Pewnego dnia – a był to sam koniec roku – śnieg spadł z chmur i zasypał wszystko. Domy, ulice, samochody i trawniki. Pola i lasy. Rzeki i jeziora. Góry i morze… Wszystko stało się białe. Jednolite. Nieruchome. Jakby cały świat przykrył się bardzo grubą pierzyną i spał.
Wyobraźcie to sobie. Biel wszędzie, wszechobecna. Cisza wszędzie. Jak we śnie.
Są takie miejsce na ziemi, w których tak jest stale. Biel, zimno i cisza. Ale to co się stało tego dnia było czymś jeszcze bardziej…
Na ziemi zapanowała zima i chłód. Taka zima sprawia, że wszystko staje się zimne. Nie tylko ręce i nogi. Nie tylko uszy i nos. Ale też wszystko w środku. Tak jakby śnieg przenikał do najgłębiej położonych komórek i tkanek. I również tam głęboko zalegał cienką warstwą.
Rok się skończył. Rozpoczął się nowy. Cały zasypany śniegiem.
W kolejnych miasteczkach powoli i z trudem otwierano drzwi domów. Odkopywano samochody. Uruchamiano zamarznięte silniki. Powoli i z trudem próbowano przywrócić funkcjonowanie sklepów i instytucji.
Nic już nie mogło być jak dawniej. Ale tam gdzie istnieje najmniejszy przejaw życia tam będzie ono walczyć zawsze o przetrwanie. I o zwykłe funkcjonowanie. Odpowiednie do pory dnia lub nocy. A śnieg, który spadł na wszystko, nie odebrał nikomu życia. Tylko zmienił je całkowicie.
Wszyscy poruszali się wolniej. Wolniej chodzili ale też wolniej mówili. A niektóre słowa wymawiało im się dużo trudniej. To zmuszało ludzi do większego wysiłku i jednocześnie większej uwagi. By rozmówca został na pewno dobrze zrozumiany.
To zmuszało ich do podchodzenia bliżej do siebie. I spędzania więcej czasu w bliskiej odległości. Przy okazji robiło się ciut cieplej i to była korzyść. Bo tylko w ten sposób można było się wzajemnie zrozumieć. Oczywiście chodzi tu o zrozumienie słów. Bo aby zrozumieć drugiego człowieka najczęściej nie wystarczy blisko do niego podejść. Trzeba dużo dużo więcej. I zwykle wcale się to nie udaje.
A kiedy jest się tak zmarzniętym i wszystkie tkanki i komórki są zimne, to przecież o czymś więcej nie może być mowy.
I stała się jeszcze jedna niezwykła rzecz. Wszyscy – na całym świecie zasypanym białym śniegiem – stali się biali jak śnieg. Biali jak najbielsza na świecie biel. Mieli białe ręce i nogi. Uszy i nos. Białe włosy. Wyglądali trochę tak jakby ktoś wyciął ich z białego papieru. Jak ludziki origami. Poruszające się powoli, mówiące powoli i odczuwające inaczej. Odczuwające mniej. Właściwie… nie odczuwające w ogóle. Nic. I niemal niczym się od siebie nie różnili.
Biali jak śnieg, jakby wycięci z papieru ludzie nie byli tacy źli. Nie odczuwali złości ani żalu. Nie odczuwali zazdrości. Nie mieli pragnień ani ambicji. Wykonywali bez emocji szereg czynności potrzebnych do przetrwania. Bez pośpiechu.
Oczywiście… nie odczuwali również radości i smutku. Nie odczuwali szczęścia i ekscytacji. Nie czuli miłości.
To sporo ułatwiało. Czyż nie?
Po co komu radość jeśli tuż obok jest smutek. Po co komu ambicja jeśli tuż obok jest zazdrość. Po co miłość jeśli tuż obok jest… brak miłości?
Śnieg przykrył grubą miękką pierzyną calutki świat. Wszystko co było barwne, gorące, różnorodne stało się białe. Wszystko co było głośne, radosne lub pełne emocji stało się ciche.
Wszystko co było pełne życia, pędzące przed siebie i pulsujące – stało się spokojne i powolne. Nie szczęśliwe. I nie nieszczęśliwe. Tylko cudownie, nieskończenie, bez granic białe. Tak samo dla wszystkich. Tak samo dla wszystkiego.
Biel była wszędzie. Przenikała wszystko i wszystkich. Przyniosła swego rodzaju uspokojenie. Dalekie od uśpienia. Bliższe oszołomieniu. Osłupieniu. Które sprawiały, że wszystkiego trzeba było uczyć się od nowa.
Nowego sposobu funkcjonowania. Nowego sposobu komunikowaniu.
Ludzie łatwo przywykają. Na początku zawsze wydaje im się, że nie. Że będzie to trudne. Nie do przejścia. Zupełnie nowe życie. W zupełnie nowym świecie. Tym samym – ale innym.
Ale mija zaledwie trochę czasu i nowe zwyczaje wchodzą w krew. Nawet jeśli krąży ona w żyłach ciut wolniej.
Nauczono się żyć w niższej temperaturze. Nauczono się żyć w otoczeniu bieli.
Nauczono się żyć wolniej. Ciszej. Spokojniej.
I w nieco niższej temperaturze uczuć.
A wiecie, że dla niektórych była to wymarzona zmiana? Wreszcie chłodna głowa. Wreszcie spokojnie bijące serce. Nie wyskakujące z piersi. Wreszcie nie za głośno. Nie za szybko. Nie nerwowo.
Czyż nie byłby to wymarzony świat dla wielu z Was? Czy nie marzycie czasami o śniegu prosto z nieba, który przykryje to czego wcale nie chce się oglądać?
Świat pod śniegiem nie był pozbawiony wad. Nic ani nikt nie jest. Ale pewne rzeczy były widoczne mniej. Pewne sprawy nieco spowolniły bieg. Złagodziły kurs.
I byłoby tak już zawsze. Do samego końca.
Gdyby nie znalazł się taki jeden. Uczuciowy. Wrażliwiec. Rewolucjonista. Nawet śnieg nie uśpił w nim uczuć. I emocji. I były tak gorące, że roztopiły śnieg. I lód.
Bo tak już jest, że wśród ludzi zawsze znajdzie się ktoś, czyje uczucia są tak gorące, że nie zmrozi ich nic. Czyje pragnienia są tak wielkie, że nic go nie powstrzyma. A jego chęć uczynienia świat lepszym do życia tak nieugięta, że w końcu osiągnie to, czego pragnie.
Z dnia na dzień śnieg zniknął. Domy i ulice zaczęły spowrotem nabierać barw. Pola i lasy, rzeki i jeziora… budziły się do życia. Zazieleniło się. Zaniebieściło. Zamigotało.
Jakby krew znowu płynęła w żyłach świata. Jakby – bo przecież świat jako taki nie ma żył.
I wróciły kolory. I ciepło. I dźwięki. I białe ludziki z papieru zniknęły. Tak oto wyzwolił się świat! Od śniegu i bieli.
Znowu ludzie byli różnokolorowi. I znowu wszystko nabrało tempa.
I nie było już ciszy. Tylko mnóstwo hałasu. Najczęściej hałasu o nic.
I nie trzeba było już podchodzić bliżej. Ludzie znowu mogli odsunąć się od siebie. Bo można było krzyczeć. Głośno i wyraźnie. Zbyt głośno. I zbyt wyraźnie. Nie dało się nie usłyszeć albo nie zrozumieć.
I emocje pojawiały się na każdym kroku. I była radość i smutek. I złość. I wielkie nadzieje. I zazdrość. I szczęście. I ból. I była miłość. I nie miłość…
I nienawiść. I różnorodność. Która niesie ze sobą tyle samo dobrego co i złego.
Kolory są piękne. Różnorodność jest piękna. Tyle z niej powstaje. I tak dużo ona niszczy. Emocje utrzymują nas przy życiu. I życie w nas zatrzymują. Dają nam tyle dobrych chwil. I tyle samo złych. I nigdy nie wiadomo ile których los wylosuje dla nas.
Świat pełen życia i kolorów jest wspaniały. Zachwycający. Aż do zachłyśnięcia. Aż do miłości bez granic!
Ludzie ze swoimi gorącymi sercami są nie do przecenienia. Czynią nasz świat tak wartościowym. I jedynym we Wszechświecie.
Możemy być sceptykami. Możemy ironizować i drwić sobie ile wlezie. Ale rozejrzyjcie się uważnie. Popatrzcie na swoich bliskich. Na przyjaciół. Na pogodne poranki i spokojne wieczory. Na drzewa i krzewy. Na koty, psy i ptaki. Na tęczę. A najlepiej po prostu na to co Wam daje radość w życiu. Nawet jeśli jest to tylko jedna rzecz. Może czas już przestać ciągle narzekać i chcieć nie wiadomo czego. Bo wszystko już tu jest.
Wielu ludzi doskonale o tym wie. Że nigdzie i z nikim innym nie będzie tak dobrze. Że to miejsce, w którym jesteśmy jest najlepszym z możliwych. I tylko my możemy próbować je jeszcze ulepszyć. I ulepszyć samych siebie. I możemy zacząć w tej właśnie chwili. Bo na co tu czekać?
A mimo to… czasami patrzymy w niebo z nadzieją. Z utęsknieniem. Wypatrując białych gwiazdek śniegu. Który przysypie nam głowy. I uśpi wszystko wokół. I uciszy. Zatrzyma szalone tempo. Przygasi krzyczące kolory. Na trochę. Na dłużej. Na zawsze. Żeby znośniej było nam żyć. Na tym zwariowanym świecie.