Pewnego razu była sobie Ważka. Piękna! Fioletowo – szmaragdowa. Jak prawdziwy klejnot. Jej skrzydełka poruszały się tak szybko, że każdy kto na nią spojrzał mógłby przysiąc, że nie poruszają się w ogóle. Były delikatne i rozłożyste. Piękniejsze niż skrzydełka motyla. Jakby ktoś utkał je ze srebrnej nici. Przetkane promieniami słońca. Błyszczące od kropelek rosy.
Wszyscy w okolicy znali i podziwiali piękną Panią Ważkę. Z przyjemnością na nią patrzono. Była prawdziwą ozdobą okolicy. I wiele owadów chciało być jak najbliżej niej.
A Pani Ważka? Absolutnie nic sobie z tego nie robiła. Wszyscy wokół byli jej zupełnie obojętni. Bez wyjątku. Była piękna i wyjątkowa. Niepowtarzalna. Cóż mogli ją obchodzić inni? Wystarczyło jej całkowicie jej własne odbicie w wodzie. Blask jej srebrnych skrzydełek. Mieniące się w słońcu kolory fioletowo – szmaragdowej smukłej sylwetki. Była najpiękniejsza w całej okolicy. I każdy musiał to przyznać spojrzywszy na nią choć raz.
Biada temu kto zadłuży się w kimś takim. Kimś kto wystarcza sam sobie. I widzi tylko siebie. I nic poza tym.
Ale nie mogło być przecież inaczej. Znalazł się nieszczęśnik. Marzyciel i romantyk. Wytworny Polny Konik. W długim zielonym fraku i białych rękawiczkach. Namiętnie grający na saksofonie. Tak, że serce się rozdzierało. Każde… poza sercem pięknej Pani Ważki. Miłość nie widzi jednak przeszkód. W ogóle zresztą nic nie widzi. Bo często jest kompletnie ślepa. I pełna wiary w spełnienie.
– Ta Ważka… Taka ważna. Że niby najpiękniejsza! Phi…- plotkowała Komarzyca na bazarku – Konik Polny to naiwniak. Ona nigdy go nie zechce!
– Nie wiadomo – Biedronka przeglądała ze znawstwem towary, które Żuk przywiózł na swój straganik – te mszyce to na pewno świeże?
– Oczywiście, że świeże! – obruszył się Żuk – świeżuteńkie.
– Wie pani – Biedronka zwróciła się do Komarzycy – Konik Polny to bardzo dobra partia. Jego rodzina jest od pokoleń znana i szanowana w całej okolicy.
– Myśli pani, że ona na to zważa? – Komarzyca zapakowała nektar z czerwonych kwiatów – ma się za lepszą od nas wszystkich, ot co!
I cóż z tego, że rodzina Konika Polnego znana była i szanowana? Cóż z tego, że niejedna z okolicznych panien Motyli czy Błękitnych Muszek z chęcią oddałaby serce Konikowi! On kochał tylko jedną. Piękną i niedostępną Ważkę. A ona – wcale nie kochała jego.
Pewnego razu Konik Polny, w długim zielonym fraku i białych rękawiczkach, stanął pod liściem, na którym wygrzewała się Pani Ważka. I zaczął grać. Nie za głośno. Delikatnie. Z wielkim uczuciem. Z prawdziwym talentem. Dźwięki, które wydobywał ze swojego saksofonu poruszały serca i dusze. Wkrótce wokół zebrała się spora gromadka mieszkańców brzegu jeziora. Żuczki, Pajączki, Mrówki i Żabki. Muszki i Motyle zapatrzone miłośnie w Polnego Konika.
Jednak nie dla nich był to koncert. Nie dla nich piękne dźwięki. Nie dla nich muzyka prosto z serca płynąca.
Cóż na to piękna Ważka? Nawet nie poczekała aż muzyka ustanie. Wstała z liścia i przeciągnęła się z miną obojętną na wszystko. A potem… odleciała. Nawet nie spojrzawszy na Konika Polnego.
Teraz plotkowali już wszyscy. Nie tylko na bazarku.
– Co za charakter! Okropny! – złościł się Żuk – ten Konik to taki porządny młodzian. Zawsze grzeczny.
– Za wysokie progi – zaśmiała się Mrówka – wszyscy przecież jesteśmy gorsi od niej.
– Oj tak… – westchnął gruby Pająk – może i jest piękna. Ale to tylko piękno zewnętrzne. A w środku? Nic z czym chciałbym mieć do czynienia.
Tak powiedział gruby Pająk. Z którym mało kto chciał mieć do czynienia jeśli znał go tylko z widzenia. Ale serce miał wielkie i czyste jak złoto.
Konik Polny nie chciał słuchać plotek. I dobrze. Plotki to nic dobrego. Każdy dodaje od siebie ziarenko. I potem już nie wiadomo co było na początku.
Lepiej samemu sprawdzić sprawy. O ile można. I o ile jest się przygotowanym na wszystko. Także na wielkie rozczarowanie.
Konik Polny nie był z tych, którzy łatwo się poddają. Jeszcze kilka razy dawał koncert dla pięknej Ważki. Zbierał przy tym zawsze sporą publikę. I wielkie owacje. Tylko jedna pani jawnie i ostentacyjnie okazywała brak zainteresowania. Co nie zrażało zakochanego Konika. Za to smuciło wszystkich wokół. Bo Konik Polny tak bardzo się starał. I tak wiele uczuć wkładał w swoją grę.
W końcu odważył się. I przyszedł się oświadczyć. Pięknej Pani Ważce. Zielono – szmaragdowej. Przyniósł bukiet kwiatów. I pierścionek po babce. I klęknął przed nią – jak należy.
Sama odmowa to mógłby jeszcze nie być cios najgorszy. Ale te słowa…
– Ty??? Zielony Konik Polny??? Może Motyle i Błękitne Muszki mdleją na twój widok! Może je rozczula to twoje trąbienie. Ale ja? Ja jestem inna. Lepsza od nich. Chyba przyznasz! Dlaczego miałabym chcieć ciebie???
Konik Polny zniósł to dzielnie. Ale serce połamało mu się całkiem. Na kawałki. I było już do niczego. A melodie, które odtąd grał na swoim saksofonie, były tak smutne. I tak piękne. Że wszyscy, którzy ich słuchali – płakali.
Pewnego razu na brzeg jeziora wprowadził się Jelonek Rogacz. Żuk nad żukami! Król owadów. Przynajmniej tak zwykle go traktowano. Piękny był jak królewicz z bajki. Pewny siebie i swobodny. Arystokrata. Lub taki się urodził. Urodziwy na zewnątrz. Ale i w środku.
Ale nie obnosił się z tym. Równy był z niego gość. Przyjacielski i sympatyczny. Szybko zjednał sobie wszystkich wokół i polubili go tak, jakby żył z nimi od dawna.
Nic sobie z tego nie robił, że robił wrażenie na wszystkich. A zwłaszcza na pannach Motylach i Błękitnych Muszkach. Także Mrówki, Żabki, Pająki i Biedronki z podziwem patrzyły na Jelonka Rogacza. I wszyscy się cieszyli, że ktoś tak wyjątkowy zamieszkał w sąsiedztwie.
I ktoś jeszcze zwrócił na niego uwagę. Ktoś kto zadłużył się po uszy. Chociaż nie chciał się do tego przyznać.
Piękna Ważka, szmaragdowo – zielona, ze srebrzystymi skrzydełkami. Zadłużyła się w Jelonku. Przystojnym i tak innym od wszystkich, których znała dotąd. Oto był ktoś dla niej! Partner idealny. Piękny jak z bajki.
I chociaż dumna była i wyniosła, to kiedy tylko zjawiał się w pobliżu, wykonywała popisowe loty. A jej smukłe ciało połyskiwało w słońcu.
– Widziała Pani? – szeptała Komarzyca do Biedronki nad straganem pana Chrząszcza – piękni są oboje. Przyznać trzeba. A ona bez wstydu go adoruje.
– Szkoda go dla niej – odpowiadała Biedronka – co z tego, że piękna? Czy do życia razem piękno jest potrzebne? Czy wystarczy go za wszystko czego w środku brak?
Znowu plotkowano. Bo każdy lubi plotki. Chociaż one nigdy nie przynoszą nic dobrego. Ale Rogacz Jelonek nic sobie z nich nie robił. Owszem, zauważył piękną Panią Ważkę. Zauważył jej spojrzenia i zaloty. Ale co miał poradzić na to, że zupełnie nie była w jego typie. Zbyt błyszcząca. Zbyt wyraźna. Wolał skromność i prostotę. A w ogóle to miał jeszcze czas na amory. Życie przed nim. I spotka jeszcze nie jedną owadzią piękność na swojej drodze. A nawet jeśli nie – czy po to żyje, żeby się tym teraz zamartwiać?
Na nic Ważki zaloty. Na nic srebrne skrzydełka. Piękny Jelonek Rogacz uśmiechał się grzecznie do niej. Czasami prawił komplementy. Ale na nic więcej nie mogła liczyć.
Nad brzegiem jeziora. Połyskującego w blasku zachodzącego słońca. Pachnącego latem. Piękna Ważka usychała z miłości. Która nie mogła się spełnić. Niezwykły Jelonek Rogacz wiódł żywot kawalerski – otoczony przyjaciółmi. Wytworny Konik Polny z sercem połamanym na kawałki grał wieczorami na saksofonie. I była to najlepsza maść przeciwbólowa. I nie tylko dla niego.
Biedronka rozsiadła się wygodnie na zielonym leżaku.
– Spokojnie tu, prawda? – zagadnęła Komarzycę, która rozkładała na trawie kolorowy koc – gdzie może być lepiej niż nad brzegiem jeziora?!
– Oj tak – przytaknęła Komarzyca – nigdzie nie jest spokojniej. I piękniej…