Pewnego wieczora Gniewek siedział przy oknie. Szary wieczór rozpościerał szare zasłony na niebie i rozwieszał je na gałęziach drzew. Drzewa w parku wyglądały jak pokręcone rzeźby z rozpostartymi ramionami. Brama do parku wyglądała jak magiczne wrota. Wysoka. Cała ozdobiona poskręcanymi listkami, które ktoś pewnie ręcznie wykonał z grubego metalu. A wyglądały tak, jak wycięte z cieniutkiego czarnego papieru. Tata mówił kiedyś, że ma ze 100 lat! Wyglądała na tyle. I że ma duszę. Tak się wyraził. I że teraz już nie robi się takich rzeczy. Gniewek nie bardzo rozumiał o co chodziło z tą duszą. Ale od tego czasu patrzył na tę bramę z wielką czcią.
Gniewek nie był w ogóle śpiący chociaż pora snu zbliżała się z każdą minutką. Nagle wpadł na dziwaczny pomysł: miał ochotę na spacer!
Wieczór był chłodny a spać mu się nie chciało. Po ciepłym dniu taki spacer to super pomysł!
Tylko… tylko, że się trochę bał. Cienie tańczyły w parkowej alejce tam gdzie pomiędzy drzewami rosły latarnie. Drzewa wyciągały swe ciemne ramiona jakby chciały kogoś w nie złapać.
Wiatr co jakiś czas pogwizdywał lekko. Nietoperze zataczały kręgi nisko, na wysokości koron drzew… Pójść tam samemu??? Brrr…
Ale przecież mógłby pójść z kimś! Obok mieszka Ali. Ona jest wspaniała! Miła, wesoła i bardzo dzielna. Ona na pewno się nie boi. Gniewek lubił spędzać z nią czas. Może będzie miała ochotę na spacer?
Ali oczywiście miała ochotę na spacer. Na nią naprawdę zawsze można było liczyć.
– Tylko weź latarkę – poinstruowała Gniewka przez telefon – niedługo zrobi się całkiem ciemno i łatwiej będzie nam wrócić.
Spotkali się na ulicy pod blokiem. Dookoła było cicho i spokojnie. Od czasu do czasu przejechał samochód. Od czasu do czasu z któregoś okna dał się słyszeć czyjś głos.
A w parku… w parku było zupełnie jak w innym świecie. Trochę zaczarowanym. Trochę strasznym.
– Ty się nigdy nie boisz? – zapytał Gniewek.
– Czasami się boję – odpowiedziała Ali rozglądając się z zaciekawieniem po mrocznym parku. – Boję się dentysty – dodała.
– A nie boisz się ciemności? Dziwnych dźwięków w zaroślach? Nagłego szelestu liści???
Ali zamyśliła się na chwilę.
– Nie – odpowiedziała – tego się nie boję. To zawsze da się jakoś wytłumaczyć.
W tej chwili z góry, prosto pod ich stopy, spadł z drzewa z szelestem gruby powyginany konar. Gniewek odskoczył z przerażoną miną.
– Ktoś jest tam na górze – szepnął zadzierając głowę.
– Eee…- Ali machnęła ręką – nic takiego. Pewnie ptak strącił.
– Ptak??? Taki gruby konar??? – Gniewek wytrzeszczył oczy.
Ale konar nie był ciężki
W środku był całkiem pusty. Spróchniały.
– Pewnie spadł kiedyś na niższe gałęzie i leżał tam sobie pomiędzy nimi. Aż ptak czy inne żyjątko strąciło go przez przypadek – Ali ominęła konar i powędrowała dalej.
Było już całkiem ciemno i wszystko wyglądało teraz zupełnie inaczej niż za dnia. Cienie porozłaziły się po całym parku chwiejąc się lekko na chudych nogach. Wiatr kołysał park do snu a ptaki i zwierzątka krzątały się przed nocą robiąc mały harmider w zaroślach.
– Wracajmy – powiedział Gniewek – rodzice będą się niepokoić… Słyszałaś???! – zatrzymał się nagle przerażony i chwycił Ali za rękę – co to było???
Krzew tuż obok nich poruszył się z szelestem jakby skrywał się tam jakiś stwór. Straszny, z pazurami!
– To pewnie jakiś mieszkaniec parku. Mysz może…? – zastanawiała się Ali spokojnie.
– Mysz??? Mała mysz ma taką siłę???
W tym momencie spośród gałęzi krzewu prosto na ścieżkę wybiegła ruda wiewiórka. A zaraz za nią druga. Popatrzyły na dwoje małych wędrowców i pobiegły na pobliskie drzewo.
Gniewek rozdziawił buzię ze zdziwienia. A Ali uśmiechnęła się i pociągnęła go za rękaw kurtki.
– Wszystko da się wytłumaczyć – rzekła.
Szli powoli ramię w ramię po ciemnej alejce wieczornego parku. Żwir szeleścił pod butami i ten dźwięk świdrował uszy.
Zastanówcie się: w dzień tysiące dźwięków mieszają się ze sobą. Jedne giną w drugich i powstają zupełnie nowe. Kiedy jest tak zupełnie cicho wtedy ten jeden dźwięk, który się usłyszy, nareszcie może zaprezentować się w całej swojej złożoności ale i prostocie. Szelest żwiru pod butem nagle urasta do rozmiarów piania koguta lub nawet klaksonu samochodu. A im dłużej się w niego wsłuchujemy tym bardziej wydaje nam się, że nigdy dotąd tak naprawdę nie słyszeliśmy szelestu żwiru. No to po prostu tak, jakby ze ścieżki wziąć jeden mały kamyczek, spośród tysięcy innych, i obejrzeć go dokładnie ze wszystkich stron.
Byli już blisko wyjścia z parku kiedy nagle z drzewa zerwała się chmara nietoperzy i niespokojnie zaczęła krążyć nad ich głowami. Ich skrzydła szumiały – albo Gniewkowi się tak wydawało – a ostre pazurki połyskiwały na tle kremowej kuli księżyca.
– Wyruszają na łowy- szepnęła Ali – jak co wieczór.
– Dzisiaj pełnia – powiedział Gniewek z przejęciem – wyglądają jak małe wampiry w czarnych pelerynkach.
Ali zaczęła się śmiać.
– Trochę to są takie małe wampiry. Ale nam raczej nic nie zrobią.
Smugi światła z latarek Gniewka i Ali obejmowały fragmenty chropowatych pni drzew, kępy wysokiej trawy, gałęzi zarośli. W świetle latarek wszystko wyglądało magicznie i strasznie. Dla Gniewka. Ale nie dla Ali. Ali na wszystko znajdywała wytłumaczenie. A to że wiatr, a to że ptak. Kiedy indziej – że wiewiórka albo mysz.
Gniewek słuchał co mówiła i cieszył się, że jest obok. Bo było mu dużo raźniej. Ale czasami przestawał słuchać i tylko wpatrywał się w dziwne kształty i faktury. I widział wyciągnięte ramiona, dziwne twarze i oczy, peleryny i szpony… i nie chciał słuchać tłumaczeń Ali. Bo o ile przyjemniej czasami jest się trochę bać w ciemnym parku wieczorem. Niż na każdą rzecz, za każdym razem, znajdywać najzwyklejsze na świecie wytłumaczenie.
Parkowa brama wyglądała w świetle książyca jak zaczarowana. Monumentalna. Najeżona i sroga. I jednocześnie jakby narysowana cienkim pędzelkiem na tle kremowej kuli księżyca. Misternie zdobiona poskręcanymi listkami, które w ciemności zdawały się lekko poruszać na wietrze. Musiała mieć 100 lat. Dzisiaj z pewnością nikt już nie robi takich bram. Takich, które mają w sobie duszę… Przeszli pod nią w milczeniu i z lekką trwogą. W pewnym momencie oboje poczuli dziwne muśnięcie na twarzach. Nie był to dotyk wiatru. Był to zupełnie inny dotyk… coś bardziej jak nić pajęcza ale nie tak lekkie. Bardziej jak dotyk dłoni. Która głaszcze po policzku przed snem. Tylko taki ledwie odczuwalny…
Biegiem puścili się przed siebie nie oglądając ani razu. Zdyszani wybiegli do bloku i zatrzymali dopiero na korytarzu.
– Co to było Ali? Jak myślisz – zapytał Gniewek.
– Nie wiem…- Ali próbowała złapać oddech – nie mam pojęcia.
Pożegnali się krótko i rozeszli do swoich mieszkań. Zmęczeni i lekko oszołomieni.
Zanim Gniewkowi udało się usnąć, długo wpatrywał się w ciemność. Myślał o parku i o bramie, która ma duszę i trochę się bał. Ale gdzieś bardzo głęboko czuł podekscytowanie. I pewną
satysfakcję. Bo przecież wiedział to na pewno i czuł od zawsze. Że jednak… Jednak nie wszystko da się wytłumaczyć. I że to wcale nie jest prawdą. To – że nie ma się czego bać!