Bajka dla Ani K.
Pewnego razu była sobie Królewna. Wyjątkowej urody! Oczy miała błękitno-srebrzyste a z jej kształtnej głowy włosy spływały złociste – prawie do podłogi. A włosy te były tak mocne, że można by z nich zrobić koce! I spędzać pod nimi wszystkie chłodne noce.
Kibić jej była szczupła, niemal do granic możliwości. W niektórych miejscach nawet dojrzeć by można kości. Ale królewna już taka być musi.
Na imię Ania miała. Imię w sam raz dla królewny. Więc z dumą je wymawiała, gdy telefony od swych wielbicieli codziennie w pracy odbierała.
“Aaania…” słyszeli w słuchawce i serca im omdlewały. A Ania cierpliwie słuchała i mądrych rad udzielała.
Lubiła kolor różowy i różne śmieszne rzeczy koloru różowego. Taką tam słabość miała. Czasami więc wyruszała na jakieś małe zakupy do sklepu dziecięcego. Poza tym taka to była Królewna, co wiele niezwykłych cech miała. I trzeba by o tym napisać nie jedną a kilka bajek. Na przykład w ogóle mięsa nie uznawała, chociaż było różowe. Tylko zielone rzeczy, ser żółty – Królewski rzecz jasna – albo płatki z mlekiem jadała. A kiedy głód jej już mocno doskwierał i w brzuchu burczało wtedy filetofisha zamawiała. Lubiła też tuńczyka i kotlety sojowe. Tak to już jest z królewnami, że chcą być bardzo zdrowe.
Jej życie ciągle na włosku wisiało. Na różne rzeczy wpadała, nogi i ręce prawie łamała. Wszyscy wciąż drżeli o nią bo nawet kiedy kichała nie było to bezpieczne. Ani dla Ani ani dla tego co ją otaczało. Niektórzy lubią takie emocje.
Lubiła dalekie podróże. Znała już kawał świata. Lecz podczas licznych podróży, w dziwnych miejscach spędzała noce. Na chodniku lub w parku… I tylko włosami się przykrywała, jak kocem. Kiedyś nawet przy tym dokumenty straciła. Ale najważniejsze dla wszystkich było że cała i zdrowa wróciła. Aaaa…nia.
Pomimo przygód tak wielu spokojnie Ania sobie żyła.
Jeden ważny talent ta Ania posiadała – obok wielu innych zdolności. Potrafiła zrobić taką kawę, że smak jej docierał aż do szpiku w kości i do zwojów w mózgu. Widzenie świata zmieniała ta kawa. Nikt nie wie jak Ania tę kawę parzyła. Ale znając różne historie o wróżkach i czarownicach, które swoimi miksturami serca zmiękczały i zdrowie ludziom ratowały, można przypuszczać jak to robiła: najpierw do kubka trochę kawy wsypywała, potem dodatki – ściśle tajne składniki (…skrzydełko muchy?… łuskę węża? … suszone polne koniki…?) – potem przez chwilę czary nad tym odprawiała. A na koniec – kawałek swego wielkiego serca do tej kawy dodawała. Żaden barista takich sztuczek nie potrafi. Chyba, że się taki co na czarach zna się trafi. Jak Ania.
W życiu każdej królewny musi być jakiś książę. Kiedy jest się królewną nie umknie się miłości. Nawet jeśli jest się tak szczupłym, że można policzyć kości. Bo wystające kości są tylko pozorem hardości. W środku jest serce, które bije jak u każdego i potrzebuje kogoś bliskiego.
I Ania księcia swojego w końcu spotkała. I trochę się wreszcie ustatkowała. Nawet kilka obiadów mu ugotowała!
Książę przerwał wykopaliska, żeby się przyjrzeć tej słynnej Królewnie z bliska. Bo z zawodu był znanym odkrywcą i archeologiem. Dotąd sądził, że królewny są tylko w historycznych księgach lub w bajkach. Nie sądził, że spotkać taką królewnę można tuż za rogiem. Na szczęście Ania była całkiem współczesna. Jaka to miła odmiana dla kogoś kto na co dzień w mrokach historii błądzi i w poszukiwaniu sensu całe góry ziemi przeczesał.
I tak, jak to w życiu bywa, historia splątała się ze współczesnością. I choć to nie był John Snow, to gdy w trąbkę swą dął (bo grywał na trąbce…) to serce Ani – które dotąd twarde się wydawało – stopniało.
I oby mur ich otaczał wysoki i mocny i chronił przed świata szarością. Bo życie z Anią samą tylko powinno być radością. Bo taki Człowiek jak ta Ania jest wielką dziś rzadkością.