ścieżce pomiędzy usychającymi z pragnienia wysokimi trawami pojawił się jegomość bardzo chudy i trochę jakby powykrzywiany. Powoli i pogwizdując pod nosem szedł w ich stronę. Nigowi ciarki przeszły po plecach na widok tego zupełnie nietypowego osobnika. Patyczak w końcu stanął przed nimi i skłonił się lekko.
– Podobno mnie szukaliście – powiedział i w tej samej chwili z błyskiem w oku dodał – podobno wybieracie się do deszczowej wiedźmy?
Czasami ktoś wydaje się nieco zwariowany, ale wcale zwariowany nie jest. To znaczy zachowuje się nieco ekscentrycznie, ale potrafi też mówić i działać całkiem rozsądnie. Bo właściwie kto wyznacza normy zachowania? Mówi się, że straszyki w ogóle nie dbają o to, co będzie jutro. Ale może dzięki temu mają nieco więcej odwagi, kiedy trzeba dokonać czegoś takiego, jak odnalezienie deszczowej wiedźmy i uratowanie łąki przed zagładą. Dlatego nigdy nie należy lekceważyć tych, którzy nieco odstają od reszty. Straszyk nawet nie próbował odradzać dwojgu elfom wielkości kwiatowego pręcika rozmowy z kimś, kto może połknąć ich tak szybko, że nawet nie poczuje ich smaku.
– Nig! Przyśpiesz trochę! – ponaglała Niki – musimy dotrzeć tam przed wieczorem.
Nig miał złe przeczucia. Albo tylko sobie to wmawiał. Raczej na pewno, bo przecież przeczucia zazwyczaj trochę sobie wmawiamy. Zwłaszcza wtedy, kiedy czegoś się boimy. Nig bardzo bał się deszczowej wiedźmy, ale z drugiej strony nigdy nie zostawiłby Niki. No i był trochę dumny, że bierze udział w tak ważnej misji.
Straszyk spokojnie wędrował przed nimi. Do lasu nie było bardzo daleko, ale skrzydełka dwóch maleńkich elfów mają swoje ograniczenia. W przypadku Niga strach, jaki poczuł kiedy dotarli do skraju łąki, spowodował, że jeszcze zwolnił. Niki też czuła dreszcz emocji, ale to na myśl o tym, że za chwilę wygarnie deszczowej wiedźmie jaka jest okropna i niesprawiedliwa!
W lesie było ciemno i chłodno. Zieleń lasu różniła się od zieleni łąki. Ta tutaj była ciemna, głęboka i jakby aksamitna. Zieleń łąki kojarzyła się bardziej ze zwiewną chustą.
Drzewa kołysały się mrucząc i skrzypiąc. Pod gęstym krzewem, najeżonym ostrymi kolcami, mieszkała deszczowa wiedźma.
– Pewnie jeszcze śpi – powiedział spokojnie Straszyk i rozsiadł się pod drzewem. Jego kolor i kształt sprawiały, że na tle drzewa robił się zupełnie nie widoczny. To było trochę przerażające. Niki i Nig stali nieruchomo, wpatrując się w krzew i wycelowane w nich kolce i przez chwilę gotowi byli zakończyć swoją misję choćby natychmiast!
Nagle krzew poruszył się złowrogo. Wysoko nad głowami trzech dzielnych wędrowców przeleciały ciemne ptaki szeleszcząc skrzydłami. Spod krzewu wygramoliła się olbrzymia i bardzo brzydka ropucha.
Najpierw pojawił się brązowy grzbiet. Potem cała reszta. Ciało miała krępe i masywne, a pysk szeroki. Skóra jej grzbietu była chropowata ze względu na liczne brodawki. Brzuch był jaśniejszy, brudnoszary, pokryty licznymi plamami.
Nig na chwilę zamknął oczy z przerażenia. Ale Niki szturchnęła go mocno w bok.
– Dzień dobry deszczowa wiedźmo – powiedziała głośno i wyraźnie – przyszliśmy do ciebie po deszcz.
Deszczowa wiedźma spojrzała uważnie na Niki.
– Deszczu nie będzie – odparła krótko – i zmiatajcie stąd szybko, póki nie zgłodniałam. Chociaż zasadniczo nie jadam elfów. Mają słodko-mdły smak, do niczego nie podobny.
– Nie ruszymy się stąd póki nie oddasz deszczu! – Niki chwyciła się pod boki i patrzyła prosto w oczy starej deszczowej wiedźmy. Nig stanął tuż za Niki chociaż był przekonany, że zaraz oboje zginą. Nagle wiedźma zwróciła się właśnie do niego :
– Ty też przyszedłeś po deszcz? Jesteś gotów poświęcić swoje ukochane skrzydełka, które bardzo by mi się przydały??
Nig bardzo nie chciałby oddawać skrzydełek, ale przecież łąka potrzebowała wody bardziej niż on latania. No i on jest jeden, a na łące żyje tyle stworzeń…
– I nikt inny nie miał odwagi przyjść do mnie? Nawet polne myszy? Czy im nie zależy na łące?
– Wszystkim zależy na łące i tobie też powinno – odpowiedziała Niki stanowczo – żyłaś tam kiedyś i nadal byś mogła. Ale jeśli łąka zginie, nikt już tam nie zamieszka.
– W takim razie sprawa jest prosta – zaśmiała się bardzo nieprzyjemnie ropucha – zabiorę wasze skrzydełka w zamian za deszcz. I więcej tu nie wracajcie.
Deszcz spadł, jak tylko dotarli do domu. I padał długo, z krótkimi przerwami na słońce, które osuszało swoimi promieniami liście i płatki kwiatów.
– Już nie zobaczę łąki z góry – westchnął Nig.
– Zobacz jaka jest znowu piękna! To powinno ci wystarczyć – uśmiechnęła się Niki.
– Coś za coś? – zapytał Nig – czy tak zawsze musi być?
– Bardzo często – odpowiedziała Niki i zamyśliła się – i nie ma co żałować. Jeśli coś się zyskało.
Nig żałował tylko troszkę. Łąka znowu mieniła się barwami i pachniała słodko. Pająki zawieszały nisko swoje sieci, na których błyszczały kropelki rosy. Mucha odpoczywała po pracowitym dniu na zielonym liściu. A biedronki rozwieszały na łodyżkach kolorowe pranie. I wszystko to można było zobaczyć nie unosząc się nad łąką.
– Chrząszcze znowu kłócą się o jedzenie – pani Motylowa przysiadła obok nich – a pająki rozwieszają pajęczyny, gdzie im się podoba! Ostatnio pani Mysz wpadła w jedną z nich. Ledwośmy ją wyciągnęli! Czy kiedyś będzie tu spokojnie?!
Niki wstała i rozprostowała skrzydełka.
– W takim razie chodźmy do pająków, trzeba z nimi porozmawiać. Nie można tylko ciągle narzekać. Trzeba zacząć coś robić.
Niki była naprawdę niesamowita. Zawsze umiała patrzeć do przodu. A kiedy widziała problem, szukała rozwiązania. Nig musiał to przyznać, chociaż na myśl o tym, że ma pójść z nią do pająków i w dodatku z nimi rozmawiać, poczuł ciarki na plecach. Ale przecież w życiu nie zostawiłby Niki.
p.s Tak, tak – to żadne przeoczenie – Niki rozprostowała skrzydełka. Skąd je miała? Przecież oddała je deszczowej wiedźmie w zamian za deszcz! Tak właśnie było. Jednak to nie oznacza wcale, że je straciła. Nie mogła już co prawda latać nad łąką, ale skrzydła wciąż miała – w swojej głowie, zawsze gotowej do działania ;). Tych nikt nie mógł jej pozbawić, prawda?