Pewnego razu był sobie chłopiec, który niczego się nie bał. Bardzo tym imponował swoim kolegom. Bo każdy z nich, chociaż bardzo chciał być dzielny i odważny, czegoś tam jednak się bał.
Jeden na przykład bał się spać w pokoju, w którym stała bardzo stara szafa. Wielka i pękata. Jej drzwi skrzypiały straszliwie kiedy się je otwierało i zamykało. W szafie dziwnie pachniało. Ale najgorsze było to, że cała była rzeźbiona. Zdobiły ją dziwne wypukłości i zaokrąglenia. A niektóre z nich wieczorem wyglądały jak wielkie otwarte oczy. Które patrzą i nie pozwalają zasnąć.
Inny z kolei kolega tego chłopca bał się obrazów, które wisiały na ścianach w domu jego babci. Przedstawiały ludzi żyjących w innych czasach. Mieli dziwne stroje i szare twarze. Niektórzy patrzyli smutno prosto na niego. Ale najgorszy był obraz, na którym namalowano kwiaty i owoce. I jakieś dziwne muszle lub raczej wielkie larwy. A wszystko to w ciemnych i ponurych barwach. Okropny to był obraz. Jak można powiesić taki na ścianie?
Jeszcze inny kolega bał się wieczorem spoglądać w stronę okna. Kiedy za oknem było całkiem ciemno. I poruszały się za nim gałęzie wysokiego drzewa, które rosło przed domem. Gałęzie wyglądały jak długie ramiona bardzo wielkiego stwora. Z bardzo długimi paluchami, które lada moment dotkną parapetu i zastukają w szybę. Tylko kiedy okno było zasłonięte niebieską zasłonką, mógł spokojnie zostawać sam w pokoju. Jednak na samą myśl o tym co się dzieje za oknem robiło mu się zimno i strasznie. Robił więc wszystko, żeby o tym nie myśleć.
Chłopiec, który niczego się nie bał, nie bał się i już. Szafa – to tylko szafa! Stara i pękata. Skrzypiąca ze starości. A obrazy na ścianach – przecież z nich nie zejdą! I nic nikomu nie mogą zrobić. Nie trzeba się ich bać. Drzewa poruszające się za oknami mogą wzbudzać niepokój, ale nie strach. Zresztą wystarczy popatrzeć na to samo drzewo, którego boimy się wieczorem, w dzień pełen słońca. Zielone, z rozłożystymi gałęziami. Pachnące zielenią. Nic strasznego. Zwykłe drzewo.
Wszystko można przecież racjonalnie wytłumaczyć.
Chłopiec, który niczego się nie bał, nigdy nie śmiał się ze swoich kolegów. Tylko nie bardzo rozumiał jak mogą się bać? Przecież nie są już małymi dziećmi.
Latwo powiedzieć. A strach przecież pojawia się sam i czasami znienacka. Nikt go nie zaprasza. I nikt go nie chce. Przychodzi nieproszony. I rozsiada się wygodnie w pokoju. I wydaje się tak potężny, że nie wiadomo jak z nim walczyć.
Pewnego dnia mama chłopca powiedziała do niego :
– Muszę wyjść dzisiaj wieczorem. Na godzinkę. Tata późno kończy pracę i pewnie nie zdąży wrócić. Zostaniesz godzinkę sam, dobrze? Nie będziesz się bał?
– A czego miałbym się bać mamo? – zapytał chłopiec. I mama widząc jego minę już się o niego nie martwiła.
Nadszedł wieczór. Zrobiło się ciemno na dworze i zerwał się wiatr. Mama posprzątała po kolacji i cmoknęła chłopca w sam czubek głowy.
– Bądź dzielny – powiedziała – ja postaram się wrócić jak najszybciej.
I poszła, zamykając za sobą drzwi.
Chłopiec został sam. Postanowił, że włączy sobie bajki i będzie oglądać je aż do powrotu mamy. Nie bał się pustego mieszkania. Ani wiatru za oknem. Po prostu nie chciał sobie tym zaprzątać głowy. A bajki w tym pomagały.
Właśnie rozpoczynał się nowy odcinek Laboratorium Dextera. Ciekawe co Dexter wymyśli tym razem?
Nagle chłopiec usłyszał dziwny dźwięk. Zupełnie jakby ktoś – lub coś – skrobało w drzwi wejściowe. Co to? Może mysz? Niemożliwe! Musiało mu się wydawać. Może to ten wiatr za oknem?
Chłopiec wrócił do oglądania i zapomniał od razu o dziwnym skrobaniu. Ze smakiem zajadał ciasteczka, które mama zostawiła na seledynowym talerzyku w kwiatki.
Nagle aż podskoczył! Ktoś bardzo szybko i energiczne zapukał do drzwi mieszkania. Chłopiec wstał na równe nogi i poczuł, że serce bije mu mocniej. Nieeee… nie bał się. Tylko… Kto to mógł być? Powoli i najciszej jak potrafił podszedł do drzwi. Usłyszał jakby szuranie czyichś butów tuż za drzwiami. Bardzo nieprzyjemny dźwięk. Zwłaszcza kiedy jest się małym chłopcem a w domu nie ma nikogo poza nim.
Przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał…
Za drzwiami panowała całkowita cisza. Ani jednego szmeru. I żadnego szurania butami. Chłopiec stał tak chwilę i już, już chciał wrócić do oglądania bajek ale w tym momencie ktoś prosto do jego ucha przytkniętego do drzwi szepnął:
– Wpuść mnie do środka.
Szept ten był tak przerażający, jakby pochodził nie zza drzwi mieszkania ale z jakiegoś innego świata! A jednocześnie był tak wyraźny, że można by go narysować. Nadać mu kształt i barwę. I był taki… to była bardzo dziwna myśl, od tej myśli chłopiec poczuł gęsią skórkę na całym ciele – jakby to drzwi szeptały do niego.
Chłopiec, który dotąd niczego się nie bał, powoli zaczął odsuwać się od drzwi w głąb pokoju. Nie spuszczał z nich oka i czuł, że ze strachu ledwo może poruszać nogami. Ale w głowie cały czas szukał racjonalnego wytłumaczenia. Musiało być jakieś!
Ale nie nadchodziło. Za to nagle w całym mieszkaniu zaczęły gasnąć światła. Po kolei. Tylko mała lampka w kontakcie – taka całkiem malutka, która w nocy oświetlała drogę do łazienki – nadal świeciła. Delikatnym niebieskim światełkiem. I rozświetlała białą ścianę w przedpokoju. I nagle na tej ścianie pojawił się cień! Duży! Ogromny! Jakby postać w kapturze na głowie. Nieruchoma. Ale obecna. I w tej samej chwili znów rozległo się pukanie. Ale nie do drzwi. Tylko w ścianie! Bardzo wyraźne i natarczywe. Okropne.
Chłopiec stał i patrzył przerażony. Bał się bardzo odwrócić za siebie i czuł, że ciarki przechodzą mu po plecach. Czy ktoś stał za nim? Cały zesztywniał ze strachu a przecież trzeba coś zrobić! Uciekać albo walczyć ze zjawą.
Tylko jak i czym? I czy nie mogłaby już wrócić mama?!
Chłopiec ruszył biegiem do kuchni i niewiele myśląc chwycił drewniany wałek do ciasta, który leżał na stole. Było ciemno więc potknął się o taboret i o mało go nie wywrócił. Wydawało mu się, że cały czas słyszy szept, w samym środku ucha:
Wpuść mnie….wpuść mnie do środka… Potrząsnął głową jakby chciał go wyrzucić z ucha i głowy. Wyszedł energicznie do przedpokoju, prosto na ścianę, na której ulokował się olbrzymi cień. Ale nie było go już na ścianie. Z całą pewnością. Za to od strony pokoju chłopiec poczuł chłód, tak jakby ktoś otworzył tam okno.
Telewizor nadal był włączony ale chłopiec nie byłby w stanie odpowiedzieć na pytanie jaka bajka aktualnie jest w nim wyświetlana. Duża zasłona na oknie poruszała się jak wielki żagiel. W jednym miejscu chłopiec zauważył wyraźny kształt pod zasłoną. Ktoś tam stał! Z całą pewnością!
Chłopiec, który nigdy niczego się nie bał zaczął krzyczeć tak głośno, że aż rozbolało go gardło. Zasłona wybrzuszyła się w miejscu, w którym ktoś najwyraźniej stał za nią i za moment dotknie chłopca a może nawet wciągnie w jakąś otchłań. Która jest za zasłoną i która teraz właśnie, kiedy rodziców nie ma w domu, musiała się ujawnić! Chłopiec cofał się trzymając przed sobą drewniany wałek. Serce waliło mu w piersi jak młot. Chciał poruszać się szybciej ale nie mógł!
Nagle znów usłyszał pukanie do drzwi, bardzo głośne. A potem wesoły śmiech, który miał jednak w sobie coś upiornego.
– Cukierek albo psikus! – zza drzwi dobiegł czyjś głos. Czy to był głos Ali z szóstego piętra? Ale były też inne głosy. I ten śmiech, który w jednej chwili wydawał się radosny a za moment złośliwy i mroczny.
W mieszkaniu było ciemno. Mała lampka w kontakcie, która świeciła niebieskim światłem, co jakiś czas mrugała jakby za chwilę miała zgasnąć. Chociaż to nie było możliwe bo prąd stale płynął w ścianie i ją zasilał. W pokoju było zimno. I bardzo cicho. Śmiertelnie cicho. Bajka w telewizorze zniknęła. W jej miejsce na ekranie pojawiło się mnóstwo bardzo drobnych punktów, które poruszały się i sprawiały, że ekran pulsował. Zasłona uspokoiła się i wróciła do swojego normalnego kształtu.
Chłopiec stał w miejscu jak skamieniały. Nagle przypomniał sobie wszystkie straszne rzeczy, o których opowiadali mu jego koledzy. Starą skrzypiącą szafę, która
musiała mieć mroczną duszę. I bardzo mroczną przeszłość. Która wracała do niej nocami. Obrazy na ścianach, które w nocy ożywały. A smutni ludzie na obrazach, których twarze były szare, poruszali się jak w kukiełkowym teatrze. Drzewo za oknem, które zamieniało się w stwora z długimi paluchami. Przypominającymi odnóża wielkiego pająka, który wspina się na parapet.
Po raz pierwszy w życiu chłopiec pomyślał, że on też się przecież czegoś bał. Czegoś o czym nie chciał pamiętać i nigdy mówić. A teraz czuł, że to coś jest bardzo blisko. Być może nawet w tym pokoju…
Człowiek, który nie był człowiekiem. Chociaż miał postać podobną do człowieka. Ale tak wysoką i chudą, jakby pozbawioną materialnego ciała. W ciemnym kapturze lub kapeluszu. I długim ciemnymi płaszczu. Z dłońmi zimnymi tak jak u zmarłych.
– Uważaj – mówiła nieprzyjemnym głosem bardzo niemiła pielęgniarka, kiedy jako bardzo mały chłopiec był kolejny tydzień w szpitalu po bardzo silnym zatruciu – jak nie będziesz spał w nocy, to On przyjdzie do ciebie. Często staje w drzwiach tych starych domów naprzeciwko szpitala. Widać je z okna. Nikt już tam nie mieszka. Tylko On włóczy się tam wieczorami. I patrzy w nasze okna. Nie ma twarzy. Chociaż może mieć każdą. Uważaj…
Dzieci na oddziale spały we wspólnych salach. Tylko on spał w osobnym pokoju. Na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że jego choroba jest poważniejsza niż sądzono. Okna jego pokoju wychodziły na stare opuszczone domy. Z ciemnymi oczodołami pustych okien. Pozbawionych szyb. Pozbawionych choćby ułamka światła. Całe noce spał przykryty szczelnie kołdrą. Mokry od potu i strachu. Bojąc się, że kiedy tylko się odkryje, zobaczy, że On stoi nad jego łóżkiem. Każdego ranka kiedy się budził pod tą kołdrą cieszył się, że ma za sobą kolejną straszną noc. I przez cały dzień starał się nie myśleć o następnej, która go tu czeka.
Nagle coś stuknęło o podłogę. Chłopiec drgnął niespokojnie. To drewniany wałek wypadł mu z dłoni na podłogę. Chciał schylić się i go podnieść. Ale wtedy właśnie go zauważył. Ciemną postać w samym rogu pokoju. Która sięgała aż do sufitu. I patrzyła prosto na niego. Chociaż mógłby przysiąść, że nie miała twarzy.
Chłopiec chciał krzyknąć ale nie mógł. Głos uwiązł mu w gardle. Zrobiło mu się słabo i zachwiał się na nogach. Straszna postać w rogu pokoju nie poruszała się. Chłopiec nie wiedział co było gorsze. Czy ta straszna cisza. Czy to spojrzenie. Którego nie widać ale czuje się je na sobie. Nieruchoma postać obejmowała coraz większą ciemnością cały pokój. Ciemnością, która jest strachem. Dławiącym. Paraliżującym. Zabierającym oddech. Ciemnością, która pochłania. Tak jakby cały pokój zapadał się w ciemny, głęboki dół.
Zupełnie nie pamiętał jak znalazł się na tapczanie, szczelnie przykryty kocem. Trząsł się cały. I szeptał rozpaczliwie do poduszki, którą obejmował z całych sił:
– Mamo, mamo. Ratunku! Pomocy.
Chociaż czuł, że to nie pomoże. Przecież mamy nie ma w mieszkaniu. Taty też nie. Dzisiaj halloween i najwidoczniej jest to dzień w którym naprawdę straszy. I jest już po nim! Zupełnie jak wtedy, w szpitalu. Kiedy był bardzo małym chłopcem.
– Mamo…
W tej chwili poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Ktoś stał nad nim i zimną dłonią ściskał jego ramię. I znów ten głos w uchu. Ale tym razem trochę inny…
– Obudź się. Hej… Pobudka!
Mama ściskała delikatnie jego ramię zimną dłonią. Zapomniała zabrać rękawiczek a wiatr na zewnątrz był mroźny. W końcu lekko potrząsnęła chłopcem, żeby go obudzić.
Chłopiec otworzył zaspane oczy. Wokół było cicho i spokojnie. Lampa na stole obejmowała przyjaznym kręgiem światła stół i krzesła. W telewizji wyświetlano Laboratorium Dextera. Czy to ten sam odcinek, który zaczął się zanim…?
Mama patrzyła na niego.
– Miałeś chyba zły sen. Coś nawet krzyczałeś kiedy wchodziłam do mieszkania. I nie mogłam cię dobudzić.
Wszystko w porządku?
– Chyba tak – powiedział chłopiec, chociaż głos miał niepewny.
– Czyli rzeczywiście nie miałam się czym martwić. Spałeś jak zabity kiedy mnie nie było. I nie tak długo mnie nie było, prawda?
Mama uśmiechnęła się do niego. Miała nos zaczerwieniony od zimna.
Na ścianie nie było żadnych cieni. Zasłona nie poruszała się ani trochę. Nikt nie szeptał już w jego uchu. Więc to był sen?
– Spotkałam Alę z szóstego piętra – zawołała mama już z kuchni – pytała o ciebie. Dzisiaj halloween i zbierają cukierki. Podobno pukali też do ciebie ale musiałeś spać mocno i nie słyszałeś.
Chłopiec nie odpowiedział więc mama wróciła do pokoju.
– Czy na pewno wszystko w porządku? – patrzyła na niego z niepokojem – wyglądasz jakbyś czegoś się przestraszył. A przecież ty się nigdy niczego nie boisz – dodała i uśmiechnęła się.
– No tak – odpowiedział chłopiec powoli – bo przecież nie ma się czego bać. Wszystko da się przecież jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Prawda?
– Na pewno – powiedziała mama. I podniosła z podłogi drewniany wałek. Zdziwiła się ale bez słowa zaniosła go do kuchni. A potem przygotowała gorące kakao.
Nie wiem czy wiecie ale zapach gorącego kakao odstrasza nawet największy strach! Kiedy tylko ten zapach zaczyna unosić się w całym mieszkaniu, ten nieproszony gość zmyka szybko. I wtedy naprawdę nie ma się już czego bać.
Pewnie chcielibyście wiedzieć :
Kto skrobał w drzwi?
Kto do nich pukał?
Czyj był cień na ścianie?
Czy za zasłoną naprawdę ktoś stał?!
Czy straszny człowiek bez twarzy naprawdę istnieje… ?
Ale tego przecież nigdy do końca nie wiadomo. Może ktoś tam był. A może to był tylko zły sen. Może jest coś lub ktoś kto mieszka na obrzeżach snu i czasami do nas przychodzi. Żeby nas nastraszyć. Albo trafia tu przez przypadek. A że jest z innego świata – śmiertelnie nas przeraża.
Najczęściej jednak rzeczywiście wszystko da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Lub prawie wszystko.
A jeśli nawet są rzeczy, które wytłumaczyć jest bardzo trudno – pamiętajcie: strach ma wielkie oczy. I najlepiej mu się nie poddawać. Chociaż czasami faktycznie jedynym rozwiązaniem wydaje się wejście pod koc. Dlatego dobrze jest mieć pod ręką zawsze przynajmniej jeden :). Tak na wszelki wypadek.