Pewnego razu był sobie śmieszny stoliczek. Na czterech chudych i prostych nogach. To, że były proste, ma niebagatelne znaczenie. Ale o tym nieco później. Tymczasem śmieszny stoliczek stał w kącie pokoju, bardziej dla ozdoby, albowiem na co dzień nikt go do niczego nie używał. Stał pod samym oknem i często tęsknie spoglądał na nie. Za oknem był świat. Czyli coś, o czym śmieszny stoliczek nie miał bladego pojęcia. A jednak w tym słowie był magnes, który sprawiał, że stoliczek nie myślał o niczym innym.
– Stoję tutaj bezużytecznie – wzdychał nieraz do stojącej obok dębowej komódki – czyż nie mam nóg? I czy nie służą one do przemieszczania się? Czy nie mógłbym ich użyć i pójść w świat?
Komódka prychała kpiąco i odpowiadała:
– Też mam nogi, ale nigdzie się nie wybieram. Mam je po to, żeby na nich stać. I ty swoje także masz właśnie po to.
– Ale twoje nogi są krótkie i – wybacz mi, proszę – zakrzywione. A moje są długie i proste. Idealne do chodzenia! Czyż nie?
Kredens, który stał pod przeciwległą ścianą zatrząsł się, śmiejąc się cicho. I wszystkie szklaneczki i kieliszki, które mieszkały w jego brzuchu, zadzwoniły jak tysiąc małych dzwoneczków.
– Masz rację – mówił kredens – stoliczku, twoje nogi są piękne i proste. Teoretycznie mógłbyś na nich daleko zajść. Ale sam powiedz, dokąd ty byś poszedł? Co taki śmieszny stoliczek robiłby w tym wielkim świecie?
Śmieszny stoliczek pociemniał ze złości słysząc te słowa. Od środka gładkiego blatu aż po końce swoich długich, prostych nóg.
Może teraz wyjaśnię, że nazywano go śmiesznym stoliczkiem właśnie dlatego, że był takim stoliczkiem trochę bezużytecznym. Takim bardziej dla ozdoby. Być może kiedyś ktoś kupił go w jakimś konkretnym celu. Lub podarował komuś jako rzecz, która może być w domu przydatna. A może od początku miał być tylko ozdobą kąta, w którym stał?
W jadalni stał duży drewniany stół, przy którym jadano posiłki. W saloniku, przed pluszową kanapą, stała niska ława ze szklanym blatem i na niej podawano ciasto a kryształowe talerzyki i malutkie porcelanowe filiżanki z kawą i herbatą dodawały jej splendoru i urody.
W pokoju był też stolik do gry w karty, zabytkowy. Po pradziadku. Jego również nie używano już dawno, ale był chlubą właścicieli. Darzono go wielkim szacunkiem i mówiono gościom z dumą:
– To jest stolik do gry w karty. Teraz już się takich nie używa. Ale niegdyś tak. To stolik po pradziadku. Cenna rzecz!
Nawet stół kuchenny, szeroki i nieco odrapany, na krótszych, grubych, masywnych nogach, był szanowany w domu. Bo można było na nim postawić siaty z zakupami. Lub zjeść przy nim na szybko kanapkę z serem, używając zamiast talerza deski do krojenia. Lub też – o szczęściarzu prawdziwy! – rozwałkować na nim ciasto! Obsypując jego blat białą mąką. I przy okazji – cukrem pudrem.
Jakże chciałby śmieszny stoliczek wyrwać się stąd, gdzie nikt do niczego go nie potrzebował. I nigdy nie rozsypywał na jego blacie przez przypadek cukru. Jego nogi długie i proste na pewno dałyby radę ponieść go w dal. Dokądkolwiek.
Na dębowej komódce stała niewielka figurka. W kształcie małej sikorki i nawet brzuszek miała pomalowany żółtą farbką. Wyglądała jak żywa! Ale oczywiście nie była prawdziwą sikorką i na pewno nigdy nią nie będzie. Była dosyć stara, by widzieć i słyszeć już niejedno. Dlatego z sympatią, ale i pobłażliwością słuchała o marzeniach śmiesznego stoliczka.
– Ja też nikomu do niczego nie jestem przydatna – mawiała – a jednak jestem tu wiele lat. I jestem tu tylko dla ozdoby, chociaż pojęcia nie mam co i w jaki sposób miałaby ozdabiać taka stara i nieprawdziwa sikorka. Ludzie mają swoje sentymenty. Dziwactwa. Ale przecież wciąż tu jesteśmy. I to jest najważniejsze.
– Ale moje nogi – zaczął śmieszny stoliczek – na co mi one, jeśli nie mogę ich użyć? I dość mam stania w tym kącie. Po prostu. I już!
– Rzeczywiście jesteś śmieszny – zaśmiała się sikorka – ja też mam skrzydła i nigdy na nich nie polecę. Bo nie są prawdziwe. A ty masz nogi i owszem – używasz ich co dzień. Przecież na nich stoisz.
– Ale moje nogi są prawdziwe – szepnął śmieszny stoliczek i do końca dnia już się nie odzywał.
Dni mijały. Jedne podobne do drugich. Niemal identyczne. Wszystkie stoły w domu każdego dnia brały udział w życiu, tylko śmieszny stoliczek stał w swoim kącie i wzdychał. I patrzył tęsknie w stronę okna.
Bo nawet nie zależało mu już na tym, żeby być użytecznym. Tylko na tym, żeby coś zmienić. Żeby coś przeżyć. Nawet jeśli miałby to być jeden jedyny dzień w życiu inny niż wszystkie. Nawet gdyby potem miał już do końca życia stać w tym kącie, na swoich czterech prostych nogach i być śmiesznym, bezużytecznym stoliczkiem.
Któregoś poranka w domu od rana panowało wielkie poruszenie. Kręcono się tu i tam, z miejsca na miejsce przenoszono jakieś pakunki. Harmider był przy tym straszny. W końcu zaczęto przesuwać meble. Słychać było zewsząd szuranie po podłodze. Niektóre były bardzo ciężkie i niełatwo było je ruszyć.
– Te duże czymś przykryjemy – ktoś krzyknął – a mniejsze wystawi się na dwór. I już.
Kiedy śmieszny stoliczek usłyszał te słowa miał ochotę podskoczyć.
– Słyszałaś? – odezwał się do sikorki – to szansa dla mnie.
– Ależ stoliczku – odparła sikorka – twoje nogi nie…
Niestety tylko tyle zdołał usłyszeć, bo ktoś w tym momencie chwycił ją i włożył delikatnie do pudełka. Stoliczek mógł tylko domyślać się, co takiego chciała mu powiedzieć.
Wielkie poruszenie trwało w domu przez kilka dni. Stare meble drzemały pod białymi płachtami materiału, wszędzie piętrzyły się pudła i pudełka z książkami, bibelotami i naczyniami różnego rodzaju. Lżejsze meble, jak krzesła, stołeczki czy śmieszny stoliczek z kąta w pokoju, zostały wyniesione z domu na zewnątrz, na taras, i tam miały przeczekać remont, który wkrótce miał się skończyć.
Po kilku dniach wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Salon i pokój zapełniły się znowu meblami i przedmiotami. Wszystko wyglądało jeszcze piękniej i dostojniej w odświeżonych pomieszczeniach. Ciemny kolor mebli odcinał się pięknie od odmalowanych ścian. Wszystkie szklaneczki i kieliszki stały w brzuchu kredensu w równych rządkach. I ani drgnęły. Mała sikorka wytarta z kurzu i nawet troszkę wypolerowana miękką szmatką wróciła na swojej miejsce na komódce.
Wszystko było jak dawniej, ale jeszcze lepiej! Bo było czysto i lśniąco. I na początku nikt, zupełnie nikt nie zauważył, że jednak nie do końca wszystko jest tak, jak było …
Otóż w pewnym kącie pokoju czegoś brakowało. I kiedy ktoś dłużej zatrzymywał się w tym miejscu, stwierdzał z całą pewnością, że to już nie był ten sam kąt co dawniej. Tylko co takiego się zmieniło? Na początku nikt nie mógł skojarzyć. Zupełnie nie.
Aż któregoś dnia jeden z mieszkańców domu, o miłym damskim głosie, wykrzyknął:
– Wiem! Wiem już czego brakuje! Nie ma tego śmiesznego stoliczka! Na takich długich, prostych nogach. Stał zawsze tam, w kącie. Co się z nim stało?
Wszystkie meble, jakby ktoś wyrwał je właśnie z głębokiego snu, spojrzały jednocześnie w stronę kąta pokoju i dopiero teraz to zauważyły. Faktycznie, nie ma go! Dębowa komódka zdębiała kompletnie. Mała sikorka z żółtym brzuszkiem wyprostowała się i patrzyła zdumiona.
– Rzeczywiście – odpowiedział ktoś o męskim głosie – stał tam taki śmieszny stoliczek. Ale przecież chyba nikt go nie używał?
– Nie – odpowiedział smutno damski głos – ale to był mój ulubiony stoliczek, był ozdobą tego kąta. Jak myślisz, gdzie może być?
– Nie mam pojęcia – odparł głos męski – wszystko zostało wniesione z tarasu do domu po remoncie. Chyba nikt nie wyrzucił go przez przypadek? W czasie remontu czasami gubią się rzeczy. Ale to przecież stolik, a nie igła…
A potem, żeby pocieszyć smutną właścicielkę miłego damskiego głosu dodał:
– A może dokądś sobie poszedł? W końcu miał nogi! Nawet cztery! – i roześmiał się bardzo głośno.
Właśnie! Może? Może właśnie tak zrobił? Przecież o tym właśnie marzył. Mała sikorka spojrzała w okno zamyślona. Oczami wyobraźni zobaczyła śmieszny stoliczek na czterech prostych nogach, wędrujący drogą przed siebie. Szczęśliwy i wreszcie spełniony. Bo właściwie dlaczego by nie? Dlaczego zawsze wydaje nam się, że pewne rzeczy są z całą pewnością niemożliwe! A tymczasem może właśnie jest odwrotnie? Może wszystko jest możliwe, ale większości z nas nie chce się tego sprawdzić? No, czy nie tak?
p.s. Sprawa zaginięcia śmiesznego stoliczka nigdy się nie wyjaśniła. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. Czy ktoś przez przypadek wyniósł go na śmietnik? Czy może ktoś go ukradł? Tylko po co komu taki stoliczek? Nie, to raczej wykluczone.
Ale jedno jest pewne – w kącie pokoju brakowało śmiesznego stoliczka. Naprawdę był jego ozdobą. A teraz ten kąt zrobił się pusty i smutny. I żaden stół z salonu, przy którym jadano, czy ława ze szklanym blatem, albo stół kuchenny na masywnych nogach, ani nawet stolik do gry w karty po pradziadku nie były w stanie tego zmienić. Nikt nie mógł zastąpić śmiesznego stoliczka, nawet gdyby bardzo chciał. Bo to by już nie było to samo. I tyle.