Wiosna

Pewnego razu Wiosna uparła się, że nie wstanie z łóżka.
Odwróciła na bok głowę
I przykryła dużą poduszką.

Chciało jej się spać i nie miała ochoty z nikim rozmawiać.

I chociaż wszyscy z utęsknieniem jej wyczekiwali
Chociaż Maj i Kwiecień dawno już wstali
ona odwracała się na drugi bok i twardo spała
I nawet trochę podczas snu pochrapywała.

Marzec przysiadł na jej łóżku strapiony
Zaczął szturchać ją, nie za mocno:
Hej Wiosno – mówił do niej – już czas zmieniony
Pąki już na gałązkach rosną, wyjrzyj przez okno!

Ale Wiosna słuchać go nie chciała
Tylko spała i spała…

Śniła o zimie i sukni ze śniegu białej
śniła o jesieni i barwnym z liści szalu.
A potem też o lecie – i o promieniach słońca.
A jej sny kolorowe zdawały się nie mieć końca.

Wiosno – Kwiecień szepcze jej do ucha – wstawaj szybko!
Na dworze zimno i brzydko!
Wiosno – złości się Maj – po stokroć! Nie chcę już dłużej marznąć i moknąć!

Wiosna niechętnie otwiera oczy.
Patrzy na Maj i Kwiecień zaspana.
– Dlaczego mnie budzicie tak z rana!
Zimno i deszcz za oknem.
Tylko w koc się zawinąć i płakać.
Wolałabym wstać dopiero
w środku ciepłego lata!

Hej – mówi Maj niecierpliwie – póki nie wstaniesz będzie zimno wszędzie!
A poza tym bez ciebie
lata w ogóle nie będzie!

Wstaje więc Wiosna powoli.
Zieloną farbą przeciąga po drzewach.
Słońce na sufit nieba wznosi.
A przy tym nuci sobie i śpiewa…
I – wierzcie lub nie wierzcie –
rozkręca się nareszcie :).

Rozmowa – Cośki

Mamo ten dżem jest taki pyszny i gładki, że wygląda mi na dokładkę.
🙂
Mamo, znowu dzisiaj w przedszkolu była zupa ogórkowa! Ohyda!
Zjadłem tylko troszkę.
Nie cierpię tej zupy, bo pływają w niej takie cośki!
🙂

Szary piesek

Czy widzieliście o tym, że zwierzęta mówią? I wcale nie raz do roku, w jakieś wyjątkowe święta. Mówią bez przerwy, paplają jak najęte! Uszy by wam pękły gdybyście musieli tego słuchać. Gaduły nieprzeciętne. I o czym tak ciągle nawijają? Psy na przykład dużo o pogodzie. To taki ich ulubiony temat. Czy będzie słoneczny dzień czy też znowu błoto wszędzie. Czy może śnieg spadnie wreszcie czy wiatr zawieje… Mogą o tym mówić godzinami.
Koty lubią filozofować. Chociaż to taka typowo kocia filozofia. Jakby świat kręcił się wokół kotów i ich problemów z bezsennością.
Myszy gadają najwięcej. Prawie ich nie słychać ale szemrzą bez przerwy. O zapasach na zimę, o dzieciach, których mają sporo. I o sprawach rodzinnych.
Oczywiście psy, koty i myszy rozumieją swoją mowę. Ale rzadko znajdują wspólny temat do rozmowy. To zupełnie inne światy. Psy są otwarte na świat, pełne energii i ciekawości tego co dzieje się dookoła. Koty zachowują się jakby wszystkie rozumy pozjadały ale też natura dała im pewną mądrość, dzięki której mogą mieć dystans do rzeczywistości. Myszy nauczone są siedzieć cicho pod miotłą i tylko w swoim gronie, w przytulnym kącie, mogą dyskutować swobodnie. Są przy tym bardzo rodzinne i poza rodziną niewiele co je obchodzi. Tak już mają.
Poza tym psy, koty i myszy żyją obok siebie ale nie ze sobą. Tak podobno ustanowiła natura. Ale też inność trudno jest zaakceptować i właśnie to jest prawdziwy powód.

Świat zwierząt pełen jest rozmów i sporów, a czasami nawet zwykłych plotek.
Plotki to taka dziwna rzecz. Istnieje od zawsze i ma swoje dobre strony. Ale potrafi też zrobić wiele złego. Co jest plotką? Czy plotką jest nieprawdziwa ale zupełnie niewinna informacja? Czy może plotką jest wierutne kłamstwo, które powołuje do życia zdarzenia do jakich nigdy nie doszło? Czy jedno i drugie, przy czym to drugie może być bardzo krzywdzące?
Na plotki trzeba bardzo uważać i zawsze pamiętać, że mowa jest narzędziem dosyć perfidnym.

– Cześć – szary kundelek zamachał radośnie krótkim ogonkiem – ładna dzisiaj pogoda. Spacer będzie długiii…
Wysoki pies o piaskowej sierści nie miał ochoty na rozmowę. Odpowiedział więc krótko:
– Na to wygląda – i oddalił się spokojnie.
Szary piesek nie dawał za wygraną. Koniecznie chciał dzisiaj podzielić się z kimś swoim dobrym nastrojem.
– Witaj – zawołał do czarnej jamniczki – dawno cię nie było.
– Chorowałam trochę – odparła jamniczka nieco speszona – jeszcze mnie łapki bolą.
– Pogoda piękna, można spędzić cały dzień na dworze! – kontynuował szary piesek beztrosko.
Ale jamniczka już go nie słuchała.
Nieopodal grupka psów dyskutowała zawzięcie. Zdaje się, że umawiały się na grę w piłkę popołudniu. Szary piesek nie przepadał za piłką. Wolał biegać swobodnie i nawiązywać nowe znajomości. Nie było to typowe. Większość psów bardzo lubi grać w piłkę. To świetna okazja do wybiegania się. A przecież psy bieganie wprost uwielbiają.
Za to wiele z nich nie przepada za rozmową dla samej rozmowy. W końcu od filozofowania są koty, a od plotkowania myszy.

Szary piesek lubił pogadać. Trochę więc różnił się od innych. Powędrował dalej, szukając możliwości porozmawiania z kimkolwiek.
Był otwarty na świat – jak to pies. Był bardzo przyjazny – jak większość psów na świecie. Był też bardzo tolerancyjny i nie widział przeszkód, żeby różne gatunki zwierząt przyjaźniły się między sobą.

Dlatego kiedy spotkał na ścieżce czarnego kota, który łazęgował tu czasami i piesek znał go dobrze z widzenia, od razu zagadnął do niego :
– Witaj, piękny dzień mamy dzisiaj!
Kot z początku zupełnie nie wziął tego do siebie. Nigdy żaden pies go nie zagadywał. To nie było w zwyczaju. Nie odpowiedział więc wcale i wędrował dalej.
– Hej, kocie – krzyknął piesek – dlaczego nie odpowiadasz. Nie nauczono cię manier?
– Od kiedy to psy gadają z kotami – mruknął kot zdziwiony – macie się za lepszych odkąd pamiętam.
– Dlaczego nie mielibyśmy pogadać? – zdziwił się szary piesek – ty potrafisz mówić, ja również. Nie ma żadnych przeszkód.

I tak pies z kotem rozpoczęli rozmowę. O różnych rzeczach. Rozmowa była interesująca i piesek dziwił się, dlaczego wcześniej nie spróbował rozmawiać z kotami.

Odtąd często spotykał czarnego kota i za każdym razem wymieniali się poglądami. A to na pogodę, a to na kocią bezsenność, a to znowu na temat nowego ogrodzenia na osiedlu albo sklepiku, którego właściciel pod koniec dnia zostawiał jedzenie dla okolicznych psów i kotów. Oczywiście w dwóch różnych miejscach.

Pewnego razu kiedy szary piesek spacerował wypatrując czarnego kota, nagle coś poruszyło się w trawie. Pies szybko skoczył w to miejsce, z ciekawości. W trawie siedziała mała mysz i trzęsła się cała.
– Nie zjadaj mnie proszę – zapiszczała.
– Daj spokój! Nie zjadam myszy – skrzywił się szary piesek – nie musisz się mnie bać.
– No nie wiem… Przyjaźnisz się z kotami, a koty… Brrr… One nie cierpią myszy! Chyba, że na śniadanie.
– To chyba bujda z tymi kotami – odparł szary piesek – z tego co wiem dawno już nie jadają myszy. Rozwój cywilizacji idzie naprzód.
– Być może, ale lepiej być ostrożnym. A ty, dlaczego rozmawiasz z kotami? Psy zawsze patrzą na koty z góry.
– Nic o tym nie wiem. I nie widzę powodu, dla którego miałyby patrzeć z góry.

Czarny kot zupełnie znienacka pojawił się na ścieżce. Z niechęcią popatrzył na małą mysz i prychnął na nią groźnie.
– Zmiataj stąd! – powiedział głośno – nie cierpię myszy.
Szary piesek był nieco zdezorientowany.
– Czego chcesz od tej małej? – zapytał zdziwiony – zrobiła ci coś?
– Słuchaj, powiedziałem moim braciom, że równy z ciebie pies. Ale właśnie zmieniłem zdanie. Nie wiedziałem, że zadajesz się z myszami. Nie chce mi się z tobą gadać.
– Ale… – szary piesek właściwie nie wiedział co powiedzieć. Że nie zadaje się z myszami? A właściwie dlaczego by nie miał?
Kot odwrócił się na pięcie i oddalił szybko. Szybko jak na kota, bo generalnie poruszał się raczej powoli.

Szary piesek smutny wracał do domu. Po drodze natknął się na grupkę psów, graczy w piłkę. Przerwały rozmowę i patrzyły na pieska ze złośliwymi uśmieszkami.
– No i co? Koniec przyjaźni – kocie??? – krzyknął za nim któryś.
– Nie jestem kotem – odpowiedział piesek zdziwiony.
– A może myszą??? – wszystkie psy zaśmiały się głośno. A piesek teraz dopiero zrozumiał, że kpią sobie z niego.

Nazajutrz rano wstał w dobrym nastroju. Bo taki już był. Świat odbierał jako miejsce przyjazne i pełne miłych niespodzianek. Wybiegł na dwór merdając radośnie ogonem, bo pogoda była piękna.
Na trawniku, który błyszczał dzisiaj w promieniach słońca, spotkał czarną jamniczkę.
– Witaj piękna! – przywitał ją wesoło. Ale jamniczka spuściła łepek i podreptała w swoją stronę. Nagle jednak zawróciła i podeszła do szarego pieska.
– Ale narobiłeś bigosu! Jak mogłeś??? Podobno namówiłeś czarnego kota, żeby zjadł rodzinę tej małej myszy, która mieszka pod sklepem. I zrobiłeś to tylko dla dowcipu! Nie lubię myszy ale to już przesada!
Szary piesek stał zdumiony a jamniczka oddaliła się szybko.
Nie zdążył poukładać sobie w głowie tego co powiedziała, kiedy na ścieżce pojawił się czarny kot.
– Tak jak sądziłem, jesteś jak wszystkie psy! Teraz moja rodzina nie chce mnie znać. Podobno to ty im powiedziałeś, że czuję się bardziej psem niż kotem! I że wolę myszy niż koty! Zupełnie zwariowałeś?
Kot fuknął groźnie i zostawił szarego pieska w zupełnym osłupieniu na ścieżce.
Nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim mała mysz.
– Jesteś wstrętny! Myślałam, że jesteś przyjacielem wszystkich. A ty jesteś wrogiem wszystkich! Wstydź się!
Mała mysz patrzyła na niego z prawdziwą niechęcią. A potem czmychnęła w trawę i tylko poruszające się czubki traw wskazywały drogę, którą się oddalała.

Trudno było ustalić kto postanowił skłócić szarego pieska ze wszystkimi wokół. Najpierw podejrzewano, że to psy, te od gry w piłkę, chciały mu dać nauczkę. Potem jednak ktoś wspomniał, że szary kot, przyjaciel czarnego, z zazdrości naopowiadał plotek o szarym piesku. A może każdy dołożył coś od siebie i z tego powstała ta dziwaczna historia?

Tymczasem szary piesek czuł się przez chwilę kompletnie zagubiony. I nie wiedział z kim powinien a z kim nie, rozmawiać. Po co komu język i mowa, skoro używa ich do złych celów? Słowami można wyrazić tyle dobrego, tyle rzeczy wyjaśnić. Dzięki mówieniu można poznać siebie nawzajem i przekonać się, że inność nie oznacza “gorszości”. Ktoś kto za pomocą mowy niszczy zamiast budować, może w ogóle nigdy nie powinien był nauczyć się mówić? Dziwne, bo mały szary piesek nie poczuł się źle z powodu odrzucenia przez innych. Poczuł się źle bo po raz pierwszy to on miał ochotę odrzucić wszystkich, którzy źle używali swej mowy. Miał ochotę odciąć się i od psów, i od kotów i nawet od myszy, chociaż w tym przypadku akurat nie one plotkowały.

Jednak następnego dnia rano wstał już w lepszym nastroju. Taki był od zawsze, że widział raczej dobre niż złe strony świata. Nadal przecież na świecie jest wiele porządnych i mądrych psów, inteligentnych kotów i miłych myszy. Nie miał zamiaru tłumaczyć się nikomu i zmieniać swoich zwyczajów. Nie miał zamiaru żyć w strachu przed plotkami. Nie chciał, żeby plotki miały jakikolwiek wpływ na życie jego czy innych. I nie po to dano mu mowę, żeby miał bać się rozmawiać. Z każdym, z kim tylko miał ochotę. I z każdym kto miał ochotę porozmawiać z nim. Nawet gdyby to miał być człowiek. Bo właściwie dlaczego nie miałby zadawać się także z człowiekiem? Przecież dobre i złe strony mówienia dotyczyły także i jego.

O czasie

Pewnego razu wskazówki wszystkich zegarów zatrzymały się. Tak, jakby ktoś dla zabawy machnął czarodziejską różdżką. Można by martwić się, że czas przestał płynąć. Ale przecież czas nie jest zaklęty w zegarach. Nie da się powstrzymać jego biegu, zatrzymując ich wskazówki.

Pewien człowiek miał jednak nadzieję, że zdąży teraz nareszcie zrobić to, na co zawsze brakowało mu czasu. Wstał więc bez pośpiechu z łóżka i powoli przygotował sobie śniadanie. Zjadł je bez pośpiechu, przeglądając gazetę. I tym razem nie skupiał się tylko na tym, co było dla niego ważne lub interesujące. Czytał też te fragmenty, które nie interesowały go wcale i które zawsze pomijał. Czas go nie gonił.
Potem ten pan bez pośpiechu wypił filiżankę gorącej i czarnej jak smoła kawy, do której wsypał łyżeczkę brązowego cukru. Przedtem bardzo powoli mieszał łyżeczką w tej kawie i patrzył jak brązowe kryształki rozpuszczają się jeden po drugim. Pierwszy raz udało mu się zaobserwować jak słodkie drobinki znikają w ciemnym pachnącym płynie. A jednocześnie są w nim nadal, bo przecież z nich bierze się  karmelowy smak kawy. Obserwując to zjawisko, zszedł myślami na zupełne manowce, bo nagle zaczął myśleć o tym, jak niezwykle funkcjonuje świat. O tym, że każde z ciał stałych ma zupełnie odrębny, własny, określony kształt i objętość. A jednocześnie tak łatwo można zmienić kształt niektórych z nich. Nie dotyczy to ludzi. Ale – jego myśli błądziły jeszcze dalej – czy to samo można powiedzieć o ludzkiej duszy? Czy jej stałość jest pewna? Czy jej kształt nie zmienia się nigdy?

Myśli potrafią zabłądzić, kiedy tylko się ich nie upilnuje. Jednak mucha latająca uporczywie nad niedojedzonym ciasteczkiem pozwoliła zagonić je z powrotem na utarte ścieżki codziennych rozmyślań.
Jak długo żyje taka mucha? Czy ma ochotę na niedojedzone ciasteczko? Czy ciasteczko kojarzy się jej z czymś szczególnym? Czy jest jej wszystko jedno, czym się pożywi?
Czy brzęczenie to odgłos, który uzyskuje dzięki drganiom maleńkich strun głosowych – czy też czegoś na ich kształt? Czy to z trzepotania cieniutkimi skrzydełkami bierze się brzęczenie?

Zegary stały jak zaklęte. Zniknął pośpiech i wszelkie plany. Można snuć czas jak długą nić i nawinąć ją sobie na palec. Albo też zerwać tę nić po prostu, bez konsekwencji.
Człowiek delektował się tą darowaną nieskończoną ilością czasu, który zatrzymał się w zegarach. Jednakże nadal płynął. A wyraźnym dowodem na to było, że oto nagle zaburczało mu w brzuchu. Czyli, że od śniadania upłynęło już trochę czasu.

Gdyby tak zegary milczały jak zaklęte, a ich wskazówki przystroił kurz, czas nadal biegłby przed siebie. Jednak gdzieś obok, jakby równolegle. Nie czulibyśmy się zmuszeni do tego, aby biec razem z nim.
Może wtedy nasz czas byłby zmarnowany? Bo spalibyśmy pół dnia, a drugie pół spacerowali. A może właśnie nie? Może w ten sposób odzyskalibyśmy czas?

Taka mucha żyje około czterech tygodni. Nie ma czasu na marnowanie czasu. Ani na spoglądanie na wskazówki zegara. Bo drugich takich czterech tygodni mieć już nie będzie. I chociaż wcale o tym nie wie, na pewno dobrze wykorzystuje swój czas.

Mały Jeżyk

Dla mojego Siostrzeńca, który skończył dzisiaj 5 dni 

Pewnego dnia na świecie pojawił się mały Jeżyk. Pewnie jest wiele takich dni w roku, kiedy na świat przychodzą małe jeżyki. Jednak ten dzień i ten Jeżyk to było zupełnie co innego.
Tego dnia Księżyc świecił na tle gwiazdozbioru Oriona, przy granicy z Bliźniętami, a jego tarcza miała fazę 65%. Niewiele ponad 4° nad nim świeciła para gwiazd Tejat Prior i Tejat Porsterior, natomiast 6° na wschód – Alhena.
Tego samego dnia w roku 1902 założono klub piłkarski Real Madryt. A w 1899 w Niemczech została zarejestrowana aspiryna produkowana przez firmę Bayer. W 1885 tego dnia odkryto planetoidę Asporina – czy to stąd pochodzi nazwa aspiryny? Jeszcze wcześniej bo w 1869 tego dnia Dmitrij Mendelejew zaprezentował układ okresowy pierwiastków chemicznych. W 1521 roku tego dnia Ferdynand Magellan dotarł do wysp Guam i Rota w archipelagu Marianów. A w roku 1409 na zamku w Chinon doszło do pierwszego spotkania Joanny d’Arc z królem Francji Karolem VII Walezjuszem.
W takich oto okolicznościach na świecie pojawił się mały Jeżyk, który zupełnie nie miał o nich pojęcia i jeszcze przez długi czas nie będzie go to zupełnie interesowało. Data jego urodzin dołączyła do tych dat, które należy zapamiętać jako bardzo szczególne.
Teraz mały Jeżyk leżał sobie w małym wózeczku, otulony szczelnie ciepłym becikiem. Na głowie miał ciepłą czapeczkę a pod nią różne bardzo ciekawe sny.
Zastanawialiście się kiedyś o czym śnią takie zupełnie małe istotki, które dopiero co pojawiły się na świecie? Jakie mogą być ich sny skoro jeszcze niczego nie widziały i nie wiedzą o świecie? A może wcale tak nie jest, że nie wiedzą… Może pamięć poprzednich pokoleń – bo przecież zawsze pochodzimy od kogoś, kto już żył i przeżył wiele, a jeśli zsumuje się pamięć naszych genów to wychodzi tego naprawdę sporo – odtwarza się jak nagranie ze starej płyty w głowie maluszka. I chociaż on sam nie może z tego za wiele zrozumieć, to pewne rzeczy wczytują mu się do pamięci i już nie jest jak ta biała kartka, która nie ma o czym śnić.
Zresztą co tu filozofować. Skoro już Jeżyk był na świecie to przecież otaczały go teraz głosy, zapachy, barwy, które wpływały na małe komóreczki w jego głowie i teraz one naradzały się ze sobą jak to wszystko nazwać i oswoić.
Na szczęście dla małego Jeżyka tuż obok była jeżykowa mama, która na pewno wyjaśni mu z czasem wszystko to, co go otacza. A jeśli nie będzie potrafiła wyjaśnić wszystkiego to przynajmniej wiadomo będzie dlaczego Jeżyk czegoś nie rozumie. Bo to po prostu jest zbyt trudne.
Zresztą jak to bywa w świecie, kiedy Jeżyk dorośnie i będzie już całkiem dorosłym Jeżem, będzie pewnie wiedział dużo więcej niż jego rodzice. I tak właśnie powinno być.

Jeże to bardzo pożyteczne stworzenia. Dbają o przyrodę i dlatego są pod ochroną. Każdy kolejny jeż jaki pojawia się na świecie to szansa na przetrwanie dla wielu roślin. Jeż jest spokojnym stworzeniem i nikomu nie robi krzywdy. A kolce, które wyrastają mu na grzbiecie są mu potrzebne do samoobrony.
Około czternaście dni po urodzeniu małe jeże otwierają oczy i są bardzo ciekawe świata. A już po około miesiącu maminej opieki małe jeżyki, ważące około trzystu gram, wyruszają na podbój świata.
Małe stworzonka są bardzo dzielne. Nie sztuka być odważnym kiedy jest się dużym i dobrze zbudowanym. Sztuką jest być dzielnym maluchem, który nie dość, że przynosi pożytek przyrodzie to jeszcze żyje z nią za pan brat.

Właśnie dlatego wielu właścicieli pięknych ogrodów chciałoby zaprosić do nich jeża. Bajkowe stworzonko, które podobno lubi nosić na grzbiecie jabłka. To oczywiście wymysł bajkopisarzy, podobno jeże wcale nie lubią jabłek. Co przecież nie oznacza, że nie może wśród nich znaleźć się jeden, który akurat jabłka lubi.

Jeże lubią spokój. I zdecydowanie preferują życie nocne. W dzień śpią a w nocy łazęgują. Ich życie obok człowieka przebiega w całkowitej symbiozie. Lepiej jednak nie zawracać mu głowy i nie zaczepiać. Bo wtedy zwinie się w kolczastą kuleczkę i lepiej się do niego nie zbliżać.

Tak, tak, zapamiętajcie, jeże lubią chodzić swoimi ścieżkami. Pod żadnym pozorem nie powinno się ingerować w ich dziką egzystencję. To co je interesuje najbardziej to być jak najbliżej natury, która nie jest zmieniona ludzką ręką.

Tymczasem mały Jeżyk śpi sobie smacznie w małym łóżeczku i śni o tym co działo się pokolenia przed jego narodzinami. Śni mu się sad pełen czerwonych okrągłych jabłek, które spadają lekko, prosto na jego kolczasty grzbiet. Śnią mu się niezwykłe miejsca,które kiedyś zobaczy i pozna. Na razie świat, który go otacza jest bardzo niewielki, miękki i pachnący jak kolorowa dziecięca pościel. Z tego świata na razie czerpie swoją siłę, która pozwoli mu kiedyś być tym kim ma być.

Śpij smacznie mały Jeżyku i rośnij zdrowo. Masz już swoje miejsce w kalendarzu obok Magellana, Joanny Darc i planetoidy Asporina. To całkiem dobry początek jeżykowego życia. Reszty dokonasz kiedy tylko podrośniesz.

Skrzat

Pewnego razu był sobie skrzat. Kto to skrzat? Skrzat to taki ktoś, kto jest bardzo maleńki ale jednocześnie bardzo dzielny. I zawsze ma na głowie mnóstwo spraw.
Skrzaty zawsze dokądś się spieszą. Zawsze mają coś pilnego do załatwienia. I zawsze wiedzą, co dzieje się w okolicy. Kogo boli brzuch, kto zgubił klucz do spiżarki, kto hałasował w nocy tak, że niektórzy nie mogli spać.
Nasz skrzat był właśnie dokładnie takim skrzatem. Pełnym życia i wigoru. Energicznym i śmiałym. Po prostu – skrzat!

Życie zazwyczaj toczy się jakimś stałym rytmem. Dni bywają podobne do siebie, słońce codziennie wstaje rano a zachodzi wieczorem. W ten stały rytm wpasowuje się zwykle czynności, których wykonywanie jest jak tykanie zegara, nieodzowne aby minął kolejny dzień. Takie dni upływają spokojnie, czasami szybciej, czasami wolniej. W zależności od tego czy urozmaicił je jakiś nieprzewidziany element, czyjaś wizyta, miłe słowo, nowy smak lub inne niezwykłe wrażenia.
Tak mijał czas każdemu skrzatowi. Nasz skrzat codziennie rano wstawał wcześnie i budził ze snu zięby mieszkające obok. To od zawsze należało do jego obowiązków a swoje obowiązki traktował bardzo poważnie i wykonywał sumiennie.
Kiedy zięby strzepywały ze swoich skrzydełek resztki snów i szykowały się do porannego ćwiczenia głosów, skrzat zaglądał do starej piwniczki gdzie mieszkały bezpańskie koty. Sprawdzał czy wszystkie wróciły do domu po całonocnej włóczędze. Koty to straszne łazęgi. Taka jest ich natura. Skrzat nigdy nie zastanawiał się nad tym czy to dobrze czy też źle. Naturę trudno sobie wybrać. Można próbować pracować nad pewnymi złymi przyzwyczajeniami. Ale jeśli ktoś woli spać w dzień a w nocy uprawiać wędrówki, to właściwie co w tym złego? Ktoś jednak musiał czuwać nad tym, żeby wszystkie wracały do domu. Same nigdy by się nie upilnowały. Taka już była ta ich natura.
Po sprawdzeniu czy wszystkie koty śpią już smacznie w starej piwniczce, skrzat biegł do niewielkiej norki pod wystającym z ziemi korzeniem dębu. Mieszkała tam rodzina państwa Myszy, pan i pani Myszowie z całą gromadą małych myszątek. Skrzat codziennie odprowadzał starsze myszątka do szkoły. Pani Mysz musiała zostać z młodszymi myszkami a pan Mysz bardzo spieszył się do pracy. Skrzat punktualnie o wpół do ósmej pukał do drzwiczek ich norki a potem prawadził radosną gromadkę prosto do szkoły, którą prowadziła pani Wiewiórka.

Potem w ciągu dnia skrzat miał jeszcze bardzo wiele innych zadań. Przez godzinę pomagał w sklepiku z narzędziami pana Borsuka. Borsuk nie był już taki młody i potrzebował pomocy przy przyjmowaniu towaru, który pan Lis przywoził przed południem. I zawsze bardzo się spieszył. Ktoś musiał szybko to rozpakować.
Przez dwie kolejne godziny skrzat pomagał Lisicy w jej kawiarni pod klonem i parzył najlepszą kawę w całej okolicy. Dlatego w tym czasie w kawiarni nie można było dostać wolnego stolika.
A potem biegł odebrać mysią gromadkę ze szkoły i wśród śmiechów i ozywionych rozmów, podskoków i gonitwy, odprowadzał do norki pani Myszy.
Wreszcie popołudniu pomagał panu Sowie w bibliotece przy katalogowaniu książek. Za to pan Sowa czasami dawał mu w prezencie piękne książki bo wiedział, że skrzat kocha książki ponad wszystko na świecie!
Małe mieszkanko skrzata pełne było książek różnej wielkości i grubości. Leżały w różnych miejscach ale nie w żadnym nieładzie czy zaniedbaniu. Po prostu stanowiły bardzo ważną część życia skrzata, były kimś lub raczej czymś na kształt najlepszych towarzyszy. Których dobrze mieć zawsze przy sobie.

Kiedy dzień zbliżał się ku końcowi skrzat wracał do swojego mieszkanka pełnego książek. Był zmęczony i marzył tylko o dużym kubku słodkiej herbaty. I o tym, żeby usiąść w głębokim miękkim fotelu i zatopić w lekturze, aż do późnych godzin nocnych.

Zabawa – rozmowa

Mamo wiesz,

bawiliśmy się z Frankiem

że on jest psem a ja kotem.

Tylko Franek nie pozwalał na to, żebym miauczał.

Mi nie pozwalał miauczeć a sam hauczał!

🙂

Miasteñko

Pewnego razu było sobie małe miasteńko. Nie miasteczko, bo miasteczka nie są jeszcze takie małe. Miasteńko było maciupeńkie i mieściło się w jednej małej dłoni. Dłoni małego chłopca.
Myślicie, że w takim małym miasteńku to pewnie niewiele jest uliczek, domków, drzewek…? Ale jest ich tam akurat tyle, ile trzeba, żeby miasteńko mogło być miasteńkiem.

W miasteńku mieszkali maleńcy ludzie i jeździli maleńkimi autkami. Nad miasteńkiem świeciło maleńkie słoneczko a czasami padał drobniutki deszczyk. Bywało nawet, że sypały maciupkie płatki śniegu. I wtedy na uliczkach i w parkach robiły się malutkie zaspy. Chociaż dla mieszkańców miasteńka wcale nie były takie malutkie. I tak samo złościł ich deszcz i zasypane śniegiem ulice. I tak samo lubili śnieżny puch i promienie słońca. Wszystko zupełnie jak w normalnym mieście, tylko na miarę miasteńka.

Dzień budził się w miasteńku o świcie. Malutcy mieszkańcy śpieszyli do swojej malutkiej pracy i zajmowali się swoimi drobnymi sprawami. Dbali o swoje malutkie rodzinki i spotykali się na małą kawkę ze swoimi maciupkimi przyjaciółmi. W malutkich i przytulnych kawiarenkach. Ich życia były wiele razy mniejsze od małej dłoni małego chłopca.
Ich maleńkie autka warczały małymi silniczkami ale było to warczenie sto razy bardziej ciche niż brzęczenie muchy.

Czy to oznacza, że ich życie i życie miasteńka były bez znaczenia? Oczywiście, że nie. Z perspektywy maciupkich mieszkańców miasteńka ich codzienne problemy wcale nie były takie malutkie. Były całkiem spore, niektóre nawet wydawały się dużo większe od samego miasteńka. To zresztą akurat jest stała cecha wszystkich problemów na całym świecie. Zawsze wydają się ludziom dużo większe od nich samych.
Dopóki nie okaże się, że większość z nich wcale nie jest taka duża.

Po ulicach miasteńka chodziły malutkie kotki i malutkie pieski. Na drzewach mieszkały malutkie ptaszki. I wiecie co jeszcze? Były tam też maciupkie myszki, które mieszkały w piwnicach małych domków! Tak maciupkie, że gdyby któraś z nich chciała ugryźć w dłoń chłopca, to w ogóle, ani trochę by tego nie poczuł!

W miasteńku życie codziennie toczyło się jak w każdym innym miejscu na świecie. Rano można było dostać świeże bułeczki w sklepiku za rogiem. Z perspektywy dłoni małego chłopca były jak ledwo widoczne albo po prostu niewidzialne okruszki. Można było iść na spacerek piękną lipową alejką. Która z perspektywy dłoni małego chłopca była cienką niteczką. I cieszyć się promieniami złotego słoneczka, które dla mieszkańców miasteńka było tak samo odległe jak dla każdego mieszkańca Ziemi. A wieczorem nad miasteńkiem wschodził srebrny mały księżyc, jak błyszczący medalik na cieniutkim łańcuszku. Kiedy dłoń małego chłopca zamykała się w nocy, w miasteńku robiło się całkiem ciemno. I tylko gdzieniegdzie w maleńkich okienkach malutkich domków dostrzec można było ciepłe światełko maluteńkiej lampeczki.

To, że miasteńko było miasteńkiem, jego ulice uliczkami a domy domkami, wcale nie oznacza, że były mniej znaczące niż wszystko inne na świecie.
Wyobraźcie sobie, że miasto, w którym żyjecie, ktoś właśnie ogląda przez lunetę z baaardzooo wysoka. Wiecie co widzi? No właśnie… Z pewnej perspektywy my też jesteśmy mieszkańcami miasteńka. W naszych małych autkach i malutkich domkach. Z naszymi wielkimi – małymi problemami. Albo nawet… w ogóle nas nie ma.

Największy smok na świecie

Pewnego razu był sobie Smok, który niczego się nie bał. Był największym smokiem na całym świecie, czegóż więc miałby się bać? Nikt nie był tak wielki jak on. I nikt nie był tak silny jak on. I nikt nie był tak przerażający jak on. Smok wiódł więc spokojne życie w swojej jaskini, odpowiednio wielkiej. I nie miał żadnych trosk. Wiecie jak to jest nie mieć trosk? Pewnie nie. Ja na przykład zupełnie nie wiem. Zawsze są jakieś troski choćby się wiodło najspokojniejsze i najszczęśliwsze życie pod słońcem. O ile to w ogóle jest możliwe. Bo na przykład pogoda jest nie taka jak oczekiwaliśmy. Albo jedzenie nie takie, na jakie mieliśmy ochotę. Albo ubranie leży nie tak jak trzeba. No zawsze jakieś zmartwienie się trafi. Smok nie miał takich zmartwień. Wstawał rano i spoglądał w niebo. Tak jakoś z przyzwyczajenia bo pogoda nie miała dla niego żadnego znaczenia. Potem wchodził do rzeki, która płynęła nieopodal i zażywał kąpieli. Nie przejmował się tym, że jednocześnie wychlapuje z rzeki wodę i niepokojąco obniża jej poziom. Naprawdę nie przejmował się niczym.  Po kąpieli przychodził czas na śniadanie. Zwykle ofiarą padało jakieś błąkające się po okolicy zwierzątko, owca albo kózka. Coś smoki jeść muszą! A trawy nie trawią.
Po śniadaniu Smok odpoczywał. Potem znowu coś zjadał. Znowu spoglądał w niebo. I w ten mniej więcej sposób upływały mu kolejne dni.
Co za życie!!! Ktoś mógłby tak powiedzieć. Albo: co za życie???! Ze zgrozą. Życie bez trosk i trudów. Ale kiedy jest się największym smokiem na całym świecie to właśnie takie się ma życie.
Życie bez trosk wydaje się kuszące. Ale czy nie trochę nudne? Smok nie myślał w ten sposób. Właściwie wcale nie myślał. Bo kiedy wszystko przychodzi tak łatwo to myślenie nie jest do niczego potrzebne.

Pewnego razu pewien myśliwy zabłądził w lesie. Wędrował długo ale nie pochodził z tych stron i pomylił kierunki. Zbliżał się wieczór i zrobiło się całkiem ciemno. Myśliwy nie był strachliwy. Za to bardzo już zmęczony. Postanowił, że drogi poszuka rano. A teraz rozejrzy się za noclegiem.
W pewnym momencie natknął się na jaskinię. Dosyć dużą. Ale suchą i wydawała się idealnym schronieniem na noc. Myśliwy znalazł sobie wygodny kącik i podłożywszy sobie czapkę pod głowę, zasnął spokojnym snem.
Spał twardo do samego rana. Rano obudziło go bardzo dziwne uczucie. Takie mianowicie, że ktoś mocno mu się przygląda. Kto mógł być poza nim w tej leśnej jaskini?
Ledwo otworzył oczy, żeby to sprawdzić, i natychmiast zerwał się na równe nogi. Nie był co prawda strachliwy, nie ma mowy o pomyłce w tekście. Jednak widok olbrzymiego smoka wpatrującego się w niego uporczywie z wysokości swojej długiej, pokrytej łuskami szyi, u każdego spowodowałby strach a przynajmniej wprawił w osłupienie.
– Spokojnie – powiedział Smok – nie jadam ludzi. Nie mają smaku.
Myśliwy powoli odzyskiwał równowagę myśli i ciała. Gadający smok wielkości góry to zdecydowanie dużo na jeden poranek.
– Myślałem, że jaskinia jest pusta – powiedział myśliwy.
– Ale nie jest – odparł Smok – mieszkam tu i nie zapraszałem nikogo.
– Zgubiłem drogę – powiedział myśliwy już nieco śmielej – może byś mi pomógł ją odnaleźć ?
Smok spojrzał na myśliwego groźnie. Tego było już za wiele! Nigdy dotąd nikogo i niczego się nie bał ale też o nikogo i o nic się nie troszczył. Interesowało go zawsze tylko tu i teraz. I nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
– Zmiataj stąd póki nie zdenerwujesz mnie całkiem! –  warknął Smok. Odwrócił się i wyszedł z jaskini ciągnąc za sobą ciężki ogon.
Myśliwy poczuł się urażony. Co to za zwyczaje??? Pochodził ze stron gdzie wszyscy sobie pomagali. Bycie największym i najgroźniejszym na świecie smokiem nie powinno  z tego zwalniać.
Smok w tym czasie zdążył już dojść do rzeki i zanurzyć się w niej niemal po szyję. Woda w rzece podniosła się i rozlała na łąkę, która była obok. Trochę za dużo wody jak na jedno podlewanie.
Myśliwy podszedł do rzeki i spojrzał groźnie na smoka.
– Zdaje się, że ciebie nic nie obchodzi – krzyknął.
Smok zdziwił się. Nigdy dotąd nikt nie zakłócał mu spokoju. Nikt by się nie odważył. W związku z tym Smok nie bardzo wiedział jak powinien się teraz zachować. Dotąd nie musiał reagować na takie zachowanie.
– To, że jesteś największy i najgroźniejszy to jeszcze nie wszystko – zawołał śmiało myśliwy.
Myśliwy bez wątpienia nie był strachliwy. Może nie było zbyt mądre to, że zadzierał ze smokiem. Ale zawsze wychodził z założenia, że jeśli coś mu się nie podoba, to powinien to głośno powiedzieć.
Smok wstał i teraz wyglądał jak wielka góra, której czubek ginie wysoko w chmurach. Zastanawiał się co powinien zrobić. Czy potraktować myśliwego jak brzęczącą muchę? Jednak słowa myśliwego spowodowały mały mętlik w jego wielkiej głowie. Próbował je zrozumieć. Dotąd nic i nikt nie zmuszał go do myślenia. Do tego stopnia miał spokojne życie. Niczego się nie bał ale też nigdy nad niczym się nie zastanawiał. I to była wolność dużo większa niż wolność od strachu. I dużo gorsze wydawało się stracić tę wolność niż jakąkolwiek inną .

Przez to wszystko Smok zapomniał zjeść i rozbolał go brzuch. Zrobił się strasznie zły ale nie miał ochoty się mścić. Miał ochotę pójść do jaskini i położyć się w ciemnym kącie. Żeby uspokoić nerwy i ból.

Myśliwy musiał wrócić w swoje strony. Jednak nadal nie wiedział którędy powinien pójść. Smok nie był pomocny. Zresztą możliwe, że też nie znał drogi. Myśliwy ruszył więc przed siebie z nadzieją, że spotka kogoś kto wskaże mu kierunek. Wkrótce przestał zaprzątać sobie głowę smokiem, którego nic nie obchodziło. Zupełnie też nie zdawał sobie sprawy z tego, że popsuł smokowi cały dzień i może też kilka kolejnych.

Smok na drugi dzień wstał rano i przez chwilę zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Przypomniał sobie, że zwykle najpierw patrzył w niebo. Przy czym pogoda wcale go nie interesowała. Potem szedł wykąpać się w rzece, nie przejmując się tym, że wychlapuje wodę. Brzuch już go nie bolał za to głodny był bardzo. W głowie jeszcze mu szumiało od wczorajszych przeżyć. I chociaż już nie przejmował się tym co powiedział do niego myśliwy, to kiedy siedział w rzece nagle poczuł strach. Nie przed kimś lub przed czymś. Był w końcu największym i najgroźniejszym smokiem na świecie. Ale teraz bał się nie na żarty. Tego, że ktoś lub coś znowu popsuje mu cały dzień. I znowu będzie bolał go brzuch. A w głowie pojawi się mętlik.
Jaka szkoda, że nie lubił zjadać ludzi. Nie smakowali mu i już. Nigdy dotąd nad tym się nie zastanawiał. A teraz takie i inne myśli chodziły mu po głowie. I strach, że nie będzie już tak jak przedtem.
Jak widać bycie największym i najgroźniejszym to nie wszystko. I nie wystarczy, żeby móc tak zupełnie niczym i każdego dnia się nie przejmować.

Skunks


Pewnego razu była sobie dziewczyna o niebieskich włosach. Tak, tak, to nie literówka. Miała niebieskie długie włosy, zaplecione w warkocze. Niebieskie jak chabry. Zupełnie niezwykłe. Jednocześnie ubrana była od stóp do głów na czarno. Mając taki kolor włosów nie potrzeba już kolorów nigdzie indziej. Bo dusza tej dziewczyny na pewno była kolorowa.
Trzeba mieć odwagę, żeby mieć taki kolor włosów. Nawet jeśli jest wiele osób, które muszą przyznać zupełnie obiektywnie, że kolor niebieski jest dużo ładniejszy niż czarny, brązowy czy blond. I że gdyby ludzie rodzili się z takim kolorem włosów to świat byłby  dużo weselszy. Ale w świecie brunetów, szatynów i blondynów, niebieskie włosy muszą rzucać się w oczy. I trzeba odwagi i pewności siebie, żeby wytrzymać te wszystkie spojrzenia a czasami i komentarze.
Dziewczyna o niebieskich włosach musiała być więc wyjątkowa. I była.
Do tego bardzo kochała zwierzęta. Wszystkie bez wyjątku. Uważała, że są dużo lepsze od ludzi. Ale też dużo bardziej bezbronne. Dlatego należy je kochać i chronić. Bo co z tego, że mają  pazury albo ostre zęby. Człowiek już od dawna potrafi mieć nad nimi przewagę. I często wykorzystuje ją w straszny sposób.
Wielu ludzi ma w domu zwierzaki. Najczęściej psy albo koty. Albo chomiki i świnki morskie. Albo rybki – tak bardziej dla ozdoby. Dziewczyna o niebieskich włosach też miała zwierzątko. Jednak nie był to pies ani kot. Tylko skunks.  Wiecie co to skunks? Kojarzy Wam się pewnie z brzydkim zapachem. A wiecie jaki skunks jest piękny? Skunks tej dziewczyny miał piękne białe futro. Puszyste. Z czarnymi dodatkami. Bardzo elegancki. To był skunks domowy. I wcale brzydko nie pachniał.
Miał też długie i ostre pazurki. I mógł skaleczyć boleśnie. Ale sami zważcie, taki mały skunks musi bardzo się bać dużo większego od siebie człowieka. A kiedy czuje się niekomfortowo to nie potrafi tego powiedzieć. Musi mieć więc pazury żeby w razie czego się bronić. To zupełnie naturalne i właściwe.

Wyobraźcie sobie teraz: dziewczyna o chabrowych włosach i piękny biały skunks. Niezwykły duet.
Pewnego dnia dziewczyna wybrała się w podróż. Razem ze swoim skunksem. Jechali pociągiem do babci dziewczyny. W pociągu było niewiele osób. I w korytarzu znalazło się miejsce na plastikową klatkę. Trzeba było tylko pilnować żeby nikt jej nie potrącał. Bo skunks był trochę przestraszony podróżą. Nie dobrze by było denerwować go jeszcze bardziej.
Dziewczyna o niebieskich włosach, pełna wiary w ludzi i ich empatię, włożyła sobie do uszu niebieskie słuchawki i słuchała muzyki. Zapewne jakiejś alternatywnej. Muzyka rozbrzmiewająca w jej uszach pozwalała jej nie słyszeć tego, czego słyszeć nie chciała i nie potrzebowała. Kiedyś na przykład jechała pociągiem a ktoś obok opowiadał z zadowoleniem o tym, jak znęcał się nad psem. Jej słuchawki wtedy nie działały i podróż była koszmarem. Bo to, że ktoś znęca się nad zwierzęciem to jest już najgorsza rzecz na świecie. A to, że o tym opowiada to właściwie nie mieści się w głowie i przekracza wszelkie dopuszczalne granice podłości i głupoty ludzkiej.
Tym razem słuchawki działały, dziewczyna mogła więc podróżować w spokoju. Co jakiś czas zerkała na klatkę i pilnowała, żeby nikt jej nie kopnął albo nie przesunął. Nie celowo, bo nie zakładała takiej podłości. Ale przez przypadek, bo korytarze w pociągach są dosyć wąskie. Jednak po jakimś czasie za sprawą miłego kołysania pociągu i muzyki w uszach, dziewczyna zasnęła. Nie spała długo ale mocno. Tak mocno, że nie zauważyła, że drzwi klatki jakimś cudem otworzyły się i jej skunks zniknął!
Nie było go w przedziale, to pewne. Nie było też na korytarzu. Współpasażerowie nie zauważyli zniknięcia skunksa. Ale skunksa nie było.

Dziewczyna o niebieskich włosach wyskoczyła zdenerwowana z przedziału. Zaczęła zaglądać do sąsiednich przedziałów i wypytywać wszystkich po kolei czy nie widzieli jej podopiecznego. Ale nikt nie potrafił jej pomóc. W dodatku… niektórzy zaczęli robić dziwne miny. Niebieskie włosy? Skunks? Co to za dziewczyna? Czy wszystko z nią w porządku? Czy ma po kolei w głowie? W dodatku ten czarny strój i ciężkie buty. A może najadła się albo napiła czegoś co pomieszało jej w głowie? Bo skoro ktoś ma niebieskie włosy, to kto wie co tam się dzieje w jego głowie…
Jeden starszy pan zagadnął : a czy to na pewno był skunks? A może raczej kotek? Bo przecież skunks nie jest zwierzątkiem domowym? Skunks domowy – to jakaś fanaberia!
A jedna pani z ważną miną zapytała ze zgrozą: czy twoja mama zgadza się na to, żebyś miała włosy w takim kolorze?!
A kiedy mała dziewczynka z zabawnym kucykiem chciała pomóc w poszukiwaniach skunksa, jej babcia przytrzymała ją mocno za rękę i z dezaprobatą  spojrzała w okno. Nie wierzyła w żadne opowieści o zaginionym skunksie. A pieniędzy nikomu dawać nie będzie bo nie wiadomo na jakie okropne rzeczy ten ktoś je wyda. Zwłaszcza jeśli ma niebieskie włosy.
Nikt nie chciał pomóc dziewczynie o niebieskich włosach. A ona nie słuchała komentarzy tych ludzi, tylko rozpaczała w myślach, że jej zwierzątko cierpi gdzieś w samotności bo pewnie jest przerażone.
Dziewczyna wróciła do przedziału i usiadła zmartwiona na swoim miejscu. Łza kręciła się jej w oku. Zupełnie nie wiedziała co ma robić. Niedługo pociąg dojedzie na miejsce a ona przecież nie może wysiąść z niego bez swojego podopiecznego.

W przedziale z dziewczyną siedział chłopak. Na początku podróży kręcił się niespokojnie i mruczał coś pod nosem. Potem podśpiewywał. Czuł się całkiem swobodnie. Nie kulił w kącie przedziału i nie unikał wzroku innych – tak jak to robi większość pasażerów. Wręcz odwrotnie. Rozsiadł się wygodnie i wszystkim się bacznie przyglądał. W dodatku na prawym policzku miał tatuaż, dobrze widoczny. Wyglądał na zbyt odważnego i swobodnego. I wyglądał na niezłe ziółko. Taki podejrzany typ. Takiemu to lepiej nie patrzeć w oczy. Nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy.
Kiedy dziewczyna wróciła do przedziału chłopak czytał książkę. To oczywiście jeszcze nic nie znaczy. Każdy może czytać książkę. Nawet morderca. Zresztą może chciał stworzyć jakieś pozory. Kiedy dziewczyna zaczęła płakać cichutko podniósł głowę znad książki.
– Szukałaś wszędzie? – zapytał. A głos miał całkiem miły.
– W sąsiednich przedziałach – odpowiedziała dziewczyna.
– A prosiłaś konduktora o pomoc?
– On nie jest zbyt pomocny – odpowiedziała – i chyba nie podoba mu się mój kolor włosów.
– A co ma do tego kolor włosów?! – zapytał chłopak z nieskrywanym oburzeniem. Po czym westchnął, odłożył książkę i wstał z miejsca.
A po chwili w przedziale obok dał się słyszeć jego głos – miły ale bardzo stanowczy:
– Proszę państwa, zginęło zwierzątko, mały skunks z białym futrem. Trzeba go znaleźć bo pewnie umiera gdzieś ze strachu. A jego właścicielka bardzo rozpacza.
W ten sposób chłopak przemówił też do ludzi w innych przedziałach. Głosem miłym ale bardzo stanowczym. I stało się coś niezwykłego. Otóż wszyscy zabrali się za poszukiwania zwierzątka. Szukali wszędzie. Pod siedzeniami, w toalecie, nawet w walizkach. Skunksa jednak nigdzie nie było. Chociaż zaangażowanie szukających było bez zarzutu.
W pewnym momencie w korytarzu pojawił się kelner  ciągnąc za sobą wózek, którym rozwoził kawę i herbatę pasażerom. Posuwał się flegmatycznie przed siebie, recytując przy każdym mijanym przedziale swoją przemowę o poczęstunku, jaki pasażerom oferuje restauracja. Nagle mała dziewczynka z zabawnym kucykiem zawołała :
– Jest! Jest tam! Siedzi pod wózkiem!
Na dolnej półce wózka z kawą, pomiędzy czekoladowymi batonikami i herbatnikami leżał zwinięty w puszystą kuleczkę piękny biały skunks domowy. Spał sobie smacznie zapomniawszy o całym bożym świecie.

Dziewczyna o niebieskich włosach zaplecionych w dwa warkocze śmiała się radośnie. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Jakoś radośniej zrobiło się w wagonie. Nikomu już nie przeszkadzały  niebieskie włosy ani skunks, który nie jest ani psem ani kotem tylko jakąś fanaberią. A chłopak z tatuażem na policzku usiadł wygodnie i uśmiechnął się sympatycznie. Po czym wrócił spokojnie do lektury.
– Dziękuję – powiedziała dziewczyna o niebieskich włosach, która kochała zwierzęta i muzykę.
– Daj spokój dziewczyno – odpowiedział chłopak, który wydawał się zbyt swobodny i odważny ale jak widać odwagi używał do szlachetnych celów – trzeba sobie pomagać. Najważniejsze, że twój zwierzak się znalazł.

Mówi się, że podróże kształcą. Nie podróżuję zbyt daleko ale często jeżdżę pociągami. I bardzo to lubię. Zdarzało mi się nie raz spędzić podróż na sympatycznej rozmowie z kimś, bo w pociągach można spotkać rozmaitych fascynujących ludzi. I kiedy siedzi się z nimi w niewielkim przedziale to przez dwie czy trzy godziny tworzy się taką mikro społeczność. I nawiązuje mikro relacje.
Ostatnio podróżowałam z dziewczyną o niebieskich włosach, małym puszystym skunksem i sympatycznym chłopakiem z tatuażem na policzku.
Ta historia nie jest prawdziwa ale mogłaby być. Prawdziwe jest to, że łatwo jest osądzić kogoś po pozorach. Ale pozory bywają bardzo mylące. Dobrze jest o tym pamiętać i nie spieszyć się z oceną innych. Nie tylko podczas podróży pociągiem ale zawsze i wszędzie.