Pewnego razu był sobie człowiek, który nigdy niczego nie planował. Ufał dobrym zrządzeniom losu i ścieżkom, które wybierał i nigdy nic z góry nie zakładał. Lubił wędrować przed siebie. Lubił wieczorem gapić się w gwiazdy. Lubił wstawać wcześnie, ale kiedy miał ochotę pospać dłużej, to lubił sobie pospać. Nie lubił sobie niczego narzucać. Jadł to, na co miał ochotę i wtedy, kiedy czuł głód. Nie miał żadnych ustalonych pór posiłków czy przerw na kawę. Oczywiście czasami musiał zrobić coś, co wymagała od niego dana sytuacja czy zobowiązania – każdy ma jakieś, bez tego nie da się żyć w żadnej społeczności. Ale podchodził do tego ze spokojem i bez niepotrzebnych nerwów. Nerwy w życiu nie są potrzebne niemal w żadnej sytuacji. Zwłaszcza, że większość z nas ma skłonność do denerwowania się na zapas, a to jest w ogóle bez sensu.
Czuł się trochę jak liść na wietrze i dobrze mu z tym było. Chcielibyście być, jak taki liść? Czy może czujecie niepokój na myśl o braku kontroli? Ale czy – tak naprawdę – możemy mieć kontrolę nad naszym losem? Do jakiego stopnia?
Nasz bohater też niegdyś bardzo bał się utraty kontroli. Nie zawsze był taki, jak teraz. Do pewnych rzeczy dochodzi się z czasem. I całe szczęście…
Niegdyś, kiedy był młodszy, wszystko planował z zegarkiem i kalendarzem w ręku. Wszystko chciał zawsze zrobić na czas, a ten czas sam sobie wyznaczał. Pracował ciężko i jednocześnie bardzo chciał, żeby wszyscy wokół byli z niego zadowoleni. Tak jakby to w ogóle było możliwe, żeby zadowolić wszystkich. Ale przez jakiś czas to działało.
– Która godzina? Już 12?! Trzeba napełnić zbiorniki, zanim słońce nas tu nie upiecze!
– O której dziś obiad? Nie mamy czasu na opóźnienie. Zjemy punktualnie o 13.00 i do roboty.
– Jutro wyjazd. O której? O 8.00 rano? W takim razie o 7.00 będę u ciebie. Za wcześnie? Nie, nie, nie, lepiej być wcześniej…
I tak każdego dnia. Plan dnia codziennie wypełniał się ściśle i nawet wtedy, kiedy trzeba było go na bieżąco modyfikować, to i tak wszystko było jak w kalendarzu – linijka w linijkę, bez żadnych odstępstw. Jak w szwajcarskim zegarku. Lub prawie tak – bo przecież żaden człowiek nie jest maszyną, chociaż niektórzy sądzą, że powinni nią być.
Jednocześnie nasz bohater niegdyś każdego niemal dnia tęsknił za wakacjami. Codzienne obowiązki i presja, którą czuł nawet wtedy, kiedy nie wywierał jej na nim nikt, poza nim samym, sprawiały, że wakacje były jego codziennym snem, do którego tęsknił za dnia. Zaglądał w kalendarz, odliczał daty. Kiedy miał wolną chwilkę planował rzeczy, które będzie robił podczas wakacji i których nikt nie może mu odebrać. Planował czas, który będzie tylko jego własnością i zrobi z nim to, co zechce. Zupełnie tak, jakby czas obecny w ogóle nie należał do niego. To sprawiało, że kiedy zbliżał się czas wakacji, nagle odczuwał tak wielkie zmęczenie, że z początku wcale nie potrafił się nimi cieszyć. I nie bardzo umiał sobie poradzić z tym, że można już odpuścić – odłożyć zegarek, kalendarz, telefon, a może nawet czasami mapę? Trudna sprawa. Przestać kontrolować to, co wokół i dać się ponieść chwili. Czy wiecie jak bardzo trudna? Myślę, że tak.
Na wakacje czeka się często cały rok z wielkim utęsknieniem. Wakacje to według wielu osób ten czas, kiedy można zwolnić tempo, troszkę poddać się bieżącej chwili, czasami dokądś spóźnić. I nawet jeśli także podczas wakacji lubimy mieć wszystko zaplanowane i zorganizowane co do minuty, to jest to nasz plan, a nie jakiś narzucony z góry w pracy czy w szkole. Dlatego tak lubimy wakacje.
Pewnego dnia nasz bohater, który jak zwykle wszystko robił zgodnie z planem i pod dyktando zegarków i linijek, poczuł się bardzo źle. Nagle zemdliło go na widok tych wszystkich cyferek. Zrobiło mu się słabo i ciemno przed oczami. Zachwiał się i z trudem zrobił dwa kroki naprzód, chciał znaleźć jakieś krzesło lub coś, na czym mógłby się oprzeć. I wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego. Poczuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg i zaczyna spadać w dół. Bardzo to było dziwne, bo nie było w tym miejscu przedtem żadnego dołu ani dziury w ziemi, a jednak na pewno spadał i nic na to nie mógł poradzić. Na początku poczuł strach. Chciał się czegoś chwycić, ale wokół była próżnia. Pierwszy raz był w takiej sytuacji i jego myśli biegały w panice po głowie wpadając na siebie i powodując tylko wielki zamęt w głowie. Ale nagle jakby otworzyła się w niej jakaś ukryta zapadka. W tym momencie człowiek poczuł, że to spadanie jest nawet całkiem przyjemne. Nie mógł nic zrobić, nic na to poradzić, ale zamiast niepokoju poczuł, że jest lekki i wolny. Jak liść na wietrze. Oczywiście dobrze by było móc kontrolować kierunek i siłę wiatru, ale co w sytuacji, kiedy się nie da? Jakie wtedy jest rozwiązanie? Można wpaść w panikę i rozpaczać i machać rozpaczliwie rękami i nogami, ale wierzcie mi – to nie pomaga. Można też rozłożyć szeroko ręce i… płynąć na falach wiatru, czekając aż nieco zwolni lub całkiem ustanie. I w końcu porzuci nas w jakimś nowym, zupełnie nieznanym dotąd miejscu – być może w miejscu nowych możliwości? Kto to może wiedzieć.
Kiedy raz poczuje się taką lekkość, wtedy zupełnie zmienia się światopogląd. Nagle wszystko wydaje się prostsze. I wcale nie chodzi o to, żeby nagle przestać wywiązywać się ze swoich zobowiązań wobec innych, które wynikają z życia w danej społeczności – o życiu na bezludnej wyspie w gruncie rzeczy mało kto z nas marzy. Chodzi o to, żeby nie wymyślać sobie zobowiązań, które nie istnieją i których nikt od nas nie oczekuje. Albo takich, które w naszym mniemaniu przybliżają nas do jakiegoś lepszego życia, a w rzeczywistości droga do niego jest zupełnie inna.
Czy wiecie o tym, że można żyć niemal dokładnie w taki sposób, w jaki się chce? Tylko pytanie brzmi: w jaki sposób tak naprawdę chciałoby się żyć? Ile rzeczy w naszym życiu wynika z tego, czego chcemy, a ile z tego, czego wymagają od nas obyczaje, konwenanse, pewien przyjęty wokół styl życia i obawa przed tym, żeby nie odstawać od reszty? Ile rzeczy w niegdysiejszym życiu naszego bohatera wynikało z tego, czego naprawdę chciał, a ile z tego, że poddawał się prądom życia, które rządzą nami wszystkimi zupełnie nie licząc się z tym, co o tym myślimy. Zupełnie, jakbyśmy wpadali do wielkiej rzeki i nie potrafili wyrwać się z jej odmętów. Prąd niesie nas ku jakiemuś bardzo odległemu celowi i nie mamy pojęcia – czy to jest faktycznie nasz cel? Wielu z nas w ogóle się nad tym nie zastanawia, ale są tacy, których w pewnym momencie zaczyna nurtować ta myśl. I wtedy przychodzi im ochota na bardzo trudną rzecz – popłynięcie trochę pod prąd. To dopiero wyzwanie! Próbowaliście tak chociaż raz?
Życie człowieka po tym, jak zaczął spadać w dół odmieniło się dosłownie z dnia na dzień. Zrozumiał, że poprzednie nie było takie, jakiego chciał. Za dużo czasu poświęcał na planowanie i spełnianie cudzych oczekiwań. A w końcu i tak nigdy nie udawało mu się ich spełnić. Kiedyś nawet z tego powodu trochę rozpaczał. Czuł się mało zdolny, skoro mimo starań nic nie wychodziło tak, jak powinno. I skoro mimo zaangażowania w bieżące sprawy, codziennie śnił o wakacjach. Postanowił coś zmienić, póki jeszcze był na to czas.
Pewnego razu był więc sobie człowiek, który nigdy niczego nie planował. Ufał dobrym zrządzeniom losu i ścieżkom, które wybierał i nigdy nic z góry nie zakładał. Lubił wędrować przed siebie. Lubił wieczorem gapić się w gwiazdy. Lubił wstawać wcześnie, ale kiedy miał ochotę pospać dłużej, to lubił sobie pospać. Nie lubił sobie niczego narzucać. I nigdy więcej nie czekał już na wakacje. Bo mógł je mieć wtedy, kiedy tylko chciał. Czuł się wolny tak, jak czujemy się czasami podczas wakacji.
Nie. Nie o to chodzi, żeby nasze życie było wiecznymi wakacjami. Bardziej o to, żebyśmy przestali czekać na kolejne dni i tygodnie z nadzieją, że przyniosą nam coś lepszego. Bo wszystko, co dobre można mieć tu i teraz. Wystarczy odłożyć na bok to wszystko, co przeszkadza nam to dostrzec i złapać dla siebie. Wyjść ze schematów i zapomnieć o domniemanych oczekiwaniach innych. Jakich oczekiwaniach? I co z naszymi oczekiwaniami? Czy nie są ważne, a czasami nawet kluczowe dla jakości naszego życia?
A może najłatwiej jest nie mieć żadnych oczekiwań, tylko spokojnie usiąść na brzegu życia i patrzeć na nurt rzeki z ciekawością: co dziś ze sobą przyniesie? Może żaden cel nie istnieje, tylko droga, którą pokonuje się płynąc z szybkim nurtem rzeki lub pod prąd, albo też dając się nieść na skrzydłach wiatru, jak motyl, czasami przysiadając gdzieś z boku i nigdzie się nie śpiesząc. Bo przecież i tak większość rzeczy życie planuje za nas. Tak było, jest i będzie. Czy możecie się z tym nie zgodzić?