– Hej, Dwudziesty! Co słychać? Jak poszło? Czy masz mi coś do przekazania? Kilka słów na dobry początek? – Dwudziesty Pierwszy rozsiadł się wygodnie w obszernym pluszowym fotelu i uśmiechnął się szeroko. Miał na sobie jasne, lekkie ubranie, jasne włosy sięgały mu do ramion i wyglądał naprawdę bardzo młodo. Młodo i beztrosko.
– Na dobry początek … – Dwudziesty zawiesił głos – życzę ci wszystkiego dobrego – po czym odwrócił się do niego plecami i próbował zapiąć niewielką, podniszczoną walizkę.
– To banał, nic nie oznacza. Pytam o konkrety. Jakieś wytyczne, dane – powiedział władczym tonem Dwudziesty Pierwszy. Siedząc w tym dużym, miękkim fotelu poczuł się chyba jak król.
– To nie do końca tak powinno działać – odparł Dwudziesty i wcale nie miał na myśli zapięcia walizki, z którym w końcu udało mu się uporać – zaczynasz z czystą kartą, robisz co i jak chcesz.
– Myślałem, że po koleżeńsku wesprzesz mnie jakoś, coś podpowiesz.
– Ale w jakim celu? – zapytał Dwudziesty – chodzi o to właśnie, żebyś mógł zacząć właściwie od nowa, tak, jak chcesz. Jeśli ci opowiem, jak było i ile spraw zostało nie załatwionych, skupisz się na tym i na pewno nie będzie lepiej. A chyba wszystkim chodzi zawsze o to tylko, żeby było lepiej.
Dwudziesty usiadł ciężko na krześle, stawiając obok na podłodze walizkę. Miał na sobie bardzo długi, nieco pognieciony płaszcz, ciężkie buty, a na głowie znoszony kapelusz. Z kieszeni płaszcza wystawał kawałek czegoś, co wyglądało na pierwszy rzut oka, jak fragment chusteczki do nosa.
– Powinieneś zacząć od zera. Ja też tak zaczynałem. I na początku szło naprawdę dobrze. Dużo planów, dużo postanowień, perspektyw. A potem … – Dwudziesty machnął ręką i skrzywił się z niesmakiem. Dwudziesty Pierwszy teraz zauważył ciemnawe cienie pod jego oczami. Dwudziesty wyglądał na bardzo zmęczonego. Dwudziesty Pierwszy zastanawiał się …
– … czy też będziesz tak wyglądał przed odejściem? – Dwudziesty odczytał jego myśli – tego nigdy się nie wie. Możliwe, że nie. Może w ogóle się nie zmienisz, bywało i tak. Jeśli wszystko pójdzie dobrze odejdziesz w być może nico tylko znoszonych butach. Ale wciąż niemal tak świeży i lekki, jak dziś – Dwudziesty uśmiechnął się pod nosem być może nieco zbyt cynicznie.
– Posłuchaj – powiedział nagle Dwudziesty Pierwszy – wiem, że masz większe doświadczenie. To znaczy – masz je w ogóle, a ja wcale. Ale to nie oznacza chyba, że musisz się wywyższać! Jutro zaczynam, to dla mnie zupełnie nowa sytuacja. I wiesz co? Poradzę sobie! Może nawet lepiej niż ty! Bo może jestem lepszy od ciebie? Przecież to niewykluczone! Ty swoje zrobiłeś. Na pewno starałeś się, jak mogłeś. Domyślam się, patrząc na ciebie, że chyba nie było jakoś szczególnie wesoło. Ale przecież ze mną może być inaczej? Może, prawda?
Dwudziesty Pierwszy patrzył butnie na Dwudziestego. Nie miał zamiaru poddawać się. W końcu każdy jest sobą i nikt na nikogo nie musi się oglądać. Jeden żyje tak, drugi inaczej. Wcale nie trzeba nikogo się radzić i dopytywać o różne rzeczy. Można to zrobić na przykład z grzeczności, ale wcale się tym nie przejmować.
Dwudziesty westchnął ciężko. Przez jakiś czas przyglądał się swoim butom, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Potem spojrzał na swoją podniszczoną walizkę.
– Wydaje się niewielka, ale jest ciężka – powiedział nagle, jakby do samego siebie – a może to ja po prostu mam mniej siły? Może ktoś inny w ogóle nie poczułby ciężaru? To całkiem możliwe.
Dwudziesty Pierwszy przyjrzał się walizce. Faktycznie była niewielka i wcale nie wyglądała na ciężką. Ale nie zamierzał tego sprawdzać. To nie jego walizka, więc nie jego sprawa.
Nagle Dwudziesty podniósł głowę. Jego twarz w jednej chwili zupełnie się odmieniła. Wyglądał teraz dużo młodziej i w dodatku uśmiechał się przyjaźnie.
– Słuchaj – powiedział pojednawczym tonem – nie chciałem tak cię potraktować, zupełnie zapomniałem o dobrych manierach. Nie martw się, będzie wszystko tak, jak ma być. Sam się przekonasz. Jesteś młody, silny, masz dobre nastawienie – nastawienie to podstawa! I tego się trzymaj.
Dwudziesty Pierwszy spojrzał na niego badawczo, ale tym razem nawet cień cynizmu nie pojawił się na twarzy Dwudziestego.
– A czy cokolwiek mi podpowiesz? – zapytał tym razem już mniej pewnie – na co mam się nastawić? Na co przygotować?
– Nie – odparł Dwudziesty – nie mogę. Nie dlatego, że mi również nikt nic nie podpowiadał i sam musiałem sobie radzić. Tylko dlatego, że po prostu zupełnie nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. Na każdego z nas czeka coś innego. Czasami zupełnie innego, niż na tych, co byli przed nami i tych, co będą po nas. Dlatego wszelkie konkretne rady i wskazówki po prostu nie istnieją. Ale … – Dwudziesty zawahał się i spojrzał jeszcze raz na swoją walizkę – jedno mogę ci powiedzieć.
Dwudziesty Pierwszy wstał z pluszowego fotela i trzymając ręce w kieszeniach jasnych spodni podszedł do Dwudziestego. Jego postawa nie miała w sobie nic lekceważącego. Po prostu miał tak lekką głowę i duszę, że niemal unosił się parę centymetrów nad podłogą. Nic mu nie ciążyło, nie przytłaczało go. Dlatego wsunął ręce do kieszeni beztrosko, na luzie. A nie dlatego, że nie interesowało go to, co miał do powiedzenia Dwudziesty.
– Jest mnóstwo dobrych recept na to, żeby dawać sobie radę nawet w najtrudniejszych sytuacjach – zaczął Dwudziesty – i dobrze jest mieć je zawsze przy sobie. Naprawdę pomagają, przynajmniej niektóre z nich. Ale jeśli chodzi o sposoby – to już jest sprawa indywidualna. Każdy musi znaleźć swój. I musi go znaleźć sam.
– Sposoby na co? – zapytał Dwudziesty Pierwszy.
– Sposoby na psikusy losu!
– Psikusy losu? – zdziwił się Dwudziesty Pierwszy – mówisz do mnie, jak do przedszkolaka! – obruszył się.
– Nie – odpowiedział Dwudziesty – po prostu tak je nazywam. To jedna z recept! – uśmiechnął się znacząco i mrugnął do Dwudziestego Pierwszego porozumiewawczo.
Po tych słowach wstał z krzesła, podniósł z podłogi z pewnym wysiłkiem swoją podniszczoną walizkę i stanął przed Dwudziestym Pierwszym wyprostowany. Teraz wyglądał jeszcze inaczej. Już nie tak młodo i radośnie, jak kilka chwil temu. Ale cienie pod oczami zniknęły i już nie wydawał się tak bardzo zmęczony. Zrobił kilka kroków w stronę drzwi, nad którymi ktoś umieścił wyraźny napis: Wyjście. Nagle z kieszeni wypadło mu coś, co przez cały czas wystawało z niej i wyglądało na pierwszy rzut oka jak chusteczka do nosa. Dwudziesty schylił się i podniósł to z podłogi. Nie była to wcale chusteczka, tylko maseczka, taka, jaką noszą chirurdzy podczas operacji.
– A to co? – zdziwił się Dwudziesty Pierwszy – po co ci to? Zostałeś lekarzem?
– To? – Dwudziesty przyjrzał się podniesionej z podłogi maseczce i uśmiechnął kwaśno – to jest jeden z psikusów losu. Zrobił kilka kroków naprzód, nagle jednak zatrzymał się i zwrócił jeszcze raz do Dwudziestego Pierwszego: – Na wszelki wypadek też taką sobie spraw, może ci się przydać. Chociaż – machnął ręką po raz drugi tego dnia – w sumie nikt nie wie, co tam ci się przyda. Sam się przekonasz – po czym westchnął i rozpłynął się powoli w drzwiach, które były wyjściem. A wraz z nim jego pognieciony płaszcz, znoszony kapelusz i podniszczona walizka.
Dwudziesty Pierwszy stał przez chwilę zamyślony i patrzył w te drzwi jakby miały do niego zaraz przemówić. Po chwili jednak otrząsnął się, wyprostował, wygładził jasne, lekkie ubranie, które miał na sobie i odrzucił do tyłu długie włosy. Po czym bardzo lekkim krokiem podszedł do drzwi, nad którymi ktoś umieścił wyraźny napis: Wejście. Otworzył je szeroko i w tym momencie do pokoju wpadło jasne światło, które sprawiło, że Dwudziesty Pierwszy wyglądał teraz tak, jakby miał na sobie strój z brokatem. W tej chwili zapomniał zupełnie o Dwudziestym i ich rozmowie. I o wszystkich wątpliwościach, jakie przed chwilą przebiegły mu przez głowę. Błyszczący, dumny i z uśmiechem na twarzy przeszedł przez drzwi. Gotowy na wszystko, co go tam czeka.
Dokładnie tak, jak należy.