Pewnego razu byli sobie zając i niedźwiedź. Zając, jak zając: niewielki, szarawy, z długaśnymi uszami. Uosobienie miał spokojne, a serce miał dzielne – odważny był i pełen zapału do wszelkich wielkich czynów, do jakichkolwiek ktokolwiek chciałby go namówić. Siła ducha zająca była odwrotnie proporcjonalna do jego wyglądu. Nie miał ani mięśni, ani wzrostu, ani żadnych innych atrybutów, które mogłyby z daleka świadczyć o jego dzielności i śmiałości. Mieszkał sobie w wygodnej norze pod wielkim i pięknym drzewem, którego czubka nie byłby w stanie dojrzeć i czuł się jak król w jakimś zamku. Nie dlatego, że chciałby być królem, rządzić i mieć poddanych. Tylko dlatego, że czuł się wyjątkowo obdarowany przez los. Codziennie rano wychodził przed drzwi swojej nory i przeciągał się długo. Potem rozglądał się z zadowoleniem po najbliższej okolicy i rozpoczynał swój kolejny dzień.
Życie jest pełne różnych trudów. Dookoła czyhają niebezpieczeństwa, a kiedy jest się nie za dużym i nie za silnym to jest się narażonym na trudne sytuacje rzekomo częściej i bardziej. Rzekomo. Ale tak dokładnie nikt tego chyba nigdy wcale nie sprawdził.
Nieopodal miejsca, w którym żył nasz zając, mieszkał niedźwiedź. Olbrzymi, brunatny, wysoki jak drzewo i ciężki jak głaz. Miał długie, ostre pazury i ostre zęby. Ale wcale nie musiał ich używać. Gdyby chciał kogoś skrzywdzić – lub przed kimś się obronić – wystarczyłoby żeby pchnął go swoją wielką łapą lub przygniótł ciężarem swojego cielska. Byłoby po delikwencie. Sam widok tego olbrzyma już mógł budzić strach. A jeśliby zaryczał… wtedy chyba wszystkie ptaki z drzew zerwały by się do ucieczki, a wszystkie żyjące wokół zwierzęta schowały gdzie tylko się da. No może z wyjątkiem zająca, który pomyślałby pewnie: niedźwiedź ryczy. Ciekawe dlaczego?
Jednak w rzeczywistości ten niedźwiedź nigdy nie na nikogo nie ryczał. Nigdy też nikomu nie zrobił krzywdy. W dodatku serce miał często przepełnione lękiem i tysiącem obaw, z którymi nie bardzo potrafił sobie radzić. Dlaczego tak było? Nie wiadomo, taki po prostu już był. Ale o tym nie wiedział nikt poza nim samym. Wszyscy inni po prostu omijali go z daleka. Jego wygląd był tak przerażający, że nikt nie chciał za żadne skarby spotkać go na swojej drodze.
Niedźwiedź i zając od lat byli sąsiadami, ale właściwie jeden na drugiego nie zwracał uwagi. Tak bywa między sąsiadami. Tolerowali się nawzajem, nie wchodzili sobie w drogę, nie przeszkadzali sobie, ale i nie pomagali. Tak przecież można żyć długo obok siebie i obie strony są z tego zadowolone. Jednak życie lubi plątać supełki na naszych ścieżkach i sprawiać, że nagle sprawy przybierają zupełnie inny obrót niż byśmy chcieli, planowali czy po prostu – byli w stanie przewidzieć.
Pewnego razu w całym lesie dało się słyszeć pomruk, który chwilami zamieniał się w groźny ryk i sprawiał, że niemal ziemia w okolicy się trzęsła. Liście chwiały się niepewnie na gałęziach drzew, a ptaki kuliły skrzydła nasłuchując i wstrzymując wszelkie naturalne dla nich odgłosy. W całym lesie zapanował niepokój nikt bowiem nie wiedział skąd może dochodzić ten straszny dźwięk i co oznacza. To trwało cały dzień, a przed wieczorem ucichło. Jednak kolejnego dnia od świtu znowu groźny pomruk zatrząsł lasem, a potem przez cały dzień słychać było złowrogie ryczenie. Zwierzęta zaczęły zbijać się w grupki w różnych miejscach lasu i dyskutować o tym, co się działo. Część z nich była wyraźnie zaniepokojona, a nawet zaczynała wpadać w palnikę. Niektórzy tak mają. Dotąd panował w lesie spokój i nic nie zakłócało zwykłych dni jego mieszkańców. Była jednak także grupa mieszkańców, którzy nie ulegali nerwom tak łatwo i raczej wybierali chłodną analizę sytuacji nawet wobec wielkiej niepewności co do jej przyczyn. Zastanawiali się teraz skąd mogą dochodzić te zupełnie niecodzienne dźwięki i czy rzeczywiście jest powód do strachu.
Zwierzęta dyskutowały zawzięcie, a nawet przekrzykiwały się chwilami. Niewiele z tego wynikało i zaczynał panować chaos. W tym czasie zjawił się nasz główny bohater, zając, i teraz stał z boku i przysłuchiwał się rozmowom.
– Przepraszam – odezwał się po jakimś czasie głośno i wyraźnie – najmocniej przepraszam!
Spory ucichły i wszystkie oczy i uszy zwróciły się na niego.
– Chyba wiem, jakie jest źródło problemu, który spędza wam sen z powiek. Te pomruki i ryki… to mój sąsiad, niedźwiedź. Nie mam pojęcia co mu dolega, ale ostatnio chyba nie czuje się najlepiej.
Zwierzęta patrzyły na niego w milczeniu, a miny miały tak zdumione, jakby zobaczyły kosmitę.
– Mieszkam obok niego od dawna. Zwykle się tak nie zachowuje, ale ostatnio chyba coś mu doskwiera.
– Mieszkasz obok niego? – zapiszczał borsuk, a inne zwierzęta przysunęły się do borsuka i wyczekująco patrzyły na zająca.
– Tak – odparł zając – dokładnie obok.
– Ale co teraz zrobimy? – wtrąciła sarna – przecież tego nie da się słuchać. Dzieci się boją!
Zwierzęta kiwały głowami zdenerwowane i przejęte. Cała ta sytuacja wszystkich niemal wytrącała z równowagi. Nagle znów rozległ się ryk tak potężny i straszliwy, że niektórym ze strachu pociemniało aż przed oczami. Małe zwierzątka tuliły się do swoich rodziców, ale ich rodzice sami byli w strachu. Kiedy ryk ucichł zapanowała cisza, która wydawała się jeszcze gorsza. Nawet żaden listek na drzewie się nie poruszał. W tej ciszy dał się słyszeć dźwięczny głos zająca:
– Sprawdzę, co go dręczy. W końcu to mój sąsiad. Może potrzebuje pomocy?
Zdaje się, że nawet widok kosmity nie wprawiłby bardziej w osłupienie mieszkańców lasu. Pomysł zająca wydał im się kompletnym szaleństwem! Kto normalny chciałby pójść do wielkiego strasznego niedźwiedzia i sprawdzać, dlaczego ryczy tak straszliwie. Przecież to może być równe samobójstwu.
– Jesteś albo bardzo zuchwały albo głupi – odezwał się lis – nikt nigdy nie wchodził w drogę niedźwiedziowi i chyba lepiej żeby tak zostało. Co będzie jeśli go rozzłościmy i wszystkich nas pożre?
– A po co miałby to robić? – zdziwił się zając – przecież dawno mógł nas wszystkich zjeść. Mnie w pierwszej kolejności. Ale tego nie zrobił. W końcu żyje tu z nami i nikomu krzywdy nie robi. Chodzi nad rzekę łowić ryby. Nikomu z was nie przeszkadza.
– Może właśnie teraz ma zamiar – krzyknął borsuk. Miał panikę w oczach i widać było, że w tej chwili nie myśli racjonalnie.
– Dobra – powiedział zając – a jaką wy macie propozycję?
Cóż. Nikt nie miał pomysłu, jak rozwiązać ten problem. Pomysł zająca wydawał się szalony, ale skoro zgłosił się na ochotnika to przecież chyba wie, na co się pisze.
Pół godziny później zając zbliżał się dziarskim krokiem do chaty niedźwiedzia. Drzewa kołysały się nad jego głową, a serce wypełniał spokój. Nie to, że tak całkiem się nie bał. Trochę obawiał się pierwszej wizyty u swojego sąsiada. Nie znał jego usposobienia, nie miał też pojęcia, co takiego dzieje się z nim teraz, że doprowadził do takiego strachu wszystkich w lesie. Ale mieszkał nieopodal od dawna. Czasami widywał niedźwiedzia z jakiejś odległości i ten nigdy nie spojrzał na niego wrogo. Żyli obok siebie nie wadząc sobie nawzajem. Dlaczego teraz miałby zrobić mu krzywdę?
W tym momencie zza drzwi chaty dobiegł groźny pomruk – brzmiało to tak, jakby nadciągała olbrzymia burza, która za chwilę połamie drzewa w lesie. Zając przystanął. Jego dzielne serce zadrżało, ale tylko na chwilę. Szybko odzyskał równowagę i głośno zapukał do drzwi chaty.
– Odejdź – odezwał się głos zza drzwi – nikogo nie chcę wiedzieć. Daj mi spokój!
– Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się zając – ale jestem sąsiadem i chciałem zapytać czy w czymś mógłbym pomóc.
– W niczym – odburknął niedźwiedź – idź sobie.
– Podszedłbym bo każdy ma prawo nie chcieć nikogo widzieć. Ale wszyscy w lesie się niepokoją. Czy na pewno czujesz się dobrze?
W chacie przez chwilę panowała zupełna cisza. Po chwili drzwi chaty uchyliły się, co zając zrozumiał jako zaproszenie do środka.
– No – pomyślał – raz kozie śmierć. Być może zaraz zginę. Ale jeśli moje przeczucie mnie nie myli, to raczej nie.
W chacie panował półmrok, ale bez kłopotu można było dostrzec leżącego w kącie na legowisku niedźwiedzia. Przykrył się barwnym kocem i leżał bez ruchu. Mogłoby się zdawać, że śpi.
– Boli mnie brzuch – wystękał w końcu – tak bardzo, że chyba zaraz eksploduje. Nie mogę w ogóle się ruszyć.
Zając rozejrzał się po chacie niedźwiedzia. Na stole stała miska niedojedzonych dzikich jeżyn, z których wiele było jeszcze całkiem zielonych. Sprawa wydawała się jasna.
– Hej, kolego. Nie zjada się zielonych dzikich jeżyn. To może całkowicie roztroić żołądek. Ale mam na to radę. Poczekaj tu na mnie, przyniosę ci coś z mojej nory.
– Nigdzie się nie wybieram – mruknął niedźwiedź i westchnął głęboko.
Zwierzęta w lesie były przekonane, że więcej zająca nie zobaczą. Powędrował sam w paszczę lwa, sam więc jest sobie winien. Chociaż trochę jednak nieswojo. Nikt go nie powstrzymał ani nikt nie poszedł z nim. Czyżby nikt poza zającem nie miał krzty odwagi? Wstyd się przyznać.
Tymczasem z dnia na dzień straszne porykiwania i pomruki ucichły. W lesie znów było spokojnie. Zwierzęta mogły wrócić do swoich zajęć bez obaw. To cieszyło, chociaż pewną troską na ich życie kładła się myśl o zającu, który pewnie zginął w paszczy niedźwiedzia.
Jednak zając żył i miał się bardzo dobrze. W dodatku zyskał zupełnie nowego przyjaciela. Oddanego i wiernego. Zdarzało im się często usiąść wieczorem w cieniu wysokiego drzewa, pod którym mieszkał zając. Rozmawiali wtedy długo o życiu, ale zdarzało się też, że milczeli razem.
– Jesteś bardzo dzielnym zającem – rzekł któregoś dnia niedźwiedź – chyba niczego się nie boisz. Ja mam wciąż tyle obaw. Ja nigdy bym nie zrobił tego, co ty. Nie wszedłbym do chaty kogoś, kogo nie znam i kto jest większy i silniejszy niż ja.
– Ty jesteś największy i najsilniejszy – zaśmiał się zając – ciebie ten problem nie dotyczy.
Śmiali się potem długo i głośno, ale obaj wiedzieli o tym, że niedźwiedź wcale nie był tak groźny, jak można by podejrzewać, ale mimo to zając faktycznie jak na swoją posturę i gatunek był bardzo dzielny.
Potem zwierzęta widywały czasami niedźwiedzia i zająca nad rzeką albo wracających znad rzeki z koszem ryb. Część z nich podziwiała zająca i czciła go niemal. Druga część – zaczęła się go trochę bać bo w końcu trzymał z kimś, kto był największy i najgroźniejszy w lesie. Ale szczerze powiedziawszy kto by się tym przejmował? To zupełnie bez znaczenia, co mówią lub myślą o nas inni. Zwłaszcza jeśli mamy w sobie śmiałość i odwagę by stawiać czoła wyzwaniom i dzięki temu zyskiwać tak dużo.
Dzielne serce i spokój ducha sprawiały, że zając mógł czuć się królem świata w swojej wygodnej norze pod wysokim i pięknym drzewem. Wcale się tym nie chełpił, po prostu taki był. Zamiast rozdzielać włos na czworo wolał działać. Dzięki temu uwolnił mieszkańców lasu od niepokoju. Niedźwiedź za to nadal żył ze swoimi rozterkami i niepokojem w sercu, ale on był tak duży i straszny, że mógł sobie mieć w sercu, co tylko chciał – i tak wszyscy się go bali. Chociaż wcale tego nie chciał. Ale teraz miał sąsiada – przyjaciela, a z kimś takim zawsze jest nam na świecie raźniej.
Kto by się tego spodziewał, że to tak właśnie najczęściej bywa w życiu? Że wiele rzeczy ma się zupełnie inaczej niż można by podejrzewać? I że pozory są bardzo mylące. To zresztą dodaje życiu smaku i urody. I warto się tym delektować i cieszyć. Byłoby strasznie nudno, gdyby wszystko można było z góry przewidzieć i założyć. Prawda?
– Będzie dobrze – powiedział Eloes rozglądając się niepewnie. Jego mina mówiła zupełnie co innego, ale przecież tak bywa. Głośno pocieszamy siebie i innych i nasze obawy wtedy maleją. A serce drży zajęczym strachem i czuje chłód tysiąca obaw. Trzeba szybko ogrzać je słowami, które otulą je ze wszystkich stron i zatrzymają drżenie.
– Zawsze to powtarzasz, ale czy zawsze jest tak dobrze? Teraz sytuacja wymyka się jakby spod kontroli, ale ty znowu powtarzasz, że będzie dobrze. – Seole doceniał dobre samopoczucie przyjaciela. Jego pozytywne nastawienie bywało zawsze bardzo pomocne. Jednak czasami było też irytujące. W wyniku zupełnie niespodziewanych zdarzeń, zbiegów okoliczności, ale i nieuwagi i beztroski ich obu, znaleźli się nagle daleko od domu, na odległej i – zdaje się – niezbyt przyjaznej planecie, a droga odwrotu zdawała się być zamknięta.
– Tu wcale nie musi być tak źle – kontynuował Eloes – sam wiesz, że Tam wcale nie było idealnie. Wiele razy narzekałeś, że chciałbyś zmienić miejsce do życia.
– Tak, tak, ale nie sądziłem, że od razu rozpoczniesz te swoje eksperymenty. Sądziłem, że jeszcze to przedyskutujemy. Omówimy, jak zawsze. A ty od razu – jak w gorącej wodzie kąpany – puff! I przeniosłeś nas tutaj… Do tego dziwnego miejsca.
Faktycznie to było najlepsze określenie dla okolicy, w której zupełnie niespodziewanie się obaj znaleźli. Po pierwsze było tu dosyć ciemno. Nie jak w nocy. Raczej jak w bardzo pochmurny dzień. Byli tu dopiero od godziny, a ta ponura atmosfera już dawała im się we znaki. Po drugie cała roślinność, jaka była widoczna w okolicy, miała dziwną, buraczkową barwę. Kolor całkiem ładny jednak także nieco dziwaczny dla kogoś, kto lubił różne odcienie zieleni liści. Pochmurna aura w połączeniu z kolorem rosnących tu roślin sprawiały, że miejsce nie wydawało się przyjazne. W oddali majaczył zarys milczących wyniośle gór, a nad taflą jeziora, które właśnie mijali, unosiła się srebrzysta mgła. To jednak przecież tylko pierwsze wrażenie. Jakie będzie kolejne?
Tam, skąd Seole i Eloes pochodzili, przyroda była zielona i wielobarwna. Słońce świeciło jasno i ogrzewało ziemię pachnącymi promieniami. Owoce rosnące na drzewach były słodkie i soczyste. Jednak już od dłuższego czasu wszystko się zmieniało. Klimat stawał się z roku na rok coraz mniej przyjazny i sielankowe widoki stopniowo znikały, jeden po drugim. A mieszkańców coraz częściej dopadała dziwna i bardzo trudna do wyleczenia choroba. Nie była to choroba ciała lecz raczej duszy. Dusza jakby zapadała się w sobie, kurczyła, a jej właściciel z czasem tracił zupełnie chęć do życia, do zmian, do czegokolwiek. Z pozoru wszystko było dobrze, chory osobnik z zewnątrz wyglądał zupełnie tak, jak zawsze. Ale od środka był już kimś zupełnie innym. I bardzo trudno było to naprawić, a najczęściej w ogóle się to nie udawało.
Z początku Seole wcale nie chciał się wyprowadzać. Miał nadzieję, że w zmieniającej się rzeczywistości da się nadal żyć. Da się jakoś to wszystko poukładać. Wielu ludzi tak ma. Wolą zdecydowanie to, co znają i nie chcą słyszeć o zmianach. Czasami nawet perspektywa zmian na lepsze wcale ich nie zachęca bo przecież nigdy nie wiadomo.
Eloes też nie wszystkie zmiany lubił. Chyba zresztą dla każdego zmiana jest czymś, co z początku wywołuje obawy i mnóstwo pytań. Ale jedni szybko odkładają obawy na bok i uciszają je, chcąc spróbować czegoś nowego, a drudzy – bywa, że wycofują się i tkwią cały czas w tym samym miejscu.
Jeśli nie chce się zmian i jest dobrze z tym, co się ma, to może faktycznie nie ma o czym mówić. Niech sobie tak zostanie. Jeśli zmiany kuszą bardzo albo po prostu nie da się już znieść tego, co miało się dotychczas – nie ma na co czekać, trzeba działać. Nawet jeśli działanie nie od razu przyniesie dobry skutek.
Seole i Eloes – obaj pełni obaw, chociaż jeden z nich czujący jednocześnie ekscytację, a drugi głównie strach – wyruszyli ramię w ramię na zwiedzanie zupełnie nowego miejsca do życia. Nie zabrali ze sobą nic. Żadnych walizek, ważnych przedmiotów czy niezbędnych rzeczy. Nie wiedzieli przecież co może im się tu przydać. Ludziom wydaje się, że największą wartość w ich życiu stanowią przedmioty i sprzęty, które gromadzą wokół siebie. Mają wrażenie, że to one ich określają i wyznaczają ich miejsce w życiu. Dają im poczucie bezpieczeństwa. A kim są bez tego wszystkiego? Ile znaczą i co są w stanie zaoferować innym, mając puste dłonie? Jak bez tego wszystkiego udaje im się stawić czoła światu i innym ludziom?
Planeta, na której znaleźli się dwaj przyjaciele wcale nie sprawiała wrażenia miejsca przyjaznego. Zapewne między innymi dlatego, że w ogóle nie przypominała miejsca, w jakim żyli dotąd. Sytuacja nie była więc radosna. Piękne okolice, które dotąd były ich domem, zmieniały się z dnia na dzień i – chociaż niektórzy mieli jeszcze jakieś złudzenia – szans na zatrzymanie tego nie było żadnych. Nowe miejsce, które właśnie odkrywali, póki co nie wyglądało jak rajska wyspa i zupełnie nie było wiadomo, co może kryć się za następnym zakrętem. W takiej sytuacji bardzo łatwo jest poddać się zwątpieniu, a nawet wpaść w panikę. Potrzeba dużo siły żeby się nie poddawać. Siły, której nie zastąpią ani nie wzmocnią żadne magiczne przedmioty czy sprzęty. To siła, która bierze się z ducha, z głowy, z serca. I dlatego warto całe życie je wzmacniać i o nie dbać przede wszystkim.
Dwaj przyjaciele długo wędrowali przed siebie. Milcząc i rozglądając się chwilami niepewnie, a chwilami z zaciekawieniem, na wszystkie strony. Od czasu do czasu na twarzy Eloesa pojawiał się lekki uśmiech – rozbłysk nadziei. Tymczasem Seole wyglądał wciąż na zmartwionego i co jakiś czas wzdychał ciężko.
– Seole – powiedział w pewnej chwili Eloes zatrzymując się – zastanawiasz się nad tym, co nas tutaj czeka?
– Jeszcze jak! – wykrzyknął Seole – wyobrażam sobie, że nic dobrego!
– A może… Może zacznij wyobrażać sobie, że jednak na odwrót. Że będzie dobrze. Że damy sobie radę. Czy możesz spróbować sobie to wyobrazić?
Seole wyprostował się i rozejrzał wokół powoli. Potem spojrzał w dziwne niebo nad tą dziwną planetą – pochmurne, w kolorze głębokiego grafitu. Przyjrzał się w milczeniu krzewom i drzewom, których liście i łodygi były w buraczkowym kolorze.
– Takie wyobrażenie jest możliwe – odparł – i jest nawet całkiem miłe.
Kiedy tylko wypowiedział te słowa grafit na niebie rozsunął się jak ciężka zasłona i z nieba spłynęło miękkie, ciepłe światło w kolorze lodów śmietankowych. Jasne promyki zaczęły tańczyć na buraczkowych liściach, nadając im tęczowe barwy. Zrobiło się ciepło i bardzo przyjemnie. Dwaj przyjaciele stali przez chwilę oniemiali z zachwytu. To mogło trwać minutę, pięć minut lub jeszcze więcej. I minęło tak nagle, jak przyszło.
Wyniosłe i milczące szczyty gór wyznaczały kierunek marszu. Cisza wokół dzwoniła w uszach. To było zupełnie obce miejsce. Czas, który był przed Seole i Eloesem mógł przynieść dużo dobrego i dużo złego. Dni trudne i sprawy skomplikowane i chwile takie, jak ta – pełne światła i ciepła, które ogrzewa serca i głowy. Tych chwil może być mniej niż tych trudnych, ale przecież będą. Czy nie dla takich chwil właśnie wędruje się wciąż naprzód, z podniesioną głową i sercem pełnym nadziei? Bo chyba nigdzie na świecie nie jest tak, że słońce świeci bez przerwy i wszystko wokół daje powód tylko do radości. Na świecie więcej jest smutku niż szczęścia. A jednak kocha się życie. Czy to nie dziwaczne? I czyż nie bardzo pokrzepiające?
– Eloes – odezwał się po kolejnej godzinie marszu Seole – a ty?… Jak myślisz, co nas tutaj czeka?
– Nie mam pojęcia – odparł Eloes – i wcale nie chciałbym wiedzieć. Ty chciałbyś znać przyszłość?
– Czasami – odpowiedział Seole niepewnie.
– Myślisz, że tak byłoby lepiej? – zapytał Eloes – wiedzieć, co czeka cię w życiu?
– Myślę, że wtedy mniej bym się bał – powiedział Seole dobitnie.
Eloes zatrzymał się i spojrzał uważnie na przyjaciela. A potem przez chwilę patrzył na góry, które zamiast przybliżać się do nich, zdawały się wciąż oddalać. W końcu roześmiał się tak głośno, że Seole poczuł się nieswojo bo ten śmiech zdawał się rozgrywać na kawałeczki wszechobecną tutaj ciszę. W końcu Eloes przestał się śmiać i spojrzał z uśmiechem na przyjaciela.
– A ja myślę, że prawdopodobnie dopiero wtedy zacząłbyś się bać naprawdę – rzekł. I ruszył przed z siebie z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
A Seole jeszcze długo potem rozważał te słowa. Bo nigdy dotąd o tym nie pomyślał, a chyba w tym wypadku Eloes miał wyjątkowo zupełną rację.
A Wy jak sądzicie? Czy warto by było znać przyszłość? Czy to by coś zmieniło? A co na przykład? Czy chcielibyście znać zakończenie bajki już od samego początku? Czy może raczej warto przeczytać ją całą i dopiero wtedy poznać zakończenie? Bo przecież różnych możliwych zakończeń może być zawsze bardzo wiele. Nie tylko w bajkach, ale także – a może tym bardziej – w życiu. To, jak będziemy żyć i którą drogę wybierzemy, może zadecydować o tym, jakie zakończenie zostanie wybrane dla nas. Tak to chyba działa. Ale czy tak nie jest lepiej? Bo to oznacza, że póki żyjemy – tu czy gdzieś tam – to wciąż mamy wpływ na to, jakie ono będzie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Na wszelki wypadek warto mieć to na uwadze. Każdego dnia, każego roku, od początku do końca.