To był dziwny poranek. Wszystko działo się jakby wolniej. A przedmioty wypadały z rąk. Najpierw Nino upuścił talerz. Talerz spadł z hukiem na podłogę. Jednak wcale się nie rozbił. Ali najpierw podskoczyła zaskoczona hałasem, a potem długo wpatrywała się w leżący na podłodze talerz.
– Co tak patrzysz? – zapytał Nino – przecież jest cały. Nic się nie stało.
– Właśnie – wyszeptała Ali.
– Zdarza się, czasami upadają szczęśliwie – uśmiechnął się Nino i podniósł talerz.
Potem w powietrzu zaczął tańczyć widelec. Wiecie może jak to jest. Widelec wypada wam z rąk jakby z impetem i przez chwilę zupełnie jak w cyrku wiruje w powietrzu, zanim w końcu upadnie. Jednak widelec nie tyle upadł, co wbił się zębami w podłogę.
– Tuż obok mojej stopy! – zakrzyknął Nino – o centymetr! Taki jesteś ostry?
To było dziwne. Ale przecież też się zdarzało. Ali nie miała nastroju na żarty. Skrzywiła się patrząc na Nino.
– Znowu nie w humorze? – zapytał Nino – ostatnio często ci się zdarza. Ciągle masz ponurą minę.
– Daj mi spokój – odburknęła Ali – nie mam ochoty na rozmowę.
– Właśnie – odparł Nino – zauważyłem przecież.
Po chwili Ali zapomniała o talerzu i widelcu. Chciała już tylko wyjść z mieszkania, w którym faktycznie ostatnio wszystko ją denerwowało. Meble, dywany, poduszki i naczynia. I tańczące widelce. O rodzicach i Nino nie wspominając. Też tak czasami macie?
Jednak to był zaledwie początek bardzo dziwnych zdarzeń. W szkole Ali była zupełnie rozkojarzona. W ogóle nie mogła skupić się podczas lekcji. Ale najgorsze było to, że jej tornister był niemal całkowicie pusty tego dnia. Była pewna, że wczoraj pakowała do niego książki i zeszyty. A tymczasem nie było ich tam. Nauczyciele z niedowierzaniem kiwali głowami, a Ali zupełnie nie wiedziała co ma na to powiedzieć.
Po lekcjach wracała do domu dziwnie przygnębiona. Było chłodno – chociaż był dopiero 31 października zimno było jak w środku listopada. Ali nigdy nie lubiła listopada. Dłużył jej się przed grudniem, który przynosił ze sobą ciepły przedświąteczny nastrój. Dzisiaj czuła w powietrzu listopad – taki, jakiego najbardziej nie lubiła. Pełen smutku, mokrych liści i zimnego, huczącego wiatru wieczorami. Takiego wiatru, który w przychodzi po ludzkie dusze.
O tym, że wiatr zabiera ludzkie dusze usłyszała po raz pierwszy kiedy była mała. Leżała wtedy kilka dni w szpitalu na oddziale dziecięcym. Było nawet sympatycznie. Dużo dzieci. Na co dzień nie myślało się o tym, że wszyscy tu są na coś chorzy. W świetlicy były zabawki, gry, kredki i telewizor. A wieczorami pielęgniarki stawały w drzwiach świetlicy i opowiadały sobie niestworzone historie. Nie zważały na to, że mali pacjenci wszystko słyszą i w nocy mają koszmary. Pewnego wieczoru za oknem wiał bardzo silny wiatr. Huczał w ścianach i suficie oddziału. A zwłaszcza w nieprzyjemnej, zimnej łazience. Wtedy właśnie jedna z pielęgniarek zaczęła opowiadać, że wiatr to sługa złych mocy i że zabiera ludzkie dusze. Nie na zawsze. Czasami tylko na chwilę. Ale czasami odmienia je całkiem, a potem dopiero oddaje. Takie odmienione.
Ali przez lata nie myślała o tej historii. Teraz nagle jej się przypomniała. I w tej właśnie chwili silniejszy podmuch wiatru zerwał jej szalik z szyi. Szalik poszybował jak latawiec unosząc się dość wysoko. W końcu jednak powoli opadł na stojącą nieopodal ławkę, jakby czyjaś życzliwa ręka odłożyła go tam po prostu. Ali podeszła do ławki i niepewnie chwyciła swój szalik. Czuła się naprawdę coraz dziwniej. Chociaż przecież nie było powodu.
Wkrótce zrobiło się ciemno i na ulicach pojawiły się grupki dzieci poprzebieranych w najdziwniejsze stroje. Niektórzy mieli na sobie długie białe prześcieradła i to wyglądało niesamowicie w bladoniebieskim świetle spoglądającego z nieba Księżyca. Inni ubrani byli na czarno i ich sylwetki chwilami całkowicie ginęły w mroku. Bardziej kreatywni na czarnych strojach wymalowane mieli sylwetki kościotrupów i w ciemnej ulicy zdawało się, że to one poruszają się i spacerują po ulicach w ten wyjątkowy wieczór.
Nino też wybrał się dziś dokądś. Na pewno nie w poszukiwaniu cukierków – na to był już za duży. Raczej straszyć młodsze dzieci w jakimś dziwnym przebraniu. Razem z tym jego kolegą miewali głupie pomysły. W mieszkaniu było całkiem pusto i to było bardzo przyjemne. Ciepłe światło kuchennej lampy obejmowało jasnym kołem stół w kuchni i dawało poczucie bezpieczeństwa. Zza okna dochodziły dźwięki ulicy – dowód na to, że dookoła toczy się zwyczajne życie. Dookoła ciepłej wyspy, pełnej kolorowych dywaników, zabawnych poduszek i miękkich koców i zapachów domu. Ali zaparzyła sobie kubek gorącej herbaty i zamyśliła się nad obrusem w kratkę na kuchennym stole. “Ciekawe gdzie są rodzice… ” – przemknęło jej przez myśl, ale za moment już odpłynęła myślami w swoją stronę. W miejsca w głowie gdzie mogła być sama. Cieszyła się, że nikogo nie ma w domu. Czasami chciałaby, żeby wszyscy zniknęli. Denerwowali ją ostatnio często. Ich pytania, niepotrzebne troski, czasami pretensje. I Nino też, z tymi jego głupimi dowcipami. Czasami myślała nawet: a niech by tak zniknęli! Na zawsze! Miałaby święty spokój. Po co w ogóle ktoś wymyślił rodzinę? Ludzi, którzy ciągle kręcą się wokół ciebie i coś od ciebie chcą. Najczęściej w chwili, kiedy zupełnie nie masz ochoty na rozmowy i w ogóle kontakt z kimkolwiek. Na opowiadanie o tym, co było w szkole i jakie masz plany na popołudnie. Jakby to była ich sprawa!
– No i stało się – odezwał się nagle jakiś obcy głos z przedpokoju.
Ali zupełnie niespodziewanie poczuła dreszcz na plecach. Mogło jej się tylko wydawać, a jednak…
– Nie, nie wydawało ci się – odezwał się ponownie głos – mówię do ciebie!
Teraz już Ali nie mogła mieć wątpliwości. Ktoś był w mieszkaniu i przemawiał do niej. Głos nie był jej znany. Nie mówiąc o tym, że w ogóle nikogo nie powinno tu przecież być.
Ali powoli i niepewnie wyjrzała z kuchni do przedpokoju. Panował tam półmroku, ale nie było wątpliwości, że ktoś siedział na krześle w kącie. Szczupła postać w długim płaszczu, który sięgał do podłogi. Długie włosy spadały jej na ramiona i przesłaniały twarz. Jednak Ali była pewna, że na nią patrzy. Poczuła chłód i ścisk w żołądku.
– Cukierek albo psikus – zaskrzeczała wiedźma (bo była nią z pewnością)
– cukierków nie cierpię, ale psikusy bardzo! – i zaśmiała się bardzo głośno.
– Kim jesteś i co tu robisz? – Ali jakimś cudem zebrała się na odwagę.
– A jak sądzisz? – przedrzeźniała ją wiedźma – jestem psikusem na Halloween. A nawet więcej. Spełniam… złe życzenia. Takie, które powstają w głowach ludzi pod wpływem złości. W chwilach zdenerwowania. Tych życzeń jest naprawdę dużo i niektóre są okropne. Wierz mi – twoje życzenie, żeby zniknęli rodzice i brat nie jest najgorsze. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona – stwierdziła nagle syczącym głosem.
– Nie… – zaczęła Ali, ale nie bardzo wiedziała co jeszcze mogłaby powiedzieć. Niespodziewanie zrobiło jej się przykro. Przez te złe myśli i życzenia, które niestety pojawiały jej się czasami w głowie.
Wiedźma machnęła ręką i wyciągnęła z szerokiego rękawa fajkę. Wsadziła ją sobie do ust i w tym momencie z fajki popłynęły pod sufit obwarzanki dymu, najpierw całkiem małe, a potem coraz większe i większe. Wkrótce wypełniły cały przedpokój, a Ali zaczęło się robić niedobrze. W pewnym momencie poczuła, że coś ściska ją w pasie, a potem podrywa z podłogi do góry. Jeden z wychodzących z fajki “dymnych” krążków opasał ją jak dmuchane koło do nauki pływania i unosił nad podłogą.
– Puść mnie! – krzyknęła głośno.
Ale wiedźma znowu zaczęła się śmiać i odparła
– Muszę dokończyć zadanie i trochę tu… posprzątać.
Ali zaczęło kręcić się w głowie i w dodatku rozbolał ją brzuch. Nic już nie była w stanie powiedzieć. Tymczasem wszystkie meble i sprzęty w mieszkaniu zaczęły unosić się w powietrzu i wirować coraz szybciej i szybciej. Wiedźma wstała z krzesła w przedpokoju i wciąż trzymając fajkę w zębach zaczęła rozrzucać książki, ubrania i inne przedmioty, ze złośliwym uśmiechem chwytała też filiżanki i talerze i zrzucała je na podłogę, śmiejąc się głośno kiedy tłukły się na drobne kawałki.
– Nie rób tego – zdołała zawołać Ali – mama będzie bardzo zła. Robisz straszny bałagan!
– Twojej mamy tu nie ma – odparła wiedźma – i raczej szybko nie wróci. Możemy robić bałagan i psuć wszystko bezkarnie. Niech wszystko zniknie z powierzchni ziemi. Zgodnie z życzeniem!
Ali nagle strasznie zatęskniła za mamą i tatą. I nawet za Nino. Gdyby był tutaj na pewno rozprawiłby się z tą okropną wiedźmą! Gdzież oni są?
Tymczasem wokół wszystko wirowało i wszystko rozsypywało się w drobny mak. Podłoga pokryta była kawałkami naczyń, kartkami wydartymi z książek, ubraniami i tysiącem różnych drobiazgów. Wszędzie panował wielki nieład i Ali już nie była pewna czy to na pewno jest to mieszkanie, w którym mieszkała jej rodzina. Było zupełnie do niego niepodobne.
Nagle wiedźma chwyciła ulubioną filiżankę mamy. Taką z delikatnej porcelany, ozdobioną barwnymi, misternymi wzorami. Mama bardzo ją lubiła i odstawiała zawsze wysoko na półkę, żeby nikt jej nie potłukł. Sama ją myła i wycierała. Piła z niej białą i niebieską herbatę.
Wiedźma przez chwilę przyglądała się filiżance. A potem schowała ją szybkim ruchem do swojego szerokiego rękawa.
– Tę zabiorę – mruknęła – przyda mi się do ziółek.
W tym momencie ktoś zaczął z całych sił szarpać za klamkę drzwi do mieszkania. Ali zdawało się, że słyszy głos Nino. Nic jednak nie mogła zrobić ponieważ unosiła się pod sufitem przedpokoju po przeciwnej stronie. Nie wiedziała w jaki sposób mogłaby dostać się w pobliże drzwi.
Jednak ktoś właśnie zmierzał w tę stronę ze złowrogą miną. Ali nawet nie zdążyła krzyknąć. Wiedźma raptownie otworzyła drzwi, za którymi stał zdziwiony Nino.
– Ali! – zawołał, kiedy zobaczył swoją siostrę unoszącą się pod sufitem. Jednak nie zdążył dodać nic więcej bo w tym momencie z fajki, którą miała w ustach wiedźma wydobył się obłok, który podpłynął w stronę Nino i po chwili Nino znalazł się w czymś na podobieństwo bańki mydlanej, tylko nie tak przejrzystej i błyszczącej. Bańka – nie – bańka uniosła Nino wysoko i najpierw przepłynęła przez mieszkanie, a potem wypłynęła przez otwarte okno gdzieś w stronę wieczornego nieba. Nino patrzył przez tę bańkę na Ali smutno – a przynajmniej tak jej się wydawało.
– Nino!!! – zawołała Ali i poczuła, że dłużej nie wytrzyma – zaraz się popłacze. Poczuła jak pieką ją oczy i ściska ją w gardle – Nino!!!
– Cukierek czy psikus – mruczała tymczasem wiedźma chwyciwszy ramkę ze zdjęciem z wakacji, na którym byli wszyscy czworo – rodzice, ona i Nino – i wyrzuciła ją za okno.
Ali poczuła, że wszystko wokół zaczyna się kołysać jak łódź na wzburzonej wodzie, a ściany i podłoga mieszkania rozpływają się w jakiejś szarej mgle aż w końcu znikają zupełnie. Tak jakby szarość zrobiła sobie ucztę i pożerała wszystko.
– Mamo – zawołała smutno Ali – tato!!!
W tej chwili wiedźma chwyciła ją za ramiona i zaczęła potrząsać bardzo mocno. Śmiała się przy tym i wołała:
– Ali! Ali! Cały świat się zaraz spali!
Psikus czy cukierek, nie cierpię takich gierek! Wszystko znika, widziałaś… czy nie tego właśnie chciałaś?
Ali czuła, że zaraz całkowicie odpłynie gdzieś daleko a jej dusza wypłynie z niej i zostanie wchłonięta przez tę szarość, która pożerała wszystko wokół. I będzie pusta w środku jak jej tornister dziś w szkole. Wszystko to było bardzo dziwne. I zrobiło jej się naprawdę smutno. Strasznie tęskniła za rodzicami i Nino – nigdy w życiu tak za nimi nie tęskniła! Gdyby byli obok na pewno to wszystko by się nie zdarzyło…
– Ali, Ali… ! – wołała tymczasem wiedźma…
– Ali, Ali, obudź się… – mama lekko ściskała ją za ramię – hej, pobudka.
Obok mamy stał Nino i uśmiechał się do niej.
– Dlaczego śpisz na siedząco? – śmiał się – wygodnie tak?
Ali podniosła głowę. Cała była obolała. Rozejrzała się trochę nerwowo po mieszkaniu, ale wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Ciepłe światło kuchennej lampy obejmowało jasnym kołem stół w kuchni i dawało poczucie bezpieczeństwa. Musiała zasnąć na stole w kuchni. Wciąż bolał ją brzuch i trochę ją mdliło. Chyba z głodu, nic przecież nie zjadła po przyjściu ze szkoły. Zza okna dochodziły dźwięki ulicy – dowód na to, że dookoła toczy się zwyczajne życie. Chociaż…
– Ali! Ali! Cały świat się zaraz spali!
Psikus czy cukierek, nie cierpię takich gierek! Ali, Ali… – dobiegło gdzieś zza okna. Albo tylko jej się zdawało. Ali potrząsnęła mocno głową i wreszcie całkiem się obudziła.
– Czas na kolację – powiedziała mama, a jej głos wydał się Ali tak miły, jak nigdy – i żadnych psikusów już dziś – zaśmiała się mama nagle.
W tym momencie do mieszkania wszedł tata i wniósł ze sobą listopadowy chłód z ulicy.
– Ależ ziąb – zatarł zmarznięte dłonie – i wiatr! Ciekawe, ile dziś dusz porwie i potem odda odmienione. W końcu dziś wszystko jest możliwe…
I nagle mama, tata i Nino zaczęli się śmiać bardzo głośno. I ten ich śmiech wydał się Ali bardzo dziwny. Spojrzała na nich zaskoczona bo przypomniał jej się śmiech, który już dzisiaj słyszała. Przyjrzała się uważnie rodzicom i bratu jednak wyglądali tak, jak zawsze. Przynajmniej z zewnątrz.
Ali odpędziła szybko wspomnienie złego snu (bo to był przecież sen? ) i pomyślała o tym, jak to dobrze, że są tutaj obok. I zdaje się, że jej dusza też była na swoim miejscu. I to było najważniejsze. A ona chyba nie powinna się już niczemu dziwić po takim dniu. Naprawdę niczemu… Tak myślała, patrząc na kręcących się po mieszkaniu i rozmawiających ze sobą o czymś beztrosko rodziców i Nino. I czuła się trochę tak, jakby widziała ich po raz pierwszy w życiu…
– Ali – z zamyślenia wyrwał ją głos mamy – nie wiesz, gdzie może być moja ulubiona filiżanka? Ta porcelanowa. Nie ma jej tam, gdzie zawsze ją odstawiam. Zupełnie nie rozumiem…
– Znajdzie się – wtrącił tata zanim Ali zdążyła otworzyć usta – a jeśli nie, to kupimy nową. To tylko filiżanka!
W tej chwili wzrok Ali powędrował w stronę półki, na której zawsze stała ramka ze zdjęciem z wakacji, na którym byli wszyscy czworo – rodzice, ona i Nino. Ale ramki i zdjęcia nie było. Zniknęła tak, jak filiżanka mamy.
– Ali! Ali! Cały świat się zaraz spali!
Psikus czy cukierek, nie cierpię takich gierek! Wszystko znika, widziałaś… czy nie tego właśnie chciałaś… ?
– dobiegło w tej samej chwili gdzieś zza okna. Ali spojrzała niepewnie na Nino i na rodziców, ale wyglądało na to, że nic nie usłyszeli. Tata pocieszał mamę, która martwiła się zagubioną filiżanką. Nino przeglądał jakieś czasopismo. A Ali miała wrażenie, że te słowa na stałe już zapisują się w jej głowie i że będzie je tam słyszeć bardzo długo. Jak taki cichy głos sumienia, który co jakiś czas przypomina nam nasze grzeszki. Nie tylko te popełnione – jak małe kłamstwa lub zaniechania, ale także te tylko “pomyślane”. Każdy przecież ma czasami takie. Prawda?
I one nie są tak całkiem bez znaczenia. Jak sądzicie?
Pewnego razu był sobie czarny kot. Tak czarny, jak smoła. Tak czarny, że w ciemności w ogóle nie było go widać. Wtapiał się w nią miękko i całkowicie, a że do tego jego koci chód był właściwie kompletnie niesłyszalny, potrafił nieźle nastraszyć kogoś, kto przypadkiem się na niego natknął. Czarny jak smoła i jak najczarniejsza noc kot miał oczywiście zielone oczy. Zielone i połyskujące w blasku Księżyca. Dlaczego oczywiście? Bo koty bardzo często mają zielone oczy. I one błyszczą w nocy jak drogocenne kamienie, jakby Księżyc, który bardzo lubi koty, wypełniał je swoim światłem. Tak zazwyczaj przecież jest. Czyż nie?
Koty wywołują w ludziach różne skojarzenia. Niektórym kojarzą się z domem i ciepłem. Z przyjemnym miauczeniem i ocieraniem się miękkiego jak koc zwierzątka o nogi, przez które przebiega wtedy przyjemny dreszcz. Niektórym koty kojarzą się z łazęgostwem. Z wędrowaniem przed siebie bez celu, chociaż być może cel jest jakiś, tylko skryty głęboko w sercu “łazęgi”. Przez to jeszcze inni kojarzą koty z niezależnością. Z całkowitą wolnością – decyzji, sądów, wyborów. Wolnością, o której wielu marzy, ale niewielu by się odważyło, by ją mieć. Bo to wielka odwaga być wolnym i w dodatku demonstrować swoją wolność innym.
Czarny jak smoła lub jak najciemniejsza noc kot o zielonych oczach kojarzył się ludziom z czymś jeszcze. Mianowicie z magią. Taką prawdziwą, dostępną tylko wtajemniczonym. Nie żadnym wróżeniem z fusów czy innymi gusłami, tylko z taką magią, dzięki której dociera się do tajemnicy istnienia. Do istoty wszelkich spraw. Do odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Do ciemności, która zamienia się w jasność dzięki poznaniu tego co nierozpoznane. I bardzo możliwe, że nie były to tylko i wyłącznie skojarzenia. Możliwe, że czarny kot z zielonymi jak kamyki oczami faktycznie z magią miał coś wspólnego. Zresztą sami to osądźcie.
Przenieśmy się teraz do pewnej niezbyt dużej miejscowości. Miejscowość ta znajdowała się gdzieś na końcu świata, gdzie nie docierają autokary z turystami i ledwo udaje się tam dotrzeć od czasu do czasu samochodom dostawczym z różnego rodzaju asortymentem, który może być przydatny mieszkańcom. Ale i samochody dostawcze rzadko się tu zjawiały. Na co dzień w miasteczku nie działo się nic i to w nieznośnie dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście w tym “nic” zawierało się mnóstwo codziennych czynności, związanych z ludzką egzystencją – tak bardzo podobnych do siebie, powtarzalnych i wykonywanych bardzo często machinalnie, że dawno już wpisały się w rytm życia i nikt się nad nimi nie zastanawiał. Były czymś tak oczywistym, jak wschód i zachód słońca codziennie o podobnej porze, jak przychodzące po sobie i przemijające pory roku, jak deszcz w porze deszczowej i słońce w porze upałów. Jednym słowem: nie były niczym, co zasługiwałoby choćby na wzmiankę.
Takie życie, w którym wszystko jest powtarzalne i przewidywalne wielu osobom może wydać się szczytem marzeń. Tak, tak, bardzo wiele osób nie lubi zmian, nie lubi wciąż od nowa przystosowywać się do czegoś, a już o niespodziankach w ogóle nie ma co wspominać – to dopiero okropieństwo! To, że można dokładnie przewidzieć, co i o której godzinie wydarzy się następnego dnia, jest dla wielu osób warunkiem prawdziwego szczęścia i spełnionego życia. I – może was to zdziwić – takich osób jest naprawdę sporo. Zresztą rozejrzyjcie się wokół – sami się przekonacie.
Dni w miejscowości zagubionej gdzieś na końcu świata mijały spokojnie i bez znaczących wydarzeń. A jeśli nawet jakieś wydarzenie miało miejsce to zwykle i tak nic nie odbiegało od dawno ustalonego planu i porządku. Zupełnie jak w dobrze działającym nakręconym zegarze. Gdyby jakiś malarz postanowił – zupełnie nie wiadomo po co i dlaczego – namalować to miasto, to wszystko na jego obrazie byłoby w kolorze szarym, postacie nie poruszały by się, a perspektywa byłaby umowna, przez co obraz byłby jednowymiarowy. I tak byłoby pewnie już zawsze gdyby nie… No właśnie.
Pewnego dnia na ulicach miasta ktoś zauważył czarnego jak smoła albo jak najczarniejsza noc kota. W mieście mieszkały oczywiście koty i psy i zdarzały się także w czarnym kolorze, jednak ten kot był inny. I tylko niech wam nie przychodzi do głowy pewien znany kot o imieniu Behemot – ten był zupełnie do tamtego nie podobny. Był z zupełnie innej bajki. Zastanawiano się czyj to kot i skąd się tu wziął. Kot tymczasem spacerował ulicami miasta zupełnie tak, jakby był u siebie. Widziano go, jak szedł środkiem chodnika i rozglądał się z zaciekawieniem dookoła. Czasami przystawał przed witrynami sklepów i gapił się na nie przez dłuższą chwilę zupełnie tak, jakby był zainteresowany zakupem tej czy innej rzeczy. Ktoś widział go w parku, paradującego główną aleją albo też wysiadującego na ławce. Jakby kot po prostu wybrał się na przechadzkę i łapał chwile oddechu wśród wysokich i zielonych jak jego oczy drzew. To nie było zachowanie typowe dla kotów.
Ale najgorzej było w nocy. Ludzie, którzy bardzo późną porą spieszyli ulicami miasta, natykali się na niego przypadkiem i wielu z nich przyprawiło to o mały włos o zawał serca. Kot nagle wyrastał przed nimi na chodniku w miejscu, którego nie obejmowało światło latarni. Albo nie stąd ni zowąd wyskakiwał im spod nóg, a potem nagle znikał w ciemnej bramie. Bywało też, że jego sylwetka niewidoczna w ciemności na tle ściany, nagle odrywała się od niej i nie można było mieć pewności, czy to czarny kot czy też może jego cień. Ci, którzy byli bardziej strachliwi i przyzwyczajeni do tego, że w ich życiu wszystko jest ustalone i niezmienne, nagle poczuli się niepewnie, a to było coś zupełnie nowego.
Czy wierzycie w magię? Czy jesteście w stanie uwierzyć, że czarami, talizmanami, rytuałami można zmienić rzeczywistość? A czy wierzycie w przesądy? A może w przeznaczenie? Czy też może jesteście osobami tak mocno stąpającymi po ziemi i tak racjonalnymi, że absolutnie nie wierzycie w takie rzeczy? Byłaby to wielka szkoda, ale i tak przecież bywa. Ja sama nigdy nie wierzyłam w duchy, aż do czasu…
Odkąd w miejscowości pojawił się czarny kot zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. Na początku oczywiście nikt nie kojarzył tych zdarzeń z jakimś tam kotem. Z dnia na dzień jakby ktoś nad miastem rozciągnął mgłę, która wywołała u wielu osób dziwne uczucie melancholii i tęsknoty – coś zupełnie dotąd niespotykanego w tym miejscu. Ludzie zatrzymywali się na ulicy i zaczynali patrzeć w niebo. Niektórzy długo tak stali potrącani przez innych. Niektórzy stawali nagle, bo zapominali dokąd idą. I po co właściwie. Te dziwne zachowania przynosiły oczywiście negatywne skutki: spóźnienia do pracy, odwołane spotkania, pominięte ważne daty. Raz nawet o mało co nie skończyło się wypadkiem, kiedy nagły przypływ melancholii zdarzył się jednemu z mieszkańców na przejściu dla pieszych na jednej z najbardziej ruchliwych ulic miasta.
To wcale nie było zabawne. Wiecie na pewno doskonale, jak wygląda efekt domina. Kiedy przewróci się jeden klocek popycha on kolejne, a kolejne przewracają się na następne. Z tego mogą wynikać bardzo poważne i nieprzewidziane problemy. Ale… czy tylko problemy?
W miejscowości na końcu świata zagubionej gdzieś daleko i zapomnianej przez wszystkich po latach, w których nie działo się nic – nagle zaczęły się dziać rzeczy, które dotąd nigdy nie miały miejsca. Ktoś na przykład zrezygnował ze swojej – wykonywanej od lat, powtarzalnej i mało satysfakcjonującej – pracy. Tak z dnia na dzień, bez uprzedzenia. Ktoś inny postanowił przeprowadzić się bliżej parku, żeby częściej w nim bywać. Natychmiast się spakował i był gotów do przeprowadzki. Jeszcze ktoś wpadł na pomysł, żeby wybrać się w daleką podróż! Tego nikt tutaj nigdy nie robił. Trudno było dotrzeć do tej miejscowości i tak samo trudno było się z niej wydostać. Niektórzy zaczęli zastanawiać się nad wprowadzeniem zmian w życiu – jakichkolwiek. Na ulicach pojawili się ludzie z włosami pofarbowanymi na zielono albo bardzo dziwnie ubrani. Ktoś stanął na rogu jednej z ulic i głośno śpiewał piosenki. Ktoś się z kimś pokłócił, a ktoś inny z kimś po latach pogodził. Trochę z tym wszystkim było zamieszania, ale na pewno nikt nie mógł już powiedzieć, że nic się nie dzieje. Działo się dużo i nie wiadomo było, co może zdarzyć się jeszcze.
I w tym wszystkim nie byłoby nic dziwnego. Raczej należałoby się cieszyć, że teraz zacznie być normalnie. To znaczy – coś zacznie się nareszcie dziać. Coś poza “nic”, które zawiera w sobie tyle samo spokoju i stabilności, co nudy i zniechęcenia, ale też swego rodzaju ucieczki od pragnień. Jednak są tacy – i była już o tym mowa – dla których brak zmian i podobieństwo, a nawet identyczność kolejnych dni w mieście były wyznacznikiem dobrego życia. Nieprawdopodobne, a jednak. Lubili być częścią szarego obrazka, na którym postacie nie poruszają się i nawet perspektywa jest tylko umowna, przez co obrazek jest jednowymiarowy. Tym osobom bardzo nie podobało się to wszystko. Dla nich to były cuda nie z tej ziemi i w dodatku wcale ich tutaj nie chciano. Te osoby zaczęły gorączkowo szukać przyczyn i wkrótce wszystkie oskarżenia padły na czarnego jak noc kota, który nie wiadomo skąd i kiedy pojawił się w mieście.
W ciągu jednego dnia na wszystkich słupach ogłoszeniowych rozwieszono ogłoszenie: “Poszukiwany jest czarny kot z zielonymi oczami. Każdy kto go spotka powinien natychmiast zadzwonić pod podany niżej numer telefonu. Dla tego, kto pojmie kota i dostarczy pod podany niżej adres, przewidziana jest nagroda”.
Jak to dobrze kiedy można tak precyzyjnie określić, opisać, wskazać przyczynę wszelkich kłopotów! Wtedy można ją złapać, wsadzić do worka i wywieźć z miasta. I będzie po problemie. Każdy by chciał mieć taki prosty sposób na rozwiązanie swoich problemów. Ale nawet w najstarszych bajkach tak się nie zdarza. A co dopiero w życiu. Kiedy coś się zmienia to bardzo trudno, o ile to w ogóle możliwe, jest wrócić do tego, co było. A jeszcze trudniej – do tego, kim się było. I nawet wyłapanie wszystkich czarnych kotów w okolicy i przesiedlenie ich hen daleko nic na to nie pomoże.
Tymczasem czarny jak noc kot zniknął tak nagle, jak nagle się przedtem pojawił. Zupełnie jakby rozpłynął się któregoś dnia w powietrzu. Albo jakby noc ukryła go na zawsze w kieszeni swojego zamaszystego płaszcza, by mógł bawić się w niej gwiazdozbiorami jak włóczką z babcinego koszyka. I być może, gdyby ktoś bardzo chciał, dostrzegłby czasami na nocnym niebie dwie maleńkie gwiazdki, które były w nietypowym, bo zielonym kolorze. Niektórzy teraz bardzo wypatrywali czarnego kota na ulicach, licząc na to, że uda im się go złapać i dostać nagrodę. Ale znacznie więcej było tych, którzy rozglądali się za nim tęsknie, bo jego widok powodował u wielu miłe zaskoczenie, kiedy już oswojono się z jego obecnością w mieście. Niektórzy traktowali go jak swego rodzaju amulet, znak szczęścia, obietnicę spełnienia jakiegoś życzenia. Ludzie bardzo lubią przypisywać znaczenie różnym rzeczom – chociaż to trochę jak szukanie usprawiedliwienia dla swoich decyzji. Ale może też po po prostu… potrzeba odrobiny magii w życiu?
Tak czy owak – więcej już nikt czarnego kota z zielonymi oczami w tym mieście nie spotkał. Chociaż byli tacy, którzy twierdzili, że mignął im gdzieś w ciemnej bramie. Albo, że w nocy widzieli jego cień na ścianie swojego domu. Były to jednak raczej opowieści wyssane z palca lub po prostu wyobraźnia opowiadających.
Czy kot może być magiem? Czy może być wysłannikiem sił piekielnych, który chce wprowadzić zamęt w miejscach, w które przybywa? Czy jego zielone jak szmaragdy, błyszczące oczy, mogą działać na ludzi jak dobry czar lub zły urok, który odmienia ich zupełnie?
A może to nie są żadne czary! Tylko po prostu nagła zmiana punktu widzenia, spojrzenie pod innym kątem na oglądany na co dzień obrazek. Małe pękniecie w znanym obrazie, szczelina, przez którą dusza może uciec w inne światy. Nieznane i nie wymarzone – a jednak gdzieś w głowie, pod tysiącem myśli o sprawach przyziemnych i codziennych – drzemiące w postaci niewypowiedzianych życzeń. Może w ogóle nie tylko nie ma magii, ale nawet nie jest nam ona do niczego potrzebna? Bo przecież nikt inny poza nami nie zadecyduje o naszym życiu. I o tym, czy chcemy w nim zmian, czy też zupełnie nie. Czy chcemy być takimi trochę więźniami naszych przyzwyczajeń, codziennie powtarzanych czynności, ale też lęków i obaw, czy też może chcielibyśmy poczuć się wolni. Jak kot, który wędruje przed siebie nie oglądając się na innych. I lubi zaskakiwać swoją obecnością w miejscach, w których nikt się go nie spodziewał. A czasami znika zupełnie lub raczej przenosi się w tylko jemu wiadome miejsce i nie zastanawia nad tym, co ktoś o tym pomyśli. Bo to przecież nie jest jego sprawa. Skoro jest się wolnym to przecież można żyć tak, jak się chce. Do tego wcale nie są potrzebne żadne czary.
Nikt nie mówi, że to łatwe: radzić sobie samemu w życiu. Czasami przydałyby się czary lub wstawiennictwo Księżyca. Jednak to możliwe jest tylko w bajkach. W życiu czarów nie. Ale mimo to, także w życiu, zdarzają się cuda nie z tej ziemi. I to wcale nie tak rzadko. Ciekawe, prawda?