Pewnego razu Wiosna uparła się, że nie wstanie z łóżka.
Odwróciła na bok głowę
I przykryła dużą poduszką.
Chciało jej się spać i nie miała ochoty z nikim rozmawiać.
I chociaż wszyscy z utęsknieniem jej wyczekiwali
Chociaż Maj i Kwiecień dawno już wstali
ona odwracała się na drugi bok i twardo spała
I nawet trochę podczas snu pochrapywała.
Marzec przysiadł na jej łóżku strapiony
Zaczął szturchać ją, nie za mocno:
Hej Wiosno – mówił do niej – już czas zmieniony
Pąki już na gałązkach rosną, wyjrzyj przez okno!
Ale Wiosna słuchać go nie chciała
Tylko spała i spała…
Śniła o zimie i sukni ze śniegu białej
śniła o jesieni i barwnym z liści szalu.
A potem też o lecie – i o promieniach słońca.
A jej sny kolorowe zdawały się nie mieć końca.
Wiosno – Kwiecień szepcze jej do ucha – wstawaj szybko!
Na dworze zimno i brzydko!
Wiosno – złości się Maj – po stokroć! Nie chcę już dłużej marznąć i moknąć!
Wiosna niechętnie otwiera oczy.
Patrzy na Maj i Kwiecień zaspana.
– Dlaczego mnie budzicie tak z rana!
Zimno i deszcz za oknem.
Tylko w koc się zawinąć i płakać.
Wolałabym wstać dopiero
w środku ciepłego lata!
Hej – mówi Maj niecierpliwie – póki nie wstaniesz będzie zimno wszędzie!
A poza tym bez ciebie
lata w ogóle nie będzie!
Wstaje więc Wiosna powoli.
Zieloną farbą przeciąga po drzewach.
Słońce na sufit nieba wznosi.
A przy tym nuci sobie i śpiewa…
I – wierzcie lub nie wierzcie –
rozkręca się nareszcie :).
Pewnego razu wskazówki wszystkich zegarów zatrzymały się. Tak, jakby ktoś dla zabawy machnął czarodziejską różdżką. Można by martwić się, że czas przestał płynąć. Ale przecież czas nie jest zaklęty w zegarach. Nie da się powstrzymać jego biegu, zatrzymując ich wskazówki.
Pewien człowiek miał jednak nadzieję, że zdąży teraz nareszcie zrobić to, na co zawsze brakowało mu czasu. Wstał więc bez pośpiechu z łóżka i powoli przygotował sobie śniadanie. Zjadł je bez pośpiechu, przeglądając gazetę. I tym razem nie skupiał się tylko na tym, co było dla niego ważne lub interesujące. Czytał też te fragmenty, które nie interesowały go wcale i które zawsze pomijał. Czas go nie gonił.
Potem ten pan bez pośpiechu wypił filiżankę gorącej i czarnej jak smoła kawy, do której wsypał łyżeczkę brązowego cukru. Przedtem bardzo powoli mieszał łyżeczką w tej kawie i patrzył jak brązowe kryształki rozpuszczają się jeden po drugim. Pierwszy raz udało mu się zaobserwować jak słodkie drobinki znikają w ciemnym pachnącym płynie. A jednocześnie są w nim nadal, bo przecież z nich bierze się karmelowy smak kawy. Obserwując to zjawisko, zszedł myślami na zupełne manowce, bo nagle zaczął myśleć o tym, jak niezwykle funkcjonuje świat. O tym, że każde z ciał stałych ma zupełnie odrębny, własny, określony kształt i objętość. A jednocześnie tak łatwo można zmienić kształt niektórych z nich. Nie dotyczy to ludzi. Ale – jego myśli błądziły jeszcze dalej – czy to samo można powiedzieć o ludzkiej duszy? Czy jej stałość jest pewna? Czy jej kształt nie zmienia się nigdy?
Myśli potrafią zabłądzić, kiedy tylko się ich nie upilnuje. Jednak mucha latająca uporczywie nad niedojedzonym ciasteczkiem pozwoliła zagonić je z powrotem na utarte ścieżki codziennych rozmyślań.
Jak długo żyje taka mucha? Czy ma ochotę na niedojedzone ciasteczko? Czy ciasteczko kojarzy się jej z czymś szczególnym? Czy jest jej wszystko jedno, czym się pożywi?
Czy brzęczenie to odgłos, który uzyskuje dzięki drganiom maleńkich strun głosowych – czy też czegoś na ich kształt? Czy to z trzepotania cieniutkimi skrzydełkami bierze się brzęczenie?
Zegary stały jak zaklęte. Zniknął pośpiech i wszelkie plany. Można snuć czas jak długą nić i nawinąć ją sobie na palec. Albo też zerwać tę nić po prostu, bez konsekwencji.
Człowiek delektował się tą darowaną nieskończoną ilością czasu, który zatrzymał się w zegarach. Jednakże nadal płynął. A wyraźnym dowodem na to było, że oto nagle zaburczało mu w brzuchu. Czyli, że od śniadania upłynęło już trochę czasu.
Gdyby tak zegary milczały jak zaklęte, a ich wskazówki przystroił kurz, czas nadal biegłby przed siebie. Jednak gdzieś obok, jakby równolegle. Nie czulibyśmy się zmuszeni do tego, aby biec razem z nim.
Może wtedy nasz czas byłby zmarnowany? Bo spalibyśmy pół dnia, a drugie pół spacerowali. A może właśnie nie? Może w ten sposób odzyskalibyśmy czas?
Taka mucha żyje około czterech tygodni. Nie ma czasu na marnowanie czasu. Ani na spoglądanie na wskazówki zegara. Bo drugich takich czterech tygodni mieć już nie będzie. I chociaż wcale o tym nie wie, na pewno dobrze wykorzystuje swój czas.
Dla mojego Siostrzeńca, który skończył dzisiaj 5 dni
Pewnego dnia na świecie pojawił się mały Jeżyk. Pewnie jest wiele takich dni w roku, kiedy na świat przychodzą małe jeżyki. Jednak ten dzień i ten Jeżyk to było zupełnie co innego.
Tego dnia Księżyc świecił na tle gwiazdozbioru Oriona, przy granicy z Bliźniętami, a jego tarcza miała fazę 65%. Niewiele ponad 4° nad nim świeciła para gwiazd Tejat Prior i Tejat Porsterior, natomiast 6° na wschód – Alhena.
Tego samego dnia w roku 1902 założono klub piłkarski Real Madryt. A w 1899 w Niemczech została zarejestrowana aspiryna produkowana przez firmę Bayer. W 1885 tego dnia odkryto planetoidę Asporina – czy to stąd pochodzi nazwa aspiryny? Jeszcze wcześniej bo w 1869 tego dnia Dmitrij Mendelejew zaprezentował układ okresowy pierwiastków chemicznych. W 1521 roku tego dnia Ferdynand Magellan dotarł do wysp Guam i Rota w archipelagu Marianów. A w roku 1409 na zamku w Chinon doszło do pierwszego spotkania Joanny d’Arc z królem Francji Karolem VII Walezjuszem.
W takich oto okolicznościach na świecie pojawił się mały Jeżyk, który zupełnie nie miał o nich pojęcia i jeszcze przez długi czas nie będzie go to zupełnie interesowało. Data jego urodzin dołączyła do tych dat, które należy zapamiętać jako bardzo szczególne.
Teraz mały Jeżyk leżał sobie w małym wózeczku, otulony szczelnie ciepłym becikiem. Na głowie miał ciepłą czapeczkę a pod nią różne bardzo ciekawe sny.
Zastanawialiście się kiedyś o czym śnią takie zupełnie małe istotki, które dopiero co pojawiły się na świecie? Jakie mogą być ich sny skoro jeszcze niczego nie widziały i nie wiedzą o świecie? A może wcale tak nie jest, że nie wiedzą… Może pamięć poprzednich pokoleń – bo przecież zawsze pochodzimy od kogoś, kto już żył i przeżył wiele, a jeśli zsumuje się pamięć naszych genów to wychodzi tego naprawdę sporo – odtwarza się jak nagranie ze starej płyty w głowie maluszka. I chociaż on sam nie może z tego za wiele zrozumieć, to pewne rzeczy wczytują mu się do pamięci i już nie jest jak ta biała kartka, która nie ma o czym śnić.
Zresztą co tu filozofować. Skoro już Jeżyk był na świecie to przecież otaczały go teraz głosy, zapachy, barwy, które wpływały na małe komóreczki w jego głowie i teraz one naradzały się ze sobą jak to wszystko nazwać i oswoić.
Na szczęście dla małego Jeżyka tuż obok była jeżykowa mama, która na pewno wyjaśni mu z czasem wszystko to, co go otacza. A jeśli nie będzie potrafiła wyjaśnić wszystkiego to przynajmniej wiadomo będzie dlaczego Jeżyk czegoś nie rozumie. Bo to po prostu jest zbyt trudne.
Zresztą jak to bywa w świecie, kiedy Jeżyk dorośnie i będzie już całkiem dorosłym Jeżem, będzie pewnie wiedział dużo więcej niż jego rodzice. I tak właśnie powinno być.
Jeże to bardzo pożyteczne stworzenia. Dbają o przyrodę i dlatego są pod ochroną. Każdy kolejny jeż jaki pojawia się na świecie to szansa na przetrwanie dla wielu roślin. Jeż jest spokojnym stworzeniem i nikomu nie robi krzywdy. A kolce, które wyrastają mu na grzbiecie są mu potrzebne do samoobrony.
Około czternaście dni po urodzeniu małe jeże otwierają oczy i są bardzo ciekawe świata. A już po około miesiącu maminej opieki małe jeżyki, ważące około trzystu gram, wyruszają na podbój świata.
Małe stworzonka są bardzo dzielne. Nie sztuka być odważnym kiedy jest się dużym i dobrze zbudowanym. Sztuką jest być dzielnym maluchem, który nie dość, że przynosi pożytek przyrodzie to jeszcze żyje z nią za pan brat.
Właśnie dlatego wielu właścicieli pięknych ogrodów chciałoby zaprosić do nich jeża. Bajkowe stworzonko, które podobno lubi nosić na grzbiecie jabłka. To oczywiście wymysł bajkopisarzy, podobno jeże wcale nie lubią jabłek. Co przecież nie oznacza, że nie może wśród nich znaleźć się jeden, który akurat jabłka lubi.
Jeże lubią spokój. I zdecydowanie preferują życie nocne. W dzień śpią a w nocy łazęgują. Ich życie obok człowieka przebiega w całkowitej symbiozie. Lepiej jednak nie zawracać mu głowy i nie zaczepiać. Bo wtedy zwinie się w kolczastą kuleczkę i lepiej się do niego nie zbliżać.
Tak, tak, zapamiętajcie, jeże lubią chodzić swoimi ścieżkami. Pod żadnym pozorem nie powinno się ingerować w ich dziką egzystencję. To co je interesuje najbardziej to być jak najbliżej natury, która nie jest zmieniona ludzką ręką.
Tymczasem mały Jeżyk śpi sobie smacznie w małym łóżeczku i śni o tym co działo się pokolenia przed jego narodzinami. Śni mu się sad pełen czerwonych okrągłych jabłek, które spadają lekko, prosto na jego kolczasty grzbiet. Śnią mu się niezwykłe miejsca,które kiedyś zobaczy i pozna. Na razie świat, który go otacza jest bardzo niewielki, miękki i pachnący jak kolorowa dziecięca pościel. Z tego świata na razie czerpie swoją siłę, która pozwoli mu kiedyś być tym kim ma być.
Śpij smacznie mały Jeżyku i rośnij zdrowo. Masz już swoje miejsce w kalendarzu obok Magellana, Joanny Darc i planetoidy Asporina. To całkiem dobry początek jeżykowego życia. Reszty dokonasz kiedy tylko podrośniesz.
Mamo wiesz,
bawiliśmy się z Frankiem
że on jest psem a ja kotem.
Tylko Franek nie pozwalał na to, żebym miauczał.
Mi nie pozwalał miauczeć a sam hauczał!
🙂
Pewnego razu było sobie małe miasteńko. Nie miasteczko, bo miasteczka nie są jeszcze takie małe. Miasteńko było maciupeńkie i mieściło się w jednej małej dłoni. Dłoni małego chłopca.
Myślicie, że w takim małym miasteńku to pewnie niewiele jest uliczek, domków, drzewek…? Ale jest ich tam akurat tyle, ile trzeba, żeby miasteńko mogło być miasteńkiem.
W miasteńku mieszkali maleńcy ludzie i jeździli maleńkimi autkami. Nad miasteńkiem świeciło maleńkie słoneczko a czasami padał drobniutki deszczyk. Bywało nawet, że sypały maciupkie płatki śniegu. I wtedy na uliczkach i w parkach robiły się malutkie zaspy. Chociaż dla mieszkańców miasteńka wcale nie były takie malutkie. I tak samo złościł ich deszcz i zasypane śniegiem ulice. I tak samo lubili śnieżny puch i promienie słońca. Wszystko zupełnie jak w normalnym mieście, tylko na miarę miasteńka.
Dzień budził się w miasteńku o świcie. Malutcy mieszkańcy śpieszyli do swojej malutkiej pracy i zajmowali się swoimi drobnymi sprawami. Dbali o swoje malutkie rodzinki i spotykali się na małą kawkę ze swoimi maciupkimi przyjaciółmi. W malutkich i przytulnych kawiarenkach. Ich życia były wiele razy mniejsze od małej dłoni małego chłopca.
Ich maleńkie autka warczały małymi silniczkami ale było to warczenie sto razy bardziej ciche niż brzęczenie muchy.
Czy to oznacza, że ich życie i życie miasteńka były bez znaczenia? Oczywiście, że nie. Z perspektywy maciupkich mieszkańców miasteńka ich codzienne problemy wcale nie były takie malutkie. Były całkiem spore, niektóre nawet wydawały się dużo większe od samego miasteńka. To zresztą akurat jest stała cecha wszystkich problemów na całym świecie. Zawsze wydają się ludziom dużo większe od nich samych.
Dopóki nie okaże się, że większość z nich wcale nie jest taka duża.
Po ulicach miasteńka chodziły malutkie kotki i malutkie pieski. Na drzewach mieszkały malutkie ptaszki. I wiecie co jeszcze? Były tam też maciupkie myszki, które mieszkały w piwnicach małych domków! Tak maciupkie, że gdyby któraś z nich chciała ugryźć w dłoń chłopca, to w ogóle, ani trochę by tego nie poczuł!
W miasteńku życie codziennie toczyło się jak w każdym innym miejscu na świecie. Rano można było dostać świeże bułeczki w sklepiku za rogiem. Z perspektywy dłoni małego chłopca były jak ledwo widoczne albo po prostu niewidzialne okruszki. Można było iść na spacerek piękną lipową alejką. Która z perspektywy dłoni małego chłopca była cienką niteczką. I cieszyć się promieniami złotego słoneczka, które dla mieszkańców miasteńka było tak samo odległe jak dla każdego mieszkańca Ziemi. A wieczorem nad miasteńkiem wschodził srebrny mały księżyc, jak błyszczący medalik na cieniutkim łańcuszku. Kiedy dłoń małego chłopca zamykała się w nocy, w miasteńku robiło się całkiem ciemno. I tylko gdzieniegdzie w maleńkich okienkach malutkich domków dostrzec można było ciepłe światełko maluteńkiej lampeczki.
Pewnego razu był sobie Smok, który niczego się nie bał. Był największym smokiem na całym świecie, czegóż więc miałby się bać? Nikt nie był tak wielki jak on. I nikt nie był tak silny jak on. I nikt nie był tak przerażający jak on. Smok wiódł więc spokojne życie w swojej jaskini, odpowiednio wielkiej. I nie miał żadnych trosk. Wiecie jak to jest nie mieć trosk? Pewnie nie. Ja na przykład zupełnie nie wiem. Zawsze są jakieś troski choćby się wiodło najspokojniejsze i najszczęśliwsze życie pod słońcem. O ile to w ogóle jest możliwe. Bo na przykład pogoda jest nie taka jak oczekiwaliśmy. Albo jedzenie nie takie, na jakie mieliśmy ochotę. Albo ubranie leży nie tak jak trzeba. No zawsze jakieś zmartwienie się trafi. Smok nie miał takich zmartwień. Wstawał rano i spoglądał w niebo. Tak jakoś z przyzwyczajenia bo pogoda nie miała dla niego żadnego znaczenia. Potem wchodził do rzeki, która płynęła nieopodal i zażywał kąpieli. Nie przejmował się tym, że jednocześnie wychlapuje z rzeki wodę i niepokojąco obniża jej poziom. Naprawdę nie przejmował się niczym. Po kąpieli przychodził czas na śniadanie. Zwykle ofiarą padało jakieś błąkające się po okolicy zwierzątko, owca albo kózka. Coś smoki jeść muszą! A trawy nie trawią.
Po śniadaniu Smok odpoczywał. Potem znowu coś zjadał. Znowu spoglądał w niebo. I w ten mniej więcej sposób upływały mu kolejne dni.
Co za życie!!! Ktoś mógłby tak powiedzieć. Albo: co za życie???! Ze zgrozą. Życie bez trosk i trudów. Ale kiedy jest się największym smokiem na całym świecie to właśnie takie się ma życie.
Życie bez trosk wydaje się kuszące. Ale czy nie trochę nudne? Smok nie myślał w ten sposób. Właściwie wcale nie myślał. Bo kiedy wszystko przychodzi tak łatwo to myślenie nie jest do niczego potrzebne.
Pewnego razu pewien myśliwy zabłądził w lesie. Wędrował długo ale nie pochodził z tych stron i pomylił kierunki. Zbliżał się wieczór i zrobiło się całkiem ciemno. Myśliwy nie był strachliwy. Za to bardzo już zmęczony. Postanowił, że drogi poszuka rano. A teraz rozejrzy się za noclegiem.
W pewnym momencie natknął się na jaskinię. Dosyć dużą. Ale suchą i wydawała się idealnym schronieniem na noc. Myśliwy znalazł sobie wygodny kącik i podłożywszy sobie czapkę pod głowę, zasnął spokojnym snem.
Spał twardo do samego rana. Rano obudziło go bardzo dziwne uczucie. Takie mianowicie, że ktoś mocno mu się przygląda. Kto mógł być poza nim w tej leśnej jaskini?
Ledwo otworzył oczy, żeby to sprawdzić, i natychmiast zerwał się na równe nogi. Nie był co prawda strachliwy, nie ma mowy o pomyłce w tekście. Jednak widok olbrzymiego smoka wpatrującego się w niego uporczywie z wysokości swojej długiej, pokrytej łuskami szyi, u każdego spowodowałby strach a przynajmniej wprawił w osłupienie.
– Spokojnie – powiedział Smok – nie jadam ludzi. Nie mają smaku.
Myśliwy powoli odzyskiwał równowagę myśli i ciała. Gadający smok wielkości góry to zdecydowanie dużo na jeden poranek.
– Myślałem, że jaskinia jest pusta – powiedział myśliwy.
– Ale nie jest – odparł Smok – mieszkam tu i nie zapraszałem nikogo.
– Zgubiłem drogę – powiedział myśliwy już nieco śmielej – może byś mi pomógł ją odnaleźć ?
Smok spojrzał na myśliwego groźnie. Tego było już za wiele! Nigdy dotąd nikogo i niczego się nie bał ale też o nikogo i o nic się nie troszczył. Interesowało go zawsze tylko tu i teraz. I nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
– Zmiataj stąd póki nie zdenerwujesz mnie całkiem! – warknął Smok. Odwrócił się i wyszedł z jaskini ciągnąc za sobą ciężki ogon.
Myśliwy poczuł się urażony. Co to za zwyczaje??? Pochodził ze stron gdzie wszyscy sobie pomagali. Bycie największym i najgroźniejszym na świecie smokiem nie powinno z tego zwalniać.
Smok w tym czasie zdążył już dojść do rzeki i zanurzyć się w niej niemal po szyję. Woda w rzece podniosła się i rozlała na łąkę, która była obok. Trochę za dużo wody jak na jedno podlewanie.
Myśliwy podszedł do rzeki i spojrzał groźnie na smoka.
– Zdaje się, że ciebie nic nie obchodzi – krzyknął.
Smok zdziwił się. Nigdy dotąd nikt nie zakłócał mu spokoju. Nikt by się nie odważył. W związku z tym Smok nie bardzo wiedział jak powinien się teraz zachować. Dotąd nie musiał reagować na takie zachowanie.
– To, że jesteś największy i najgroźniejszy to jeszcze nie wszystko – zawołał śmiało myśliwy.
Myśliwy bez wątpienia nie był strachliwy. Może nie było zbyt mądre to, że zadzierał ze smokiem. Ale zawsze wychodził z założenia, że jeśli coś mu się nie podoba, to powinien to głośno powiedzieć.
Smok wstał i teraz wyglądał jak wielka góra, której czubek ginie wysoko w chmurach. Zastanawiał się co powinien zrobić. Czy potraktować myśliwego jak brzęczącą muchę? Jednak słowa myśliwego spowodowały mały mętlik w jego wielkiej głowie. Próbował je zrozumieć. Dotąd nic i nikt nie zmuszał go do myślenia. Do tego stopnia miał spokojne życie. Niczego się nie bał ale też nigdy nad niczym się nie zastanawiał. I to była wolność dużo większa niż wolność od strachu. I dużo gorsze wydawało się stracić tę wolność niż jakąkolwiek inną .
Przez to wszystko Smok zapomniał zjeść i rozbolał go brzuch. Zrobił się strasznie zły ale nie miał ochoty się mścić. Miał ochotę pójść do jaskini i położyć się w ciemnym kącie. Żeby uspokoić nerwy i ból.
Myśliwy musiał wrócić w swoje strony. Jednak nadal nie wiedział którędy powinien pójść. Smok nie był pomocny. Zresztą możliwe, że też nie znał drogi. Myśliwy ruszył więc przed siebie z nadzieją, że spotka kogoś kto wskaże mu kierunek. Wkrótce przestał zaprzątać sobie głowę smokiem, którego nic nie obchodziło. Zupełnie też nie zdawał sobie sprawy z tego, że popsuł smokowi cały dzień i może też kilka kolejnych.
Smok na drugi dzień wstał rano i przez chwilę zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Przypomniał sobie, że zwykle najpierw patrzył w niebo. Przy czym pogoda wcale go nie interesowała. Potem szedł wykąpać się w rzece, nie przejmując się tym, że wychlapuje wodę. Brzuch już go nie bolał za to głodny był bardzo. W głowie jeszcze mu szumiało od wczorajszych przeżyć. I chociaż już nie przejmował się tym co powiedział do niego myśliwy, to kiedy siedział w rzece nagle poczuł strach. Nie przed kimś lub przed czymś. Był w końcu największym i najgroźniejszym smokiem na świecie. Ale teraz bał się nie na żarty. Tego, że ktoś lub coś znowu popsuje mu cały dzień. I znowu będzie bolał go brzuch. A w głowie pojawi się mętlik.
Jaka szkoda, że nie lubił zjadać ludzi. Nie smakowali mu i już. Nigdy dotąd nad tym się nie zastanawiał. A teraz takie i inne myśli chodziły mu po głowie. I strach, że nie będzie już tak jak przedtem.
Jak widać bycie największym i najgroźniejszym to nie wszystko. I nie wystarczy, żeby móc tak zupełnie niczym i każdego dnia się nie przejmować.
Pewnego razu była sobie dziewczyna o niebieskich włosach. Tak, tak, to nie literówka. Miała niebieskie długie włosy, zaplecione w warkocze. Niebieskie jak chabry. Zupełnie niezwykłe. Jednocześnie ubrana była od stóp do głów na czarno. Mając taki kolor włosów nie potrzeba już kolorów nigdzie indziej. Bo dusza tej dziewczyny na pewno była kolorowa.
Trzeba mieć odwagę, żeby mieć taki kolor włosów. Nawet jeśli jest wiele osób, które muszą przyznać zupełnie obiektywnie, że kolor niebieski jest dużo ładniejszy niż czarny, brązowy czy blond. I że gdyby ludzie rodzili się z takim kolorem włosów to świat byłby dużo weselszy. Ale w świecie brunetów, szatynów i blondynów, niebieskie włosy muszą rzucać się w oczy. I trzeba odwagi i pewności siebie, żeby wytrzymać te wszystkie spojrzenia a czasami i komentarze.
Dziewczyna o niebieskich włosach musiała być więc wyjątkowa. I była.
Do tego bardzo kochała zwierzęta. Wszystkie bez wyjątku. Uważała, że są dużo lepsze od ludzi. Ale też dużo bardziej bezbronne. Dlatego należy je kochać i chronić. Bo co z tego, że mają pazury albo ostre zęby. Człowiek już od dawna potrafi mieć nad nimi przewagę. I często wykorzystuje ją w straszny sposób.
Wielu ludzi ma w domu zwierzaki. Najczęściej psy albo koty. Albo chomiki i świnki morskie. Albo rybki – tak bardziej dla ozdoby. Dziewczyna o niebieskich włosach też miała zwierzątko. Jednak nie był to pies ani kot. Tylko skunks. Wiecie co to skunks? Kojarzy Wam się pewnie z brzydkim zapachem. A wiecie jaki skunks jest piękny? Skunks tej dziewczyny miał piękne białe futro. Puszyste. Z czarnymi dodatkami. Bardzo elegancki. To był skunks domowy. I wcale brzydko nie pachniał.
Miał też długie i ostre pazurki. I mógł skaleczyć boleśnie. Ale sami zważcie, taki mały skunks musi bardzo się bać dużo większego od siebie człowieka. A kiedy czuje się niekomfortowo to nie potrafi tego powiedzieć. Musi mieć więc pazury żeby w razie czego się bronić. To zupełnie naturalne i właściwe.
Wyobraźcie sobie teraz: dziewczyna o chabrowych włosach i piękny biały skunks. Niezwykły duet.
Pewnego dnia dziewczyna wybrała się w podróż. Razem ze swoim skunksem. Jechali pociągiem do babci dziewczyny. W pociągu było niewiele osób. I w korytarzu znalazło się miejsce na plastikową klatkę. Trzeba było tylko pilnować żeby nikt jej nie potrącał. Bo skunks był trochę przestraszony podróżą. Nie dobrze by było denerwować go jeszcze bardziej.
Dziewczyna o niebieskich włosach, pełna wiary w ludzi i ich empatię, włożyła sobie do uszu niebieskie słuchawki i słuchała muzyki. Zapewne jakiejś alternatywnej. Muzyka rozbrzmiewająca w jej uszach pozwalała jej nie słyszeć tego, czego słyszeć nie chciała i nie potrzebowała. Kiedyś na przykład jechała pociągiem a ktoś obok opowiadał z zadowoleniem o tym, jak znęcał się nad psem. Jej słuchawki wtedy nie działały i podróż była koszmarem. Bo to, że ktoś znęca się nad zwierzęciem to jest już najgorsza rzecz na świecie. A to, że o tym opowiada to właściwie nie mieści się w głowie i przekracza wszelkie dopuszczalne granice podłości i głupoty ludzkiej.
Tym razem słuchawki działały, dziewczyna mogła więc podróżować w spokoju. Co jakiś czas zerkała na klatkę i pilnowała, żeby nikt jej nie kopnął albo nie przesunął. Nie celowo, bo nie zakładała takiej podłości. Ale przez przypadek, bo korytarze w pociągach są dosyć wąskie. Jednak po jakimś czasie za sprawą miłego kołysania pociągu i muzyki w uszach, dziewczyna zasnęła. Nie spała długo ale mocno. Tak mocno, że nie zauważyła, że drzwi klatki jakimś cudem otworzyły się i jej skunks zniknął!
Nie było go w przedziale, to pewne. Nie było też na korytarzu. Współpasażerowie nie zauważyli zniknięcia skunksa. Ale skunksa nie było.
Dziewczyna o niebieskich włosach wyskoczyła zdenerwowana z przedziału. Zaczęła zaglądać do sąsiednich przedziałów i wypytywać wszystkich po kolei czy nie widzieli jej podopiecznego. Ale nikt nie potrafił jej pomóc. W dodatku… niektórzy zaczęli robić dziwne miny. Niebieskie włosy? Skunks? Co to za dziewczyna? Czy wszystko z nią w porządku? Czy ma po kolei w głowie? W dodatku ten czarny strój i ciężkie buty. A może najadła się albo napiła czegoś co pomieszało jej w głowie? Bo skoro ktoś ma niebieskie włosy, to kto wie co tam się dzieje w jego głowie…
Jeden starszy pan zagadnął : a czy to na pewno był skunks? A może raczej kotek? Bo przecież skunks nie jest zwierzątkiem domowym? Skunks domowy – to jakaś fanaberia!
A jedna pani z ważną miną zapytała ze zgrozą: czy twoja mama zgadza się na to, żebyś miała włosy w takim kolorze?!
A kiedy mała dziewczynka z zabawnym kucykiem chciała pomóc w poszukiwaniach skunksa, jej babcia przytrzymała ją mocno za rękę i z dezaprobatą spojrzała w okno. Nie wierzyła w żadne opowieści o zaginionym skunksie. A pieniędzy nikomu dawać nie będzie bo nie wiadomo na jakie okropne rzeczy ten ktoś je wyda. Zwłaszcza jeśli ma niebieskie włosy.
Nikt nie chciał pomóc dziewczynie o niebieskich włosach. A ona nie słuchała komentarzy tych ludzi, tylko rozpaczała w myślach, że jej zwierzątko cierpi gdzieś w samotności bo pewnie jest przerażone.
Dziewczyna wróciła do przedziału i usiadła zmartwiona na swoim miejscu. Łza kręciła się jej w oku. Zupełnie nie wiedziała co ma robić. Niedługo pociąg dojedzie na miejsce a ona przecież nie może wysiąść z niego bez swojego podopiecznego.
W przedziale z dziewczyną siedział chłopak. Na początku podróży kręcił się niespokojnie i mruczał coś pod nosem. Potem podśpiewywał. Czuł się całkiem swobodnie. Nie kulił w kącie przedziału i nie unikał wzroku innych – tak jak to robi większość pasażerów. Wręcz odwrotnie. Rozsiadł się wygodnie i wszystkim się bacznie przyglądał. W dodatku na prawym policzku miał tatuaż, dobrze widoczny. Wyglądał na zbyt odważnego i swobodnego. I wyglądał na niezłe ziółko. Taki podejrzany typ. Takiemu to lepiej nie patrzeć w oczy. Nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy.
Kiedy dziewczyna wróciła do przedziału chłopak czytał książkę. To oczywiście jeszcze nic nie znaczy. Każdy może czytać książkę. Nawet morderca. Zresztą może chciał stworzyć jakieś pozory. Kiedy dziewczyna zaczęła płakać cichutko podniósł głowę znad książki.
– Szukałaś wszędzie? – zapytał. A głos miał całkiem miły.
– W sąsiednich przedziałach – odpowiedziała dziewczyna.
– A prosiłaś konduktora o pomoc?
– On nie jest zbyt pomocny – odpowiedziała – i chyba nie podoba mu się mój kolor włosów.
– A co ma do tego kolor włosów?! – zapytał chłopak z nieskrywanym oburzeniem. Po czym westchnął, odłożył książkę i wstał z miejsca.
A po chwili w przedziale obok dał się słyszeć jego głos – miły ale bardzo stanowczy:
– Proszę państwa, zginęło zwierzątko, mały skunks z białym futrem. Trzeba go znaleźć bo pewnie umiera gdzieś ze strachu. A jego właścicielka bardzo rozpacza.
W ten sposób chłopak przemówił też do ludzi w innych przedziałach. Głosem miłym ale bardzo stanowczym. I stało się coś niezwykłego. Otóż wszyscy zabrali się za poszukiwania zwierzątka. Szukali wszędzie. Pod siedzeniami, w toalecie, nawet w walizkach. Skunksa jednak nigdzie nie było. Chociaż zaangażowanie szukających było bez zarzutu.
W pewnym momencie w korytarzu pojawił się kelner ciągnąc za sobą wózek, którym rozwoził kawę i herbatę pasażerom. Posuwał się flegmatycznie przed siebie, recytując przy każdym mijanym przedziale swoją przemowę o poczęstunku, jaki pasażerom oferuje restauracja. Nagle mała dziewczynka z zabawnym kucykiem zawołała :
– Jest! Jest tam! Siedzi pod wózkiem!
Na dolnej półce wózka z kawą, pomiędzy czekoladowymi batonikami i herbatnikami leżał zwinięty w puszystą kuleczkę piękny biały skunks domowy. Spał sobie smacznie zapomniawszy o całym bożym świecie.
Dziewczyna o niebieskich włosach zaplecionych w dwa warkocze śmiała się radośnie. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Jakoś radośniej zrobiło się w wagonie. Nikomu już nie przeszkadzały niebieskie włosy ani skunks, który nie jest ani psem ani kotem tylko jakąś fanaberią. A chłopak z tatuażem na policzku usiadł wygodnie i uśmiechnął się sympatycznie. Po czym wrócił spokojnie do lektury.
– Dziękuję – powiedziała dziewczyna o niebieskich włosach, która kochała zwierzęta i muzykę.
– Daj spokój dziewczyno – odpowiedział chłopak, który wydawał się zbyt swobodny i odważny ale jak widać odwagi używał do szlachetnych celów – trzeba sobie pomagać. Najważniejsze, że twój zwierzak się znalazł.
Mówi się, że podróże kształcą. Nie podróżuję zbyt daleko ale często jeżdżę pociągami. I bardzo to lubię. Zdarzało mi się nie raz spędzić podróż na sympatycznej rozmowie z kimś, bo w pociągach można spotkać rozmaitych fascynujących ludzi. I kiedy siedzi się z nimi w niewielkim przedziale to przez dwie czy trzy godziny tworzy się taką mikro społeczność. I nawiązuje mikro relacje.
Ostatnio podróżowałam z dziewczyną o niebieskich włosach, małym puszystym skunksem i sympatycznym chłopakiem z tatuażem na policzku.
Ta historia nie jest prawdziwa ale mogłaby być. Prawdziwe jest to, że łatwo jest osądzić kogoś po pozorach. Ale pozory bywają bardzo mylące. Dobrze jest o tym pamiętać i nie spieszyć się z oceną innych. Nie tylko podczas podróży pociągiem ale zawsze i wszędzie.