Pewnego razu były sobie owieczki. Jedne białe jak śnieg. Jak chmury na niebie. Jak kulki bawełny. Inne czarne jak smoła. Jak węgiel. Jak pestki słonecznika. Żyły obok siebie jak noc obok dnia. Bez marudzenia. Akceptując się nawzajem. I nie wchodząc sobie w drogę. Bo jak świat światem tak zawsze na świecie były owieczki białe i czarne. I nikt się temu nigdy nie dziwił. Ani nad tym nie debatował. Bo nie było nad czym. I już.
Oczywiście gdzieś tam czarnym owieczkom bliżej było do czarnych owieczek. A białym do białych. I to się czuło. I może nawet było naturalne. Nie mieszały się ze sobą tylko trzymały blisko ze swoimi. A jednak wciąż na tej samej łące.
Codziennie leniwie, bez zbędnego pośpiechu, gryzły trawę. Jedne obok drugich. Co jakiś czas bez emocji dyskutowały o pogodzie. A potem ucinały sobie drzemkę. Żeby po niej znowu posilić się trawą. Zieloną i soczystą. Bardzo pożywną. I smaczną. Ot taki żywot. Wystarczająco dobry. Jak dla czarnych i białych owieczek. Różniących się kolorem. Ale poza tym niczym innym.
Lubimy żyć bez zakłóceń? Nazywamy to harmonią. Lub częściej – porządkiem rzeczy. Odpowiednim kierunkiem.
Ale dawno powinniśmy porzucić złudzenia. Świat nie jest uporządkowany ani trochę. Raczej wręcz odwrotnie. A życie nie jest autobusem, który jeździ codziennie tą samą trasą. O tych samych godzinach. Jest raczej pełne niespodzianek. I nieoczekiwanych zwrotów akcji.
I kiedy mówimy o jakimkolwiek porządku tego świata to raczej właśnie to powinniśmy mieć na uwadze. Inaczej nigdy nie było i nie będzie.
Pewnego dnia na łące pojawiła się zupełnie nowa owieczka. Zupełnie nie wiadomo skąd. Zupełnie nie wiadomo jak. Ale dotąd nikt jej tutaj nie widział. Z całą pewnością.
Skąd ta pewność? To akurat proste. Ponieważ gdyby ktoś widział ją tutaj wcześniej na pewno by zapamiętał. Nie dałoby się inaczej. Ponieważ owieczka bardzo różniła się od wszystkich żyjących tu owieczek. I najprawdopodobniej od wszystkich w ogóle żyjących kiedykolwiek i gdziekolwiek owieczek. Otóż ta owieczka nie była ani czarna ani biała. Tylko… zielona.
Tak, tak. Naprawdę tak było. I nie pytajcie dlaczego. I skąd się wzięła. Bo niby skąd ja mam to wiedzieć?
Najspokojniej w świecie gryzła sobie trawę, jak pozostałe. Przeżuwała ją powoli i bez skrępowania rozglądała się na wszystkie strony. Przyglądała się czarnym i białym owieczkom. Zupełnie jakby to one były czymś niespotykanym w przyrodzie. A nie ona.
Oczywiście, jak to w życiu. Czarne i białe owieczki z niesmakiem patrzyły na nowo przybyłą. Najpierw śmiały się przyglądając się jej z boku. Co to za kolor! Czy to kosmitka? A może wariatka? W każdym razie dziwoląg. Może być niebezpieczna. Nie pasuje ani do jednych ani do drugich… Chociaż tak naprawdę do jednych i drugich pasowała bardzo dobrze. W końcu była owieczką. I tak jak one uwielbiała soczystą, zieloną trawę. I dyskusje o pogodzie. W czym więc problem?
– Nie podoba mi się to – powiedziała najstarsza z czarnych owieczki do koleżanek w tym samym kolorze – to zwiastuje problemy. Po co nam one?
Jeśli ktoś zobaczy, że wśród nas jest zielona owca staniemy się pośmiewiskiem całej okolicy.
– Co więc robić? – zapytała jedna z jej młodszych koleżanek – jak pozbędziemy się zielonej?
– W razie czego mówcie wszystkim, że należy do stada białych owieczek. Niech one się martwią – odpowiedziała najstarsza czarna owieczka.
– No to mamy kłopot – mówiła najstarsza biała owieczka do swoich białych jak biały ryż koleżanek – jak się z tego wytłumaczymy? Wszyscy będą się z nas śmiać.
– Może przemalujmy ją na biało! – odezwała się jedna z młodszych białych owieczek. Zaznaczmy też, że przy okazji nie grzeszyła wybitną inteligencją.
– Wiem – powiedziała najstarsza z białych owieczek – w razie czego wszystkim mówcie, że ona jest ze stada czarnych owieczek. Niech one się martwią.
No i się zaczęło. Skończyło się wspólne pokojowe gryzienie trawy. Teraz białe owieczki odsuwały się jak najdalej od czarnych. A czarne od białych. A zielona owieczka krążyła pomiędzy nimi. I raz gryzła trawę z białymi owieczkami. A kiedy indziej z czarnymi. Na zmianę. Bo jej nie przeszkadzał w ogóle kolor białych lub czarnych owieczek. Mimo, że uważała, że zarówno biel jak czerń są trochę bez wyrazu.
– Nie wstydzisz się być taka zielona? – zapytała ją któregoś razu jedna z białych owieczek.
– A czego mam się wstydzić? – zapytała zielona owieczka – czy to nie jest ładny kolor? Trawa jest zielona i nikomu to nie przeszkadza.
– Ale ty nie jesteś trawą… – westchnąła biała owieczka.
Innym razem jedna z czarnych owiec zapytała:
– Dlaczego taka jesteś? Dlaczego nie jesteś czarna. Lub biała.
– A ty dlaczego jesteś czarna? A nie biała lub zielona? – zapytała zielona owieczka i bez pośpiechu gryzła soczystą trawę.
Owieczki robiły co mogły, żeby unikać zielonej owieczki. Przepychały ją na stronę tych drugich. Przenosiły się wszystkie jak na zawołanie w inną część łąki, kiedy zielona drzemała. Nie rozmawiały z nią. Odwracały od niej oczy. Ignorowały i izolowały.
Myślicie, że zielona owieczka była obojętna na to wszystko? Że nie cierpiała w duchu? Oczywiście, że tak. Każdy źle by się z tym czuł. I ona także czuła się źle. Ale od zawsze była zielona. I nigdy nigdzie nie pasowała. I nauczyła się z tym żyć. Chociaż było to życie nie łatwe. Czasami wstępowała w nią nadzieja. Że gdzieś jednak znajdzie bratnią duszę. Jedną chociaż. Bo na to, że spotka gdzieś zieloną jak ona owieczkę nie liczyła. Zdaje się, że była jedyna taka na całym świecie. Ale nie traktowała tego jak wyróżnienie. Nawet jeśli taki był zamysł. Tylko jak ciężar, który raz bywał trudniejszy kiedy indziej nie aż tak trudny do dźwigania. Do wszystkiego bowiem można się w jakimś stopniu przyzwyczaić. Zawsze jednak… hmm…
Obecność zielonej owieczki na łące wprowadziła atmosferę nerwowości. Białe i czarne owieczki krzywo patrzyły na siebie. Zupełnie jakby winiły siebie nawzajem za jej obecność wśród nich. Przestały gryźć trawę obok siebie i wymieniać się uwagami na temat pogody. Stały się złośliwe, kąśliwe, uszczypliwe i wszystko inne w tym rodzaju … Patrzyły na siebie wrogo i podejrzliwie. Jakby coś je uwierało. Wiadomo wszak co to było. Zielona owieczka! Spokojnie gryząca trawę obok nich. Bez wstydu. Zamiast dawno zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Żeby wszystko wróciło do starego dobrego porządku. Żeby było jak powinno być.
A jak powinno być…???
Pewnego dnia po okolicy rozeszła się niepokojąca wieść. W pobliskim lesie zamieszkał wilk. Wielki smakosz! Koneser owczego mięsa. Na owieczki padł blady strach. Ich spokojne dotąd życie miało już nie być takie. To było dużo gorsze od pojawienia się zielonej owieczki. Wszystkie musiały to przyznać. I co robić w tej sytuacji?
W tej sytuacji białe i czarne owieczki musiały działać razem. Im silniejsza grupa tym lepiej. Bez dwóch zdań.
– Wiem – zawołała najstarsza z czarnych owieczek – podsuniemy mu zieloną owieczkę. Nikt jej tutaj nie chce. Niech ją zje. Nasyci się na jakiś czas a my zyskamy trochę czasu na poszukanie nowej łąki, dalej od lasu. Co wy na to?
– To dosyć okrutne – powiedziała powoli najstarsza z białych owieczek ale szybko dodała – jednak czy mamy inne wyjście?
Właśnie! Innego wyjścia nie było. Owieczki uczepiły się tej myśli. Po prostu w tej sytuacji jest to jedyne rozwiązanie. I tyle.
Zielona owieczka spokojnie gryzła zieloną trawę nie mając pojęcia jaki los przeznaczyły jej białe i czarne koleżanki. Chyba nawet nie uwierzyłaby w takie okrucieństwo gdyby ktoś jej o tym powiedział. Bo kto by uwierzył? Kto by uwierzył, że to, że jest zielona, tak bardzo wszystkich uwierało? Tak bardzo, że postanowiły ją poświęcić. Wydać wilkowi. A przecież dla owieczki nie ma nic gorszego na świecie niż spotkanie z tym drapieżnikiem.
Plan był gotowy. A zielona owieczka nic nie przeczuwała. Mimo, że urodziła się w pięknym zielonym kolorze, czuła się jedną z białych i czarnych owieczek. Nigdzie nie mogłaby czuć się bezpieczniej. Przecież poza kolorem nie różniły się absolutnie niczym. I teraz też czuła się bezpieczna. Ze swoim stadem.
A czarne i białe owieczki uruchomiły cały swój spryt (a trzeba zaznaczyć, że nie miały go zbyt wiele) żeby wilk, który przyjdzie tu w nocy zapolować, natknął się od razu na zieloną owieczkę.
W nocy księżyc jasny i okrągły jak lampion zawisł na niebie. I z góry spoglądał na świat. Trochę posępnym okiem. Bo przecież z góry widzi się więcej i także to czego by się widzieć nie chciało. Wilk, który przyszedł na łąkę ze swojego lasu bez trudu rozpoznał z daleka stado owieczek. Czarnych i białych. Stłoczonych tak blisko jedna obok drugiej, że chyba nawet mucha nie przecisnęła by się pomiędzy nimi. Ale oto jest jedna, która nie zdołała schować się w stadzie. Śpi zupełnie osobno. Czyżby była tak głupia? Bezmyślna? Czy nie słyszała o złym wilku, który pożera owce? Co za głupia owca! Ale tym lepiej dla wilka! Już sobie winszował łatwego łupu. I cieszył na myśl o smacznej kolacji.
Lecz kiedy podszedł bliżej stanął zdumiony. Co to ma być??? Czy to owca na pewno? Dlaczego jest zielona? Czyżby była zepsuta?
Zielona owieczka tymczasem przebudziła się i dostrzegła wilka krążącego w pobliżu. Zorientowała się, że czarne i białe owieczki zostawiły ją tutaj na pastwę losu. I że jej czas jest już prawdopodobnie policzony.
Wilk jednak uruchomił wszystkie znane i dostępne mu instynkty. Nigdy dotąd nie spotkał zielonej owieczki. Nie wyglądała apetycznie. Możliwe, że jest trująca! Nie powinien chyba ryzykować.
Kompletnie skołowany popatrzył jeszcze w stronę owieczek skupionych obok siebie w dalszej części łąki. Czy to głód, czy ta nietypowa sytuacja, a może księżyc, którego blade światło obejmowało całą łąkę i sprawiało, że zdawała się zielono niebieska… w każdym razie w tej chwili wydało się wilkowi, że wszystkie owieczki na łące są zielone. Jak tamta, która oddzieliła się od stada. I chociaż było to nieprawdopodobne to jednak ryzyko było zbyt duże jak na jednego wilka. Nie zamierzał tego sprawdzać. Dość miał już na dzisiaj. I zupełnie stracił apetyt. Wrócił do lasu i więcej się nie pojawił.
Rano czarne i białe owieczki wstały w bardzo dobrym nastroju. A w ciągu dnia dotarły wieści z okolicy. Że wilk wyprowadził się z lasu. A przedtem opowiedział wszystkim o stadzie zielonych jak trawa owieczek, które zamieszkują pobliską łąkę. I że najlepiej się tam nie zbliżać. I zostawić je w spokoju. Bo jeszcze ktoś się czymś zarazi.
Owieczki zdumione były takim obrotem spraw. Najpierw było oburzenie. Przecież wcale nie są zielone!!! Jak można było opowiedzieć takie bzdury. Czy całkiem ślepy był ten wilk? Potem jednak się uśmiały. Bo śmiesznie to wszystko wyszło. Bez żadnego planu. Wydały mu się zielone i stracił apetyt! Że też same nie wpadły na to, żeby się trochę ubarwić! W końcu przyszła chwila refleksji…
No tak, nie pomyślały o zmianie koloru bo przecież nie zaakceptowały zielonej owieczki. Jej obecność była im niemiła niemal tak jak obecność wilka w pobliżu. A przecież wilk był okrutny i zjadał owce. A zielona owieczka nic nikomu nie zrobiła i była w zasadzie taka jak one. Tylko… zielona.
I na sam koniec poczuły wstyd. Że chciały wydać na pożarcie wilkowi zieloną owieczkę. Że przekreśliły ją całkiem i nie dały szansy. A zupełnie przypadkiem dzięki niej ocalały. Przynajmniej tym razem.
– Przyjmijmy ją do naszego stada – zarządził najstarsza czarna owieczka – jest przecież jedną z nas. Niczym się nie różni. Poza kolorem!
– Przygarnijmy ją – mówiła najstarsza biała owieczka – zasługuje na to.
– No i zielony to całkiem ładny kolor – odezwała się jedna z młodszych owieczek. I tym razem był to przebłysk inteligencji. Chociaż może nie jakiejś wielkiej.
Tymczasem zielona owieczka zniknęła. Przepadła bez śladu. A tak faktycznie to po prostu poszła sobie. Przed siebie. Szukając bratniej duszy na wielkim i nieprzyjaznym świecie. Jej zielone serce zostało zranione. Co by było gdyby wilk nie był taki wybredny? I pożarł ją, tak jak to zaplanowały czarne i białe owieczki? Czy tak się postępuje? Na pewno nie!
Białe i czarne owieczki zostały na swojej łące z niezbyt mądrymi minami. Straciły swoją szansę na to by mieć w stadzie kogoś wyjątkowego. Niepowtarzalnego. A przy okazji na to, żeby porządnie się zachować. I ta okazja pewnie się już nie powtórzy. Chociaż na pewno była to ważna lekcja w ich życiu i oby nie poszła na marne. I nie ma co się tłumaczyć brakiem inteligencji! Bo na to, żeby być porządnym wcale nie potrzeba jej wiele. Wystarczy trochę.
Jeśli spotkacie na swojej drodze zieloną owieczkę, nie śmiejcie się. Ani nie patrzcie podejrzliwie. Bo zieleń to naprawdę, obiektywnie i bez wątpienia piękny kolor. To kolor łąki. Lasu. Liści i trawy. Ma tyle różnych odcieni. I każdy piękny. To kolor, który uspokaja. I zwiastuje wiosnę.
Kto wie czy nie jest to najpiękniejszy kolor na całej Ziemi.
Ale przede wszystkim to kolor nadziei. Na to, że jest w nas więcej dobroci i tolerancji niż sami podejrzewamy. Tylko może nie zawsze od razu o tym wiemy. I nie możemy się tego tak bardzo bać. Bo to cechy, które zbawiają ten świat. A nie odwrotnie.