Pewnego razu była sobie bardzo wysoka góra. Tak wysoka, że szczyt tej góry zasłaniały chmury. Nie można jej było objąć wzrokiem. Najstarsi mówili, że na jej szczycie jest niezwykłe królestwo. Mówili, że każdy kto dotrze do tego królestwa poczuje szczęście bezgraniczne i radość tak wielką, że wystarczyłoby jej na resztę jego życia. Tak wielkie i niezwykłe skarby można tam znaleźć. Ale nie każdemu dane jest zobaczyć to królestwo. Tylko tym, którzy potrafią patrzeć naprawdę.
Jednak góra była niedostępna, bo niemal każdy kto próbował wspiąć się na nią, musiał zrezygnować. Jej zbocza były strome a ścieżki wąskie i kręte. Kilku śmiałków spadło z niej i potłukło się mocno.
To wszystko odstraszało skutecznie od wchodzenia na górę ale też rozbudzało pragnienia. Byli tacy, którzy twierdzili, że dotarli na szczyt, ale żadnego królestwa nie widzieli. Chcieli więc spróbować znowu, ale góra nie chciała ich już wpuścić.
Wznosiła się nad okolicą i budziła lęk, przerażenie ale też podziw i pożądanie. Bardzo wielu marzyło żeby wejść na górę, na sam jej wierzchołek i zobaczyć niezwykłe królestwo na jej szczycie. I potem móc pochwalić się wszystkim, że mu się udało i że zdobył skarby nie z tej ziemi.
Wieczorem siadano przy ognisku i rozprawiano o tym jakie jeszcze mogą być sposoby na zdobycie góry.
Ale był jeden człowiek, który patrzył na górę ale nie chciał jej zdobywać. Nie dlatego, że ją lekceważył. Wręcz odwrotnie – szanował ją i uznawał jej dominującą obecność. Nie chciał się jednak wspinać na nią ani jej zdobywać. Wolał na świat patrzeć z dołu i na górę też. Żył sobie spokojnie u podnóża góry i w ogóle nie zaprzątał sobie nią głowy. Zajmował się swoim życiem i codziennymi sprawami a górę traktował jako piękny i niezwykły element krajobrazu.
Niektórzy próbowali go podpuścić: tak wielu chciałoby wejść na górę a ty nie? Nie chciałbyś być pierwszy? Nie chciałbyś zdobyć skarb, który jest w królestwie na szczycie góry?
Ale człowiek uśmiechał się tylko. Nie pragnął skarbów.
Któregoś dnia siedział jak zwykle przed swoim domem, patrząc na niebo, na chmury i na górę. Zbliżał się wieczór i wszystko powoli stawało się granatowe. Góra, pod którą mieszkał, także. Na tle ciemniejącego nieba jej jeszcze ciemniejsza sylwetka wznosiła się, milcząca i posępna. Człowiek siedział i patrzył na niebo. Na niezwykłe kształty chmur i wszystkie odcienie niebieskości. Patrzył na rośliny rosnące wokół, ich ciemno zielone liście i kwiaty zamykające swoje kielichy przed nocą. Na pająka, który spokojnie zaplatał swoją srebrną pajęczynę pomiędzy drżącymi gałązkami krzewu – po mistrzowsku, bez zawahania, bez spoglądania w plany i projekty. Wszystko to napawało go spokojem i radością i nie pragnął niczego więcej tylko tej ciszy wieczornej i tej przyrody tętniącej życiem wypełnionym treścią niejednokrotnie dużo głębszą niż życie człowieka.
Nagle ciszę wieczoru przerwało wołanie – niezbyt wyraźne. Ktoś wołał od strony góry, czyżby na pomoc? Człowiek siedzący przed swoim domem nasłuchiwał. Chciał powrócić do swoich rozmyślań i patrzenia na chmury, które zaraz rozpłyną się w ciemności. Może to ptak jakiś albo zwierz.
Jednak wołanie powtórzyło się i człowiek pomyślał, że ktoś woła o pomoc. Zerwał się na równe nogi. Nie pragnął góry i też nie bał się jej specjalnie. Ale kiedy słyszał wołanie wiedział co należy robić. Bo los innych nigdy nie był mu obojętny. Pobiegł co sił w nogach w kierunku, z którego dochodziło wołanie. Dookoła było ciemno a on przedzierał się przez gęste zarośla. Gałęzie krzewów chwytały go za ramiona jakby chciały go zatrzymać. Drapały go po twarzy i wplątywały się we włosy. Ale nie zważał na to. Ciemność była coraz gęstsza, a jego droga coraz trudniejsza i bardziej stroma. Co jakiś czas nasłuchiwał czy ktoś woła jeszcze. I wydawało mu się, że nadal słyszy to wołanie, dalekie, jakby z głębi góry dochodzące. Więc szedł dalej. Był tak zdeterminowany i skupiony na swoim celu, że zupełnie nie czuł strachu ani zmęczenia. Wspinał się po stromej drodze bo czuł, że tak trzeba.
Szedł już bardzo długo i przed oczami zaczął widzieć dziwne obrazy, które podsuwała mu wyobraźnia. To był wynik zmęczenia, którego dotąd nie odczuwał posuwając się wytrwale do przodu. Szedł już bardzo długo i dopiero teraz poczuł znużenie. Musiał odpocząć. Wokół panowała ciemność i cisza. Wkrótce więc człowiek zasnął i spał długo i mocno.
Obudziły go pierwsze promienie słońca łażące mu po twarzy jak nieznośna mucha. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą bezchmurne niebo, biało błękitne. A kiedy wstał … znieruchomiał i gdyby ktoś mógł go zobaczyć w tej chwili pomyślałby, że właśnie wrósł w ziemię i będzie już wiecznie tak stać tutaj bez ruchu, jak drzewo. Ale nikt nie mógł go zobaczyć bo nikogo poza nim tu nie było. Był sam, na samym szczycie wielkiej góry. A z tego szczytu widok rozpościerał się tak piękny, że dech zapierał i odbierał mowę. Jakby świat cały miało się u stóp. A świat ten był jak z baśni, z mnóstwem barw i odcieni. Nierzeczywisty i daleki ale jednak prawdziwy. Człowiek stał i patrzył i szczęście wypełniało go do granic. I radość czuł tak wielką jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wyobrażał sobie niczego co byłoby piękniejsze i cenniejsze. Bo kiedy tak patrzył z góry na świat, nie mogąc stąd dostrzec ani ludzi ani nawet ich domów, uświadamiał sobie jak małe i bez znaczenia są codzienne sprawy i niby – troski. Z tej wysokości wszystko to było nie tyle malutkie co po prostu niedostrzegalne. A uświadomienie sobie tego wydało się człowiekowi czymś tak wartościowym jak największy skarb. Wiedział już, że ten widok i to wrażenie pozostanie w nim na zawsze. Ta cisza i uroda świata wypełniły mu głowę i serce i czuł, że doświadcza czegoś co człowiekowi może być dane chyba tylko raz w życiu. Jakby dotykał sensu istnienia, o którym mówi się, że go nie ma …
Kiedy człowiek zszedł na dół, okazało się, że wszyscy go szukali. A kiedy powiedział im, że był ma szczycie wielkiej góry, otwierali oczy szeroko ze zdumienia.
– Przecież nie chciałeś – mówili.
– Ale góra mnie zawołała – odpowiadał.
Pytali czy widział królestwo i czy znalazł skarby? A on uśmiechał się tylko i twierdząco kiwał głową. A oni pytali dalej. Ale już nic więcej nie zdołali się dowiedzieć.
Człowiek wrócił do swojego życia i wieczorów pachnących przyrodą. Wkrótce ludzie przestali go wypytywać i interesować się nim. Nie wyglądało na to, żeby miał jakieś skarby. Pewnie wcale nie widział żadnego królestwa. Tylko przechwalał się jak to bywa wśród ludzi.
Człowiek dalej żył spokojnie u podnóża góry i często spoglądał na nią. Uśmiechał się przy tym do siebie.
A ludzie mówili, że to dziwak, ale niegroźny. Podobno paru śmiałków zdołało też dojść na szczyt wielkiej góry. Ale potem mówili, że żadnego królestwa ani skarbów tam nie znaleźli. Więc zapewne wcale nic tam nie ma. To pewnie stare legedny, w których nie ma nawet ziarna prawdy. Bo przecież ci najstarsi, którzy je opowiadali, pewnie niewiele już pamiętali i niewiele wiedzieli o prawdziwych skarbach i o świecie…