Pewnego razu Dzień wstał w bardzo złym humorze. Nie uczesał się i chmurne miał oblicze. Przywdział szary płaszcz i znoszone buty. Usiadł i podparł głowę na dłoniach. Zupełnie jakby całą noc nie spał.
W taki dzień wszystko wydaje się dużo trudniejsze niż jest. A niektóre rzeczy wręcz nieosiągalne. Taki dzień to jest gorszy od ciemnej nocy. Ją można od biedy przespać. Ale co zrobić z takim ponurakiem?
Rok ma 365 dni. Właśnie tyle i już. Każdy z tych dni jest nieco inny chociaż na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie. W końcu są dziećmi tego samego Roku.
Kiedy ma się do dyspozycji 365 dni to niesłychane bogactwo. Każdego dnia można zaczynać od nowa. Każdego dnia można coś naprawić. Każdego dnia można coś zepsuć. Albo zmienić bieg wydarzeń. Jeśli tylko tego się chce.
Ponury Dzień podniósł na chwilę głowę. Rozejrzał się z miną smętną. Pokręcił głową niezadowolony. Podrapał za uchem. W końcu podniósł się i owinął szczelniej szarym płaszczem. Zaparzył kawę i posłodził. Bo dzisiaj miał akurat ochotę na słodką. Zmrużył oczy jak kot – ciepła kawa zaczęła płynąć powoli w jego żyłach.
A w głowie usłyszał muzykę. Lekką jak motyl i radosną jak ptaki wiosną. Odchrząknął głośno, żeby zagłuszyć ją nieco. Nie miał nastroju i już. Nie zamierzał tego zmieniać.
– Rusz się… – ściany szeptały mu do ucha – wyrzuć ten stary płaszcz…
Podnieś głowę. Tyle mógłbyś dokonać! Słyszysz muzykę, która gra ci w sercu? – tak mu ściany szeptały do ucha.
– A kysz! – fuknął Dzień w kierunku szeptów.
Z potarganymi włosami i miną kwaśną jak cytryna wyjrzał przez okno. Pogoda była marna. Szarość wszędzie. Smutek i nuda.
– Nie mam zamiaru wychodzić z domu! Będę spał albo jadł cały dzień! – krzyknął do ścian. I skulił się w swoim szarym płaszczu w kącie pokoju.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Całkiem ciche, ale stanowcze. Nie znoszące sprzeciwu.
– Co u licha? – żachnął się Dzień – nie jestem w nastroju.
Za drzwiami stała mała dziewczynka. Ze śmiesznymi warkoczykami. Drobna i niska. Popatrzyła na Dzień wielkimi oczami, a potem uśmiechnęła szeroko.
– A ja wiem! – zawołała – i wszystkim opowiem!
– Co takiego wiesz? – Dzień aż cofnął się zdumiony.
– Wiem jakiego koloru masz koszulę. Pod tym szarym płaszczem!
– Jaką koszulę…? Skąd wiesz!? Skąd możesz wiedzieć???
– Wszystkim powiem! Albo sam zdejmiesz zaraz ten brzydki szary płaszcz. I stare buty!!! I pobawisz się ze mną!
Dzień stał i patrzył na srogą minę małej dziewczynki. A muzyka w jego głowie zagrała jakby głośniej. I coś w nim zmiękło nagle jakby…
Zupełnie zapomniał. O tym, że każde dziecko wie. I jeśli tylko zechce to głośno to powie. I na nic owijanie się tym płaszczem. I nieuczesana głowa.
Bo jego koszula jest w każdym kolorze tylko nie w szarym. Jest raczej jak patchwork, w którym są wszystkie barwy. A najwięcej takich jakich kto tam chce. Są też wzory i ciapki. I kolorowe obrazy. Wystarczy rozchylić nieco poły płaszcza i od razu widać…
Szara to może być mysz. Ale nie Dzień. Każde dziecko dobrze to wie. Bo dzień może być taki jaki kto tam chce. I nie tylko ten Dzień, ale każdy. Czy to pierwszy czy ostatni z rzędu. Każdy z 365 dni Roku. Bo tyle ma ich Rok. Właśnie tyle – aż tyle!… I już.
Pewnego razu pewien człowiek kupił sobie nowe buty. Najpierw długo szukał. Bo lubił buty wyszukane. I inne rzeczy też. Nie takie jak wszyscy mają. To nuda. Tylko wyjątkowe! Nic w tym złego. Po prostu niektórzy nie lubią się wyróżniać i wyglądać inaczej. A inni właśnie tak. To nie zarozumialstwo. Ale odrobina fantazji, która jest jak przyprawa do życia. Żeby nie było mdłe i nudne.
Ten człowiek nie lubił nudy. Lubił kolory i desenie. I wcale się ich nie bał.
W dodatku musiały być wygodne. Koniecznie! Bo ten człowiek dużo chodził a czasu miał zawsze mało. Śpieszył się bardzo każdego dnia w różne ważne miejsca i buty musiały być jak ulał!
Przymierzył naprawdę wiele par butów zanim trafił na te właśnie. Trochę się przy tym nachodził i naoglądał. Ale było warto. Bo w końcu znalazł buty, które wydawały się idealne!
Już na pierwszy rzut oka wyglądały na wyjątkowe. Ciemno zielone, na czarnej podeszwie. I przeszyte czerwoną nitką. Miękkie i wygodne ale solidnie zrobione. Dopasowane idealnie. Jakby szyte na miarę.
Kiedy człowiek podszedł do kasy z pudełkiem z ciemno zielonymi butami w dłoniach, sprzedawca spojrzał na niego dziwnie jakoś. I zapytał:
– Czy na pewno te buty będą dobre dla pana?
– Są idealne! Takich szukałem.
– Takich- czyli jakich? – zapytał sprzedawca zupełnie niespodziewanie.
– Takich oryginalnych! – odpowiedział człowiek, nieco zdziwiony tymi pytaniami.
– Są oryginalne… – sprzedawca pokiwał głową – jeszcze jak.
– Właśnie – uśmiechnął się człowiek a ponieważ zawsze się dokądś spieszył dodał – chciałbym już zapłacić.
– Proszę bardzo -odpowiedział sprzedawca. A potem nachylił się w kierunku człowieka i powiedział półgłosem:
– Jeśli będzie pan chciał je zwrócić proszę przyjść w ciągu dwóch tygodni. Potem…będzie za późno…
Zabrzmiało to bardzo dziwnie i wiele osób na miejscu tego człowieka zwróciłoby na to uwagę. Ale on był tak bardzo zadowolony z zakupu – i tak bardzo się śpieszył – że zupełnie to zignorował.
Człowiek wrócił do domu z pudełkiem nowiutkich butów. Postawił pudełko w przedpokoju i poszedł do kuchni. A że to już było późne popołudnie, zajął się sprawami domowymi. Nachodził się tyle za nowymi butami, że tego dnia już nigdzie nie zamierzał wychodzić. Jutro wyruszy z samego rana.
Nazajutrz rano wstał wcześnie bo miał do załatwienia kilka ważnych spraw. Umył się i ubrał. Pośpiesznie zjadł śniadanie. A potem poszedł do przedpokoju, żeby ubrać płaszcz i buty… Ale co to? Dziwne. Przecież wczoraj nie wyjmował butów z pudełka! Postawił pudełko na podłodze i poszedł do kuchni. No przecież… na pewno!
Tymczasem buty stały tuż przy drzwiach, jeden obok drugiego, jakby tylko czekały aż ktoś otworzy im drzwi.
– Mhm…- człowiek podrapał się po głowie i powiedział głośno do samego siebie – bo ludzie w chwili kiedy są bardzo zdziwieni mówią tak sami do siebie. To mniej więcej to samo jak kiedy się szczypią , żeby sprawdzić czy im się nie śni: a może wczoraj byłem tak zmęczony, że nie pamiętam jak je wyjmowałem?
No tak. To było jakieś wytłumaczenie. Jedyne sensowne. Przecież buty same nie mogły wyjść z pudełka. Prawda…???
Pogoda tego dnia była bardzo przyjemna. W sam raz na spacer. Ale kto ma czas na spacer? Trzeba pójść do urzędu, załatwić kilka papierkowych spraw. A potem do banku – i tam podpisać kilka dokumentów. I do apteki po witaminy i syrop, bo w domu nie ma już ani kropelki. I tak minie pół dnia. A potem jeszcze tyle innych spraw, że na spacer na pewno nie starczy już czasu.
Do urzędu droga była prosta. Trzeba tylko podjechać cztery przystanki tramwajem. Dwunastką. A tymczasem nadjeżdża dziesiątka. Która skręca o tu, zaraz. Ale co to? Nagle człowiek zupełnie nie wiadomo dlaczego rusza z miejsca i wchodzi po dwóch szerokich schodkach do tej dziesiątki, która wcale nie jedzie do urzędu!
Zdziwiony wygląda przez okno i patrzy na domy, które mijają. I na taki żółty, przy którym tramwaj skręca a potem jedzie w dół urokliwą brukowaną uliczką i dalej przez inne ulice.
Po kilku przystankach, zupełnie niespodziewanie dla niego samego, człowiek wysiadł z tramwaju. Co to za okolica? Czy był tu już kiedyś?
Ależ tak! Poznaje! Ten szary budynek, przy parku… to jego dawna szkoła. Był wtedy bardzo młody. Z kolegami biegli po lekcjach do tego parku, żeby pograć w piłkę. Dobre czasy… Człowiek zatrzymał się – a zwykle tego nie robił – i wpatrywał w znajome miejsca z rozrzewnieniem.
No ale trzeba wracać. Do urzędu już nie zdąży. Ale do banku jeszcze chyba tak.
Ale i do banku nie dał rady dojechać. Za to wszedł do kawiarni, w której kiedyś pijał kawę i czytał książki przed zajęciami na uczelni. A potem zajrzał jeszcze do biblioteki, w której kiedyś spędzał tyle czasu. Zapach książek pozostał ten sam, po tylu latach…
Wrócił do domu zupełnie rozkojarzony. Pełen wspomnień. Zapomniał o urzędzie i banku. Zdjął płaszcz i buty i schował wszystko do szafy w przedpokoju. Dziwny to był dzień…
Rano wstał z lekkim bólem głowy. Czyżby był chory? Całkiem możliwe bo wczoraj zachowywał się przecież dziwnie. Ale dzisiaj musi załatwić ważne sprawy. Nie ma czasu na wycieczki po mieście!!! Co mu strzeliło do łba?
Jednak sytuacja wyglądała podobnie jak wczoraj. Buty stały gotowe do wyjścia przy drzwiach. Tak jakby wczoraj nie chował ich do szafy. A człowiek zamiast do urzędu trafił do cukierni, do której zabierała go mama kiedy był małym chłopcem. A zamiast do banku i apteki – na kręgielnię, gdzie bywał z tatą jako nastolatek.
A kolejnego dnia znowu podobnie…
Codziennie nie wiadomo w jaki sposób trafiał w różne miejsca, w które wcale się nie wybierał. A miejsca te przywoływały wspomnienia, radość i smutki, szczęście i niepokój. Ale nie było to nie miłe. Wszystko to dziwiło go i cieszyło zarazem.
Któregoś dnia człowiek wbrew swoim planom znalazł się w parku, do którego już tak dawno nie zaglądał. Było tu pięknie, zielono i spokojnie. Ławeczki z oparciami w kształcie muszli ślimaka. Starodawne latarnie. Miał pójść do warzywnego ale zrobi to później. Taką miał przynajmniej nadzieję. Nie zaszkodzi poodychać świeżym powietrzem i odpocząć na ławeczce. Człowiek usiadł i oddał się wspomnieniom. Zrobiło mu się ckliwie na duszy. Jego myśli odleciały do czasów, kiedy był małym chłopcem i biegał za piłką. A potem zajadał się słodkimi ciastkami z ulubionej cukierni. Dawno o tym zapomniał a przecież czyż to nie był on? W krótkich spodniach i z za długą grzywką. Pełen radości i ciekawości świata. Nigdzie się wtedy nie śpieszył. I teraz też przecież chyba może chwilkę posiedzieć na ławce.
Nagle z zadumy wyrwał go głos tuż obok.
– I jak spisują się nowe buty? Czy nadal są odpowiednie dla pana?
Na ławce przysiadł sprzedawca ze sklepu z obuwiem, który najwidoczniej wybrał się dzisiaj na spacer. Pogoda była piękna nie było więc w tym nic dziwnego.
– Proszę pamiętać, że na zwrot ma pan tylko dwa tygodnie od zakupu. A zdaje się, że kilka dni już minęło…
– i sprzedawca nie czekając na odpowiedź odszedł, uśmiechając się dziwnie pod nosem.
Człowiek oprzytomniał. Buty!!! Ach więc to one! To nie z nim dzieje się coś dziwnego. To te buty!!!
Spojrzał na nie. Wyglądały szykownie na nogach. W pięknym kolorze. I takie wygodne. Niewiniątka!!!
Chodzenie w miejsca, w które nie planowało się pójść może być irytujące. Sprawy do załatwienia w urzędzie, banku czy innym miejscu pozostały nadal nie załatwione. Ale jak widać – świat się nie zawalił od tego. Jeszcze zdąży się je załatwić. A za to w duszy człowieka ożyła jakaś dawno milcząca struna. Mając na nogach te niezwykłe buty w krótkim czasie odwiedził tak wiele zapomnianych niezwykłych miejsc. A jednocześnie zwolnił tempo. Nagle ten ciągły pośpiech, który wydawał się nieodłącznym elementem jego życia, wydał mu się zupełnie bezcelowy.
Kiedy następnego dnia rano człowiek zobaczył buty stojące przy drzwiach i gotowe do wyjścia zatrzymał się przy nich.
– No dobra… – powiedział powoli – widzę że macie już plan na dziś. Bardzo jestem ciekaw jaki. Ale od czasu do czasu będziemy chodzić tam, gdzie ja chcę.
Wkrótce dwa tygodnie minęły i było już za późno na zwrot butów. Ale człowiek nie zamierzał wcale ich zwracać. Przez te dwa tygodnie dużo myślał. Wróciło do niego tyle wspomnień. A z nimi marzenia, które miał. Nie zamierzał już wracać do tego jak żył zanim kupił ciemno zielone buty przeszyte czerwoną nitką.
Nie zamierzał już pędzić przed siebie zapominając o tym co zostawia za sobą. Chciał każdego dnia budzić się nie wiedząc dokąd zaniosą go buty. I wychodzić z domu w swoich bardzo niezwykłych butach jak mały chłopiec – podekscytowany i gotów na przygodę czekającą za każdym rogiem.
I teraz już wiedział co miał na myśli sprzedawca kiedy mówił o tym, że może być już za późno. Przez dwa tygodnie stał się trochę innym człowiekiem a tamten człowiek, który ciągle się śpieszył zniknął bezpowrotnie. Miał dwa tygodnie na to, żeby go zatrzymać. Ale na szczęście – teraz było już na to za późno.
Pewnego razu, w pewnym mieście, przy pewnej ulicy stał sobie różowy dom. Niewielki dom mieszkalny. W kolorze kremu z ptysi. W kolorze płatków róż. W kolorze truskawkowych lodów.
Cały różowy.
Dziwne, prawda?
Domy zazwyczaj są w zupełnie innych kolorach. Raczej niechętnie się wyróżniają. A w różowym kolorze to może być tort. Albo sukienka. Albo – niech już będzie – damski rower z fantazyjnie wygiętą ramą, jakby na kształt szyi łabędzia. Ale dom? Cały różowy??? Wielka rzadkość. Zwariowany pomysł! Brak smaku.
Chociaż może akurat ze smakiem miał coś wspólnego? Może właściciel jest cukiernikiem. I lubi kolor różowy. Bo kojarzy się z lukrem, kremem, słodyczami z dzieciństwa. Truskawkami z bitą śmietaną i nadzieniem truskawkowym w mlecznej czekoladzie…
Kto wie, czym kierował się ten, kto zadecydował o takim właśnie kolorze domu.
Na tle innych domów ten od razu rzucał się w oczy. W każdą pogodę. O każdej porze roku. Na tle szarości, beżu i bieli. I przybrudzonych dachówek. Różowy dom był jak… jak… jak plama na obrusie! Jak pryszcz na nosie! Albo może… jak lekki i różowy obłoczek miękkiej pianki w kubku czarnej kawy?
Ludzi drażnił trochę ten dom. Pokazywali go sobie palcami. Szeptali o nim. I chichotali czasami.
Czy różowy dom był brzydki? Czy różowy kolor jest brzydszy od beżowego? Czy może jest całkiem na odwrót?
No… ale nie o to przecież chodzi. Nie o spór o kolory. Nie o wyższość różu nad beżem, czy błękitu nad szarością… Tylko o to, że nie pasował. Po prostu.
Ale do czego nie pasował właściwie? Ano… nie pasował do reszty. Do tych wszystkich szarych, beżowych i białych z przybrudzoną dachówką domów wokół. Nie pasował i tyle.
Czasami tak jest. Że się nie pasuje. Nie przystaje do reszty. Tylko, że gdyby dom był w kolorze zielonym to może to niedopasowanie nie byłoby aż takie widoczne. Albo choćby pomarańczowy. Ale różowy… to już skrajność jakaś.
Część mieszkańców postanowiła nawet udać się do burmistrza. Żeby zrobił z tym porządek. Bo tak być nie może, że ktoś tak bardzo odstaje.
Burmistrz był spokojnym człowiekiem. Nie czepiał się nikogo. Ale skoro ludziom się nie podoba to może trzeba coś z tym zrobić.
Ale co? Wyburzyć?! Czy przemalować? Przekonać cukiernika, że miejsce lukru jest w cukierni? I że różowy to może być raczej tort? Ale nigdy dom!
Albo może lepiej – ten burmistrz był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, co zdarza się niestety bardzo rzadko – może lepiej po prostu się odczepić. I zająć swoimi sprawami. Swoim życiem. Swoim domem. Lub czymkolwiek!
A cukiernik niech sobie mieszka w tym swoim różowym domu. To taki miły człowiek. I piecze naprawdę pyszne ciasta.
A że ma różowy dom…
A dlaczego komuś miałoby to przeszkadzać ???
Czy krasnoludki są na świecie?? Co za pytanie! Są, były i będą! Zawsze…
Pewnego razu Memo wstał w bardzo złym nastroju. W nocy przyśniło mu się to niedorzeczne pytanie i może od tego się zaczęło. Wszystko go denerwowało. Macie czasami takie dni? Wszystko i wszyscy są przeciwko nam. Miałoby się ochotę wsiąść do statku kosmicznego i opuścić na zawsze tę planetę. Może gdzieś daleko jest miejsce, w którym każdy dzień jest pełen dobrej pozytywnej energii i wszystko zawsze układa się tak jak powinno? Może. Memo miał taką właśnie nadzieję.
Wsiąść do statku kosmicznego… łatwo powiedzieć ale skąd go wziąć?
– Nad czym tak myślisz- Delicjusz stanął tuż obok. Memo w ogóle nie zauważył kiedy przyszedł.
– Chciałbym czasami stąd uciec – Memo westchnął i spojrzał na Delicjusza. Czapka przesunęła mu się śmiesznie na bok. Wyglądał zabawnie. Zawsze tak wyglądał. I potrafił rozweselić każdego.
– Słuchaj Memo – powiedział nagle – mam pomysł!
Ooo! Pomysły Delicjusza bywały różne. Zwykle niezbyt mądre. Chociaż czasami ciekawe.
– Twoje pomysły nie uratują dzisiejszego dnia. Chyba już nic go nie uratuje – Memo spojrzał smętnie w okno – świat jest dzisiaj kolczasty jak jeż. Lepiej nawet nie wychodzić z domu.
– A właśnie, że wyjdziemy!- krzyknął Delicjusz i Memo aż podskoczył od tego okrzyku – zabieram cię Memoriuszu do obserwatorium mojego wuja. Może pozwoli nam spojrzeć przez lunetę. I poszukać lepszej planety dla ciebie.
Delicjusz mrugnął porozumiewawczo i szturchnął w bok kolegę.
Memo i tak nie miał nic innego do roboty.
Wuj Delicjusza był starym i mądrym krasnalem. Całe dnie obserwował gwiazdy i planety. Zbudował w tym celu całe obserwatorium. Ale nikomu nie pozwalał zbliżać się do urządzeń, które tam stały. Twierdził, że i tak niewiele ktokolwiek z tego zrozumie. A bezmyślnie gapić się w gwiazdy to każdy krasnal może równie dobrze leżąc na łące.
Delicjusz nie interesował się za bardzo gwiazdami. Ale chciał jakoś rozweselić kolegę. Wiedział, że Memo lubi niezwykłe rzeczy. Zwykłymi w ogóle nie zaprzątał sobie głowy. Nie rozmyślał o tym co powinien zjeść na śniadanie albo jaka będzie pogoda. Za to zajmowało go bardzo obserwowanie owadów i zbieranie różnych roślin. Miał w mieszkaniu całe sterty zielników, które sam zrobił.
Memo był kimś kogo mogły zainteresować gwiazdy. Zwłaszcza dzisiaj.
Obserwatorium wuja Delicjusza mieściło się na skraju wioski krasnali. Wąskimi schodami szło się na sam szczyt pnia brzozy. A na szczycie wybudowano owalny domek, cały przeszklony. W środku znajdowało się mnóstwo bardzo dziwnych urządzeń i przedmiotów. Można było oglądać przez nie gwiazdy i planety w naprawdę dużym przybliżeniu. A resztę sobie wyobrazić lub dopowiedzieć. Albo obliczyć jeśli ktoś ma takie umiejętności.
To może wydawać się mało ciekawe- patrzeć na gwiazdę oddaloną tysiące lat świetlnych i już nie istniejącą. Ale kiedy już się zacznie, kiedy tylko myśl poleci tam wysoko, to wcale nie chce się stamtąd wracać.
– Lubisz obserwować? – zapytał wuj Delicjusza patrząc na Memo znad okrągłych drucianych okularków, które wyglądały trochę jak mały rowerek, który zupełnie nie wiadomo dlaczego znalazł się na nosie krasnala.
– Lubię – odpowiedział Memo – lubię znajdywać odpowiedzi.
– Nie na wszystko jest odpowiedź – wuj Delicjusza uśmiechnął się lekko – ale szukać zawsze warto. Spójrz, widzisz tę jasną planetę po prawej? To planeta karłowata. Jedna z bardzo wielu krążących po orbicie Słońca. Ale jest planetą tylko z nazwy. Tych obiektów nie zalicza się do planet. I właściwie co za różnica? Co za różnica czy się zalicza czy nie? Jest tam, widać ją wyraźnie. My sobie obserwujemy, nadajemy nazwy, określamy masę. Według naszej wiedzy a nie żadnej innej. Kto wie… a gdybyśmy stamtąd patrzyli na Wszechświat? Wszystko wyglądałoby inaczej?
I wuj Delicjusza spojrzał w niebo, które było niebieskie jak chabry. I w ogóle nie było tam widać gwiazd ani planet. Wszelkie zniknęły w oślepiającym świetle słońca, którego rządy tam wysoko są niepodważalne.
Wuj Delicjusza był naprawdę mądrym krasnalem.
Memo podszedł do największej lunety stojącej przy oknie. Zajrzał ostrożnie w okrągły otwór.
Najpierw bardzo się zdziwił bo cały Wszechświat jakby przewrócił się do góry nogami. Ale właściwie czy Wszechświat ma nogi? Czy ma górę albo dół? Czy względność wszystkiego nie jest najlepszą i jedyną sensowną odpowiedzią – na wszystko?
Wysoko, hen wśród ciemnych odłamków wirujących w pozbawionej zbawiennej grawitacji przestrzeni, planety krążyły wokół Słońca.
Była tam i planeta karłowata- niezbyt duża ale dobrze oświetlona. I gwiazdy, które zakończyły swój żywot dawno temu. Co można powiedzieć o ich realności?
Nagle coś zwróciło uwagę Memo. Był dobrym obserwatorem. Żaden szczegół nigdy mu nie umykał. Ani nieprawidłowość w poukładanym świecie przyrody.
Jedna z planet była całkiem zielona. Memo wpatrywał się w nią tak mocno, że nagle sięgnął wzrokiem aż do jej nierównej powierzchni. A potem zobaczył kratery – większe i mniejsze. A pomiędzy nimi kręte drogi. Na jednej z nich jakiś pojazd poruszał się przed siebie. Z prędkością, której nie sposób ustalić z takiej odległości. Dziwne, że w ogóle można go dostrzec. Luneta wuja Delicjusza musiała mieć naprawdę nie lada zasięg.
Nagle pojazd zatrzymał się i wysiadły z niego dwie postacie. Szczupłe i całe zielonkawe – jak planeta, na której się znajdowały. Memo zdawało się, że słyszy ich głosy. Chociaż przecież to nie było możliwe. Jednak do jego uszu wyraźnie dobiegła rozmowa prowadzona w języku, który rozumiał dobrze:
– Kiepsko dzisiaj spałem.
– Znowu źle spałeś? Według mnie – zdecydowanie za dużo myślisz.
– Nie masz czasami dosyć tego miejsca?
– Nigdy o tym nie myślałem. Chodźmy lepiej w jakieś fajne miejsce. Mam już nawet pomysł.
– Chyba żaden pomysł nie uratuje dzisiejszego dnia. Świat wydaje mi się dzisiaj kolczasty jak jeż. Najchętniej zaszyłbym się gdzieś i nie wychodził stamtąd.
– Dzisiaj niebo jest całkiem przejrzyste. Mój wuj kupił nowe urządzenia do obserwacji. Chodźmy do niego.
– Nie wiem czy mam ochotę…
– Przecież lubisz obserwować to co nas otacza. Może dostrzeżesz w końcu coś ciekawego. Może znajdziesz dla siebie lepsze miejsce we wszechświecie, he he…
– Bardzo wątpię. Jedynie dalekie gwiazdy i planety, na które i tak nie mógłbym się przenieść. Bo nie ma tam warunków do życia. Czasami tak bardzo miałbym ochotę uciec stąd daleko. Tam jednak nic nie ma. I najlepsze urządzenie do obserwacji tego nie zmieni.
Dwie zielonkawe postacie wędrowały przed siebie po krętej drodze wśród kraterów.
– Memo, Memo!- Delicjusz krzyczał mu prosto do ucha – chodźmy już. Jestem głodny.
– Ale tam… – Memo wskazał na lunetę szukając wzrokiem wuja Delicjusza.
– Tam nic nie ma, co? -uśmiechnął się stary krasnal- wiem, wiem… można oczy wypatrzeć!
I zaraz dodał:
– Idźcie lepiej pobawić się gdzieś indziej. Nic tu po was.
Zanim Memo zdążył coś powiedzieć znaleźli się za drzwiami, na wąskich schodach.
Kiedy byli już prawie na dole Memo przytrzymał Delicjusza za ramię i powiedział szybko:
– Idź, ja cię dogonię. Zapomniałem coś zabrać – i pobiegł do góry.
– Tylko szybko! – krzyknął za nim zrezygnowany Delicjusz- w brzuchu mi burczy.
Memo wpadł do obserwatorium zasapany:
– Chciałem tylko zapytać… – próbował złapać oddech – upewnić się…
– Czy krasnoludki są na świecie?? – wuj Delicjusza odwrócił się powoli i uśmiechnął do niego – co za pytanie? Są, były i będą! Zawsze… A jeśli ktoś dotąd ich nie zobaczył to przecież nie dlatego, że ich nie ma. Tylko widocznie za mało się o to starał.
A potem zamyślił się na chwilę i dodał powoli:
– Albo wcale nie patrzył…
Stary mądry krasnal spojrzał na Memo i mrugnął jakby porozumiewawczo. Albo tak tylko zdawało się Memo.
– Leć już Memo, bo Delicjusz umrze z głodu. To świetny krasnal. Zawsze umie wszystkich rozbawić i zatroszczyć się o innych.
– Tak – Memo przytaknął- to dobry przyjaciel.
– Właśnie. I wiesz co – wuj Delicjusza zawiesił głos i spojrzał na niego uważnie – i tego się trzymaj mój drogi.
A potem stary mądry krasnal oddalił się w głąb swojego niezwykłego obserwatorium.
Memo schodził po schodach i czuł się lekko. Zły nastrój minął i wszystko znowu miało sens. Na dole czekał na niego przyjaciel – najprawdziwszy na świecie. Czy ktoś w to wierzy czy nie. A co do wątpliwości… na wszelkie pytania wątpiących najlepszą i jedyną sensowną odpowiedzią jest względność wszystkiego i fakt, że nie na wszystko jest odpowiedź.
Gdzieś tam w górze teraz dwie zielonkawe postacie wędrowały pewnie przed siebie po krętej drodze wśród kraterów. Były tam niezależnie od tego czy ktoś na nie patrzył czy nie. I oby ich przyjaźń była tak dobra jak jego z Delicjuszem.
Stary krasnal – wuj Delicjusza – dobrze wiedział co mówi.