Pomarańczowe Słońce biegnie za pociągiem troszkę zasapane. Już niedługo zarumieni się, jak jabłko i dotknie cienkiej linii horyzontu. A potem niepostrzeżenie zniknie całkiem aż do wczesnych godzin porannych. Milo tylko na chwilę podniósł białą głowę i otworzył oczy. Ale zaraz potem wsunął się całkiem pod siedzenie i jego głowy nie było już widać.
W końcu Słońce zniknęło. Pozostawiając po sobie czerwono-pomarańczową plamę. Jak rozlana w pośpiechu i niechcący farba. Na ziemi, na mijanych przez pociąg polach i łąkach wszystko zrobiło się bladoróżowe i lekko jakby rozmazane.
Na czym polega uroda niektórych ludzi? Nie chodzi o takie oczywiste rzeczy. Widoczne od razu. Jak piękna twarz. Piękna twarz to jeszcze nie uroda.
Uroda i piękno to coś nieuchwytnego. Jest w życzliwym spojrzeniu. W ciepłym głosie. W uśmiechu. W pewnego rodzaju delikatności, która pochodzi z wnętrza.
Ale też na przykład w piegach. I nieco niesfornej fryzurze. Zanim spod powiek ucieknie mi jego uroda chciałabym opisać ją jak najwierniej. Zwłaszcza tę, która była w głosie i sposobie zachowania. Czyli właśnie – pochodzącą gdzieś ze środka.
Milo był dużym psem. Chociaż miał dopiero dwa lata. Z wiekiem przybędzie mu jeszcze puszystej białej sierści, której już i tak ma bardzo dużo. Dzięki temu jest miękki jak poduszka. I przypomina nieco chmurkę. Białą i kudłatą.
Milo był piękny niezaprzeczalnie. Wystarczyło raz spojrzeć na niego. I od razu chciało się spojrzeć drugi raz. Bo trudno było nie patrzeć. Biały jak śnieg. Wyprostowany na czterech puchatych łapach. Spokojny i cichy. Zupełnie jakby spłynął na ziemię prosto z nieba, gdzie na co dzień kołysał się lekko jako biała chmura. Z której nigdy nie pada deszcz. Od tego są chmury w innym kolorze.
Jego pan też był piękny. Nie pamiętam koloru oczu, ale jestem jakoś pewna, że były niebieskie. Szczupła twarz opalona. Nos piegowaty. Wysoki i wyprostowany. Z włosami trochę niesfornie sterczącymi na czubku głowy.
Ale nie w tym była rzecz.
Tylko w czymś zupełnie innym.
Ten pociąg spóźnił się bardzo mocno. 40 minut to przecież dużo. Może dlatego teraz gnał przed siebie tak szybko, że nawet pomarańczowe słońce zmęczone i zdyszane w końcu dało za wygraną. I zniknęło za horyzontem. Wyczerpane po długim biegu.
Pociągi niestety często się spóźniają. I zawsze jest to trochę denerwujące. Bo nie powinny. Na peronie mnóstwo ludzi. Przestępują z nogi na nogę. Popijają kawę z kartonowych kubeczków. Wypatrują gdzieś tam daleko – tam skąd biegną tory – pociągu, który nie pojawia się jednak.
Gdzieś tam pomiędzy nimi na tym szarym peronie pojawia się dwóch niechcianych pasażerów: Zniecierpliwienie i Frustracja. A ci dwaj potrafią nieźle namieszać. I podróż, która miała być miła i przyjemna, może taka po prostu nie być.
W takich chwilach – i w takim towarzystwie (Zniecierpliwienia i Frustracji 😏) to, co zawsze wydaje się super i miłe – nagle przestaje takie być. Na przykład smak kawy w kartonowym kubeczku. Z rozpuszczoną na dnie słodką warstewką cukru. Którą można zjeść łyżeczką. Lub gołębie łażące po peronie – śmiesznie wysuwające do przodu głowy przy każdym małym kroczku. Zielono-fioletowe. Albo chociażby kolorowe pociągi. Jak różnobarwne smoki. Z łoskotem wjeżdżające na peron. Głośne i piękne.
Wszystko to traci nagle urok. I uszy człowiekowi rosną jak u wilka. Żeby tylko dosłyszeć komunikaty o kolejnych minutach spóźnienia! I wpatruje się człowiek w czarną bezduszną tablicę nad głową, na której ciągle nie wyświetla się informacja o wyczekiwanym pociągu. No i jeszcze te tory, biegnące z daleka. Cienkie nitki plączące się ze sobą. Na których wciąż nie pojawia się pociąg…
Cierpliwość zaraz zawiedzie. Złość wszystko zepsuje. I wtedy już nawet najmniejszy szczegół może wywołać kłótnię. Awanturę nawet! Tak, tak!
– A proszę się tak nie pchać! Gdzie z tą walizą?!
– Przepraszam, ale to moje miejsce, proszę się przesiąść!
– Proszę nie blokować korytarza! Ludzie chcą przejść!
… i takie tam, różne…
Ale wtedy nagle pojawia się on. Z tym swoim pięknym psem. Białym jak śnieg. Miękkim jak puch. Dostojnym i spokojnym.
I on też jest bardzo spokojny. Pogodny. Mówi łagodnym głosem. Lekko się uśmiecha, przepraszająco. Ma bardzo dużo bagażu – wysoki plecak i dwie duże torby. I pieska. Ale piesek nie gryzie. Będzie grzeczny. Czy mógłby zostać z nim w tym przedziale? Bo nie ma jeszcze biletu i miejscówki.
Oczywiście, że nie ma. Przecież nie jest zwykłym pasażerem. Z całą pewnością.
Oczywiście, że może! Przecież jest taki miły. I ma takiego pięknego psa!
Złość i Zniecierpliwienie, Frustracja i chęć kłótni – zniknęły. Wszyscy uśmiechają się do Milo. Tak się wabi. Głaszczą go i zachwycają nim. W przedziale mała dziewczynka mówi do mamy: “Nazwę go Chmurka”. Z korytarza do przedziału zaglądają ludzie, pokazując go sobie i uśmiechają się szeroko.
Można ruszać. Można się już nie spieszyć. Tylko usiąść wygodnie. To będzie przyjemna podróż. Przynajmniej w tym wagonie. Spokojna i miła. Chociaż się nie zapowiadała.
Przez całą niemal podróż Milo śpi smacznie pod szerokim siedzeniem. Nikomu nie zawadza. Czasami tylko podnosi głowę i rozgląda się ze spokojem po podróżnych, siedzących w przedziale. Wtedy jego piękny pan podaje mu wodę do picia albo psią przekąskę. I głaska go czule. I przemawia do niego serdecznie.
W przedziale atmosfera jest miła, wszyscy czują się tak, jakby ten piękny pies należał trochę też do nich. Wszyscy z życzliwością patrzą na jego pięknego pana.
Podróż mija szybko. Pozostali podróżujący tym wagonem również nastroje mają dobre. Zapomnieli już o opóźnieniu pociągu. Patrzą przez okno na pomarańczowe słońce, zdyszane od biegu. A poza tym – pociąg gna lekko po szynach i wkrótce odnajdzie zgubione gdzieś w drodze 40 minut. I wszystko będzie dobrze.
I tak właśnie, w prosty sposób, zwyczajna podróż stała się niezwykła.
Jak dobrze było znaleźć się właśnie w tym pociągu. Właśnie w tym wagonie.
Bo właśnie nim podróżują Milo i jego pan. Jak przybysze ze świata życzliwości. Grzeczni i spokojni. Cierpliwi. Nie zważający na opóźnienia. Na tłok w pociągu. Na kwaśne miny spieszących się podróżnych. Urodziwi. I nie o tę urodę zewnętrzną tutaj chodzi. Tylko tę ze środka. Z duszy? Z serca? Z czegoś jeszcze, co trudno określić? Co sprawia, że nie można od nich oderwać oczu. I chce się z nimi podróżować nawet wiele godzin.
Zbawiciele tej podróży. Zbawiciele świata, który tak bardzo potrzebuje więcej takich jak oni dwaj. I w wielu innych miejscach. Każdego dnia i o każdej porze. Nie tylko na tym akurat peronie. Nie tylko w tym akurat spóźnialskim pociągu.
A kiedy pociąg dojeżdża w końcu do celu podróży mała dziewczynka kuca obok Milo i głaska go powoli:
– Popatrz, mamo – mówi – w ogóle nie przeszkadzał. Tylko pomógł. Prawda?
Prawda! Wierzcie mi, że tak.
I to już koniec bajki. Zła bajka? Nieciekawa? Jeśli tak, to tylko dlatego, że czasami brakuje słów i talentu, żeby opisać pewne rzeczy. Ale zapewniam Was – gdybyście podróżowali ze mną tym pociągiem poczulibyście się jak w bajce :).